Kiedy przyjechał Pan do Nowej Huty i z jakim zamiarem?
- W październiku 1951 r. uzyskałem dyplom magistra inżyniera architekta na Politechnice Wrocławskiej. Czekała mnie wtedy perspektywa otrzymania nakazu pracy od dziekana Wydziału Architektury, według ofert z różnych zakładów pracy na Dolnym Śląsku. Powiedziałem mu jednak, że sam wyszukam sobie pracę i że chcę pojechać do Nowej Huty. Chciałem po prostu popracować ze dwa lata w jakimś przedsiębiorstwie budowlanym, by zdobyć odpowiednią praktykę budowlaną. A jeśli tak, no to najlepiej w Nowej Hucie, największym po Warszawie placu budowy w Polsce w tamtych latach 50-tych. Dziekan się zgodził,
do Krakowa przyjechałem w lutym 1952 r. i od 15 marca tegoż roku rozpocząłem pracę w Dyrekcji Budowy Miasta Nowa Huta (DBMNH) na stanowisku inspektora nadzoru budowlanego.
Nie miał Pan żadnych problemów z zaangażowaniem się w tej Dyrekcji Budowy NH?
- Nie. Ale jadąc do Krakowa, to w ogóle nie wiedziałem, że taka instytucja istnieje. W Krakowie odszukałem i dotarłem przede wszystkim do znanego mi z Wrocławia inż. Tadeusza Ptaszyckiego. U niego pracowałem latem 1946 r., jako kreślarz, świeżo po maturze, w Dyrekcji Odbudowy Wrocławia, w RDPP, w Biurze Planu Wrocławia, którym kierował. Opracował on wówczas generalny plan odbudowy Wrocławia.
Wiedziałem, że potem w 1949 r. wygrał konkurs architektoniczny na projekt budowy nowego 100-tysięcznego miasta Nowa Huta obok Krakowa. Zorganizował wtedy w Krakowie Biuro Projektowe “Miastoprojekt-Kraków”, którego głównym zadaniem było opracowanie dokumentacji projektowej na budowę tego nowego miasta. Inż. Ptaszycki doradził mi właśnie, abym zatrudnił się w Dyrekcji Budowy Miasta NH, sprawującej funkcje inwestora państwowego.
Tam przyjęto mnie bez najmniejszych problemów. W ogóle odniosłem wrażenie, że kierownictwo przedsiębiorstwa było zainteresowane przyjęciem do pracy świeżych absolwentów wyższych uczelni. Był to okres, gdy do zakładów pracy całej Polski zaczęła napływać pierwsza duża fala inżynierów i magistrów, wykształconych już po wojnie. W pracy szybko awansowałem, w latach 1953-56 r. kierowałem zespołem inspektorów nadzorujących budowę osiedli Centrum w Nowej Hucie. Potem zostałem dyrektorem do spraw programowania, projektowania i planowania nowych osiedli mieszkaniowych w NH, a wkrótce w całym Krakowie.
Jak wyglądały place budów, podobno w pierwszych latach w Nowej Huty nie było maszyn budowlanych, ale za to było dużo błota.
- Faktycznie, gdy przyjechałem w lutym 1952 r. do Nowej Huty, to nie widziałem prawie żadnych maszyn budowlanych. Na terenie kombinatu, owszem, pracowały jakieś wielkie koparki, spychacze i dźwigi, ale na budowach miasta nawet wykopy szerokoprzestrzenne pod budynki wykonywały gromady ludzi przy pomocy łopat i kilofów.
Roboty murarskie wyglądały w ten sposób, że cegłę, piasek, żwir i cement dowożono ze stacji kolejowej konnymi furmankami. Na stanowiska robocze cegłę donosili pomocnicy murarscy na plecach w specjalnych drewnianych nosiłkach, zawieszonych na parcianych pasach. Zaprawę mieszano w małych betoniarkach ustawionych przy budynkach obok pryzm piasku, żwiru i worków z cementem. Z betoniarek przelewano zaprawę, czy beton, do metalowych taczek lub dwukołowych metalowych pojemników, tak zwanych japonek, którymi dowożono je na stanowiska robocze.
Do transportu pionowego służyły drewniane ażurowe windy, zwane warszawskimi. W środku była platforma, podciągana na linach wzdłuż pionowych szyn. Te windy dominowały wtedy w krajobrazie wszystkich budów w całej Polsce.
Brygady murarskie pracowały zwykle w systemach zespołowych, w Nowej Hucie przeważały trójki murarskie. Pomocnicy podawali jeden cegły, drugi rozścielał łopatą zaprawę na murze, zaś murarz tylko układał i wiązał cegły. Taka specjalizacja rodziła słynne nowohuckie rekordy wydajności Piotra Ożańskiego i innych murarzy, o których pisały gazety, mówiono w radiu i układano piosenki.
Ta epoka tradycyjnych technologii budowlanych i krajobraz wind warszawskich trwały do ok. 1954 r. Wszystko szybko się zmieniało wraz z wprowadzeniem transportu samochodowego, różnych maszyn budowlanych, zwłaszcza po zastosowaniu w Nowej Hucie wielkich samojezdnych dźwigów masztowych do transportu materiałów budowlanych. Po upływie kilku lat przyczyniły się one w ogóle do rozpowszechnienia budownictwa uprzemysłowionego. Wielkoblokowego w latach 60., a wielkopłytowego w latach 70. Zmienił się też krajobraz budowlany, co pokazują dowodnie zdjęcia z tamtych lat.
A co z tym błotem na budowach?
- Na terenie całej Nowej Huty występują grunty lessowe. Przypominają glinę, zarówno jasnożółtym kolorem, jak i pylastą budową. W czasie opadów grunt ten chłonął wodę i upodabnia się do gęstego ciasta. Normalnie w obuwiu niepodobna było w ogóle po tym się poruszać. Na początku próbowałem chodzić w kaloszach, ale po prostu grzęzły w błotku i trudno je było wyciągnąć. Chodziłem więc potem w gumowych butach, tak jak wszyscy robotnicy w Nowej Hucie.
Natomiast gdy było sucho i wietrznie, nad placami budów unosiły się chmury żółtego kurzu. Z tego powodu nabawiłem się chronicznego zapalenia spojówek, jakie przez kilkanaście lat mnie prześladowało. Zawsze w pogodne dni nosiłem ochronne ciemne okulary.
Oprócz butów gumowych typowym ubiorem roboczym w Nowej Hucie były kufajki, widać to wyraźnie na zdjęciach z tamtych lat. Były to szare, ciepłe, pikowane watą kurtki, przydzielane w zakładach pracy, podobnie jak gumowe buty, wszystkim pracownikom.
Architektura wielu pierwszych osiedli w Nowej Hucie wzorowana jest na architekturze polskiego renesansu. W takim stylu jest zrealizowany np. Plac Centralny, ale późniejsze budynki mają już architekturę odmienną.
- W latach do 1956 był modny w Polsce w architekturze tzw styl socrealistyczny. Nawiązywał on do polskiego renesansu XVII wieku. Cechowały go stosowanie na elewacjach attyk, gzymsów, obramień okiennych, portfenetrów, zdobnych portali. A także również ciągła zabudowa wzdłuż ulic ze sklepami w parterach budynków.
Lecz po 1957 r. w projektowaniu nastała moda na tzw. neomodernizm, Odchodził on od historyzmu, a preferował architekturę funkcjonalną, prostą, pudełkowatą, bez ozdób na elewacjach, ale za to z loggiami, a także luźną zabudowę bez usługowych parterów. Tak zrealizowane są wszystkie budynki, poza “starą” 100-tys. Nową Hutą. Dzielnica NH ma teraz 240 tys. mieszkańców. Można dodać, że w ostatnich 15 latach panuje w Polsce w architekturze styl zwany postmodernizmem.
Dziś mówi się o ciężkich warunkach pracy robotników na budowach Nowej Huty, jak oni mieszkali i żyli?
- Przede wszystkim na budowy Nowej Huty zjechała się głównie młodzież z całego regionu południowej Polski. Zwłaszcza z zabiedzonych, przeludnionych wsi i miasteczek. Zatrudnieni przy budowie Kombinatu zakwaterowani zostali w specjalnie wybudowanym miasteczku drewnianych baraków, pod sąsiednią wsią Pleszów. To miasteczko nazywano Pekinem lub Meksykiem, zresztą podobnie jak takie same zespoły baraków w budowanej przed wojną Gdyni.
Na budowach miasta zakwaterowanie robotników było łatwiejsze. Po prostu niektóre kończone budynki mieszkalne zamieniano na prowizoryczne hotele robotnicze, Ja sam też przez kilka pierwszych tygodni pracy zamieszkiwałem w takim hotelu robotniczym, będącym w dyspozycji DBMNH. W dwupokojowym mieszkaniu było nas czterech inspektorów nadzoru, kuchnia i łazienka do wspólnego użytku. Ale sam wkrótce zostałem przeniesiony do normalnego hotelu dla pracowników inżynieryjnych na Grzegórzkach w centrum Krakowa. A po niespełna pół roku pracy otrzymałem już samodzielne mieszkanie - jednoosobową kawalerkę.
Na terenie kombinatu i miasta pracowało wówczas także kilka tysięcy junaków Powszechnej Organizacji “Służba Polsce”. Byli to chłopcy 16-19 lat z werbunku, zorganizowani w hufce i brygady na modłę wojskową. Rano w zwartych szeregach maszerowali z łopatami na ramionach, i z pieśnią na ustach, na wyznaczone place budów. Pracowali wydajnie i ambitnie, a zwano ich “stonką” ze względu na zielony kolor mundurów i występowania zawsze w dużych grupach. Zakwaterowani byli w dwu wielkich 200 m. długości, trzypiętrowych blokach, budowanych dla potrzeb Fabryki Papierosów w pobliskich Czyżynach.
Tam się też uczyli na różnych kursach, szkolili w zawodach hutniczych i budowlanych. Sporo ich potem zostało w Nowej Hucie.
Ponad to znaczna część zatrudnionych to byli mieszkańcy samego Krakowa i okolicznych wsi, skąd dowoziły ich do pracy zakładowe autobusy. Ja też tak dojeżdżałem do czasu uruchomienia linii tramwajowej.
A jak to było z mieszkaniami rodzinnymi, czy to prawda, że w dużej części otrzymywali je pracujący na budowach Nowej Huty?
- Tak. Oczywiście ciągle do pracy w NH przybywali ludzie z całej Polski. Otrzymywali mieszkania jeśli przenosili się ze swymi rodzinami. Pierwszeństwo mieli fachowcy: hutnicy, metalurdzy, inżynierowie budowlani, nauczyciele itp.
Zaś robotnicy, kwaterujący w hotelach robotniczych, otrzymywali przydział mieszkań zwykle dopiero po założeniu rodziny. Nie było z tym, to znaczy ze ślubami, większych problemów, gdyż również kilkaset dziewczyn pracowało w Nowej Hucie. Mieszkały w odrębnych żeńskich hotelach robotniczych, czy wydzielonych klatkach schodowych. Po ślubie dwojga pracujących w Nowej Hucie, mieli oni zapewniony przydział mieszkania w nowych blokach, jak w banku.
W 1956 r w Nowa Huta liczyła już ok. 60 tys. mieszkańców. Działały wtedy: nowoczesny Teatr Ludowy, duże kino “Świt”, ogólnomiejski Szpital im. St. Żeromskiego, duży biurowiec Urzędu Dzielnicowego, strażnica pożarnicza, kilka szkół średnich, dwa wielkie stadiony sportowe, rekreacyjny zalew wodny. A na każdym osiedlu mieszkaniowym były szkoły podstawowe, przedszkola, żłobki. przychodnie zdrowia, pawilony handlowo-usługowe.
Jaka była komunikacja Nowej Huty z Krakowem i kiedy ruszyły pierwsze tramwaje?
- Ówczesna Nowa Huta odległa była od zwartej zabudowy Krakowa ok. 6 km, kombinat ok. 10 km. Istniejące od początku powiązania komunikacyjne z Krakowem to była droga Bieńczycka, częściowo o nawierzchni z kocich łbów, częściowo gruntowa oraz jednotorowa linia kolejowa od Dworca Głównego w Krakowie do Grębałowa i Kocmyrzowa za kombinatem. Sam wiele razy jechałem do Krakowa np. do kina, czy na zakupy, tą ciuchcią, czyli pociągiem 2-3 wagonowym, który wlókł się ponad pół godziny do Dworca Głównego. Żadnej komunikacji autobusowej wtedy nie było. Niestety niejednokrotnie, zwłaszcza nocą, szło się na piechotę.
Pierwszą jezdnię nowego połączenia drogowego z Krakowem, oddano do użytku pod koniec 1952 r. Wykonana została z brukowej kostki granitowej z kamieniołomów dolnośląskich. Ciekawostka, dla młodych, że bruk układany był ręcznie. Kilku brukarzy poruszało się na kolanach na całej szerokości jezdni i układali oni kostkę takimi łukami w zasięgu ręki. Oczywiście mieli na kolanach przypięte odpowiednie drewniane nakolanniki.
Zaraz potem wykonano drugą jezdnię i równocześnie środkiem torowiska tramwajowe. Pierwsze tramwaje do Nowej Huty ruszyły w 1953 r. Za to zlikwidowano wtedy tą jednotorową linię kolejową do Kocmyrzowa.
Powrót do poprzedniej strony