GRZEGORZ W. kOŁODKO
Wielka metamorfoza

Współczesny kryzys gospodarczy to kryzys realnego kapitalizmu, do którego transfor­macja ustrojowa prowadzi, a nie realnego socjalizmu, od upadku którego ona się rozpoczęła.
Dwie dekady posocjalistycznej transformacji systemowej za nami. Ale czy rzeczywiście są to tylko dwie dekady? A może jednak więcej, skoro w wielu krajach zaliczanych obecnie do gospodarek rynkowych, wyłaniających się z byłego systemu centralnie planowanej gospodarki socjalistycznej, korzenie tych wielkich zmian tkwiły już w latach wcześniejszych. Po dwu dekadach posocjalistycz­nych przeobrażeń ustrojowych obecnie funkcjonują już mniej czy bardziej dojrzałe gospodarki rynko­we na obszarze od Łaby do Pacyfiku. Ale czy zaiste są to już dojrzałe systemy rynkowe, skoro mar­ny stan zaawansowania reform instytucjonalnych w niektórych krajach poradzieckiej Azji Środkowej jest mniejszy niż w pewnych krajach środkowej Europy 21 lat temu, kiedy to my - Polacy - wstawali­śmy od Okrągłego Stołu?

Nie jeden koszyk
Tylko te dwa pytania pokazują, jak ogromna i złożona jest problematyka posocjalistycznej transformacji. Zwłaszcza że chodzi tu nie tylko o przejście od gospodarki planowej, opartej na domi­nacji własności państwowej i biurokratycznej kontroli, do gospodarki rynkowej, opartej na dominacji własności prywatnej i zderegulowanej. Idzie także o transformację do demokracji politycznej, do spo­łeczeństwa obywatelskiego, do nowej mentalności i kultury.
Na tym tle trudno byłoby oczekiwać identycznego przebiegu procesu transformacji we wszystkich krajach zaangażowanych w ten wiekopomny proces. Próbuje się jednak ujmować go w tych samych kategoriach, co często - zbyt często - prowadzi do nadmiernych uproszczeń, a niekiedy wręcz prostackich uogólnień, podczas gdy do interpretacji procesu posocjalistycznej transformacji trzeba podchodzić w całej jego złożoności i kolorystyce. Jest to wciąż zadanie o tyle trudne, ponie­waż rozmaitymi autorami - także tymi z najwyższych półek - kierują nie takie same orientacje teore­tyczne czy metodologiczne i bywa, wcale często, że przyświecają im odmienne wartości. Jednakże nie powinno to być przeszkodą w tworzeniu kompleksowej teorii ustrojowej transformacji - tego me­taprocesu naszego życia.
W sposób oczywisty kraje socjalistyczne (przez wielu nazywane obecnie komunistycznymi, bo nie wtedy, gdy system ten istniał) na przełomie lat 80. i 90. miały wiele fundamentalnych wspól­nych cech. Upoważnia to licznych badaczy do upychania całej ich wiązki do jednego, wspólnego ko­szyka. Ale z trudem się tam mieszczą, ponieważ wadliwe merytorycznie jest plasowanie rozmaitych subsystemów socjalistycznych pod jednym wspólnym mianownikiem. Przecież różnice pomiędzy Polską i Rumunią końca lat 80. miały charakter jakościowy; to były odmienności ustrojowe, zasadni­cze, a nie drugorzędne, z czego nie zdaje sobie sprawy połowa społeczeństw tych krajów, bo albo ich wtedy jeszcze wcale nie było, albo nie mogą pamiętać, co i jak się działo naprawdę. Podobnie jest z onegdajszymi różnicami między sąsiadującymi ze sobą Węgrami i Bułgarią czy ówczesną Ju­gosławią i Albanią.
Zróżnicowane instytucje, odmienna polityka, zdywersyfikowane poziomy rozwoju (zacofania) - to tylko najważniejsze cechy innej pozycji startowej do transformacji ku prawdziwej gospodarce rynkowej. Jednakże zarazem liczna grupa państw - ponad 30 krajów zamieszkiwanych dzisiaj przez ponad 1,8 mld ludzi i wytwarzających w sumie około 14 bilionów dol., czyli jakieś 20% światowego produktu brutto (licząc według parytetu siły nabywczej) - daje się ująć, pod warunkiem dokonania pewnych uproszczeń i założeń, pod wspólnym mianownikiem. Czyniąc to, trzeba wszakże mieć świadomość istotnego zróżnicowania geograficznego, kulturowego, ekonomicznego i politycznego tej heterogenicznej grupy. Przy takim podejściu i po tych zastrzeżeniach można z perspektywy szyb­ko upływającego czasu sformułować kilka obserwacji co do dotychczasowego przebiegu transforma­cji i jej implikacji na przyszłość.

Czy jedna transformacja?
Nieuchronne było rozlanie się impulsu pchającego interesujące nas kraje w kierunku gospo­darki rynkowej wpierw z jednego - z Polski - a potem z kilku państw na cały region Europy Środ­kowo-Wschodniej i byłego Związku Radzieckiego, a także niektórych krajów azjatyckich. Zadziałał tu mechanizm politycznego domina, który spowodował, że nawet w krajach tkwiących jeszcze wtedy, dwadzieścia parę lat temu, w okowach ortodoksyjnego socjalizmu (komunizmu), jak na przykład w Albanii i Rumunii bliżej nas czy też Wietnamie i Laosie dalej stąd, nieodwracalna stała się ustrojowa transformacja. Od razu wszak trzeba dodać, że w tej ostatniej grupie państw kurs na rynek został po części obrany już wcześniej, od drugiej połowy lat 80., bardziej pod wpływem wcześniejszych pro­rynkowych chińskich reform niż w ślad za późniejszym polskim przełomem sprzed 21 lat.
Zróżnico­wane okoliczności występujące wtedy, w punkcie startu do tej wielkiej metamorfozy, miały olbrzymie znaczenie dla przebiegu transformacji. Warunki najbardziej dogodne, wskutek wcześniejszych ryn­kowych przeobrażeń, występowały w Polsce i na Węgrzech, najmniej korzystne w ortodoksyjnej Al­banii i Rumunii. Co więcej, okoliczności te nadal mają znaczenie, bo pomimo olbrzymiego postępu w sferze budowy gospodarki rynkowej, spuścizna z przeszłości kładzie się długim cieniem na współ­czesności. I znowu - cień ten ma różny kształt i niejednakową wielkość w poszczególnych krajach.
Wielkim historycznym osiągnięciem jest, że pomimo napięć wewnętrznych i konfliktogenności schyłkowej fazy zimnej wojny udało się tak złożony proces przeprowadzić zasadniczo pokojowo. Za­sadniczo, bo niestety były wyjątki, a ich konsekwencje wciąż dają o sobie znać. Jednakże trzeba podkreślić, że mało kto ex ante, dwie dekady temu, byłby skłonny zakładać, że rozpad Związku Ra­dzieckiego - i to jeszcze w sytuacji rozszalałej wokół hiperinflacji - może przebiegać pokojowo. Ale konsekwencje tamtej konfliktogenności mają określone, komplikujące dalszy bieg procesu implikacje na przyszłość. Widać to na tak różnych obszarach jak, z jednej strony, wciąż dużo silniejsze niż w tradycyjnych systemach rynkowych sentymenty pod adresem opiekuńczej roli państwa czy też, z drugiej strony, haniebne przypadki terroryzmu, zwłaszcza w Rosji i na jej pograniczu.

Praktyka i teoria
Posocjalistyczna transformacja do kapitalizmu jawi się jako proces realny, wielce dynamiczny i wieloaspektowy, nie oparty na żadnej dojrzałej, zwartej teorii ekonomicznej. Gwałtowne zapocząt­kowanie transformacji - bo taki przecież miało ono charakter, pomimo nawet dość daleko jak na tam­te czasy posuniętych rynkowych reform przeprowadzonych w paru krajach - zaskoczyło przytłaczają­cą większość ekonomistów, a także politologów i socjologów, tak na Wschodzie, jak i na Zachodzie. W niektórych krajach było to zaskoczenie totalne i obejmowało wszystkich, bez wyjątków - także tych, którym a to na upadku, a to na obaleniu starego reżimu szczególnie zależało. Zręby ekono­micznej teorii transformacji były zatem tworzone in statu nascendi, niejako w ruchu.
Na bieżąco trze­ba było nie tylko analizować i decydować, ale także studiować i teoretyzować, co od czego zależy, jaka powinna być sekwencja działań, jak optymalizować relacje nakłady-efekty w szybko i często w sposób nieprzewidywalny zmieniającej się rzeczywistości. W rezultacie wyłoniła się swoista subdy­scyplina ekonomii - a nawet szerzej, nauk społecznych - znana jako "tranzytologia", a więc nauka o przejściu (ang. transition). Oczywiście, tym razem chodzi o przejście od planu do rynku, od socjali­zmu do kapitalizmu. Co ciekawe, "tranzytolodzy" wywodzą się z dwóch dość różnych pni. Na Wschodzie była to grupa postępowych, zaangażowanych wcześniej w rynkowe zmiany reformato­rów, zarówno teoretyków, jak i praktyków. Na Zachodzie z kolei wyłonili się oni bądź z grona sowieto­logów, z których skądinąd większość okazała się zupełnie nieprzydatna w nowej rzeczywistości, bądź też spośród ekonomistów głównego nurtu, którzy dopiero w 1989 r. zainteresowali się tym ob­szarem Ziemi i szybko nauczyli się odróżniać Bukareszt od Budapesztu, Litwę od Łotwy, Indochiny od Indii i Chin...
Obecnie, pomimo braku zwartej i jednoznacznej teorii transformacji, w oparciu o rozległą wie­dzę ekonomiczną oraz na zasadzie intuicyjnych prób i błędów dotychczasowe osiągnięcia transfor­macji oceniane są ogólnie pozytywnie. Ogólnie, gdyż opinie są ogromnie rozstrzelone i ich uśrednia­nie to również nadmierne upraszczanie i po części uciekanie od istoty problemu. Zgoła inne przy tym są oceny zewnętrzne, zwłaszcza na Zachodzie, który wciąż ma dosyć iluzoryczne i schematyczne wyobrażenie o tamtym ustroju, inne zaś są opinie formułowane wewnątrz, na Wschodzie, choć i tu w sposób naturalny jedne wykluczają drugie. Pozytywne zmiany przejawiają się nie tylko w jakościo­wych zmianach instytucjonalnych - a tego przede wszystkim dotyczy transformacja - ale także w da­leko idących przemianach strukturalnych. Panuje przy tym zgodność poglądów - i słusznie - co do tego, że możliwe było osiągnięcie odczuwalnie większego postępu, niż to udało się w rzeczywistości. Nie ma za to takiej zgodności - tym razem niesłusznie - co do tego, że można było uzyskać większe tempo wzrostu przy mniejszym zróżnicowaniu materialnego położenia różnych grup ludności. Z tego ostatniego akurat punktu widzenia transformację należy oceniać ogólnie negatywnie.

Kiedy koniec transformacji?
Porównawcze - a takie są najciekawsze - studia problemu transformacji, uwzględniające od­mienne jej uwarunkowania w różnych warunkach geopolitycznych, pokazują, że proces ten bynaj­mniej nie jest jeszcze zakończony. O ile z jednej strony łatwo dostrzec, jak wiele mają do zrobienia na drodze budowy rozwiniętej, konkurencyjnej gospodarki rynkowej niektóre kraje bałkańskie oraz szereg republik poradzieckich, o tyle, z drugiej strony, wydawać by się mogło, że dziesiątka krajów posocjalistycznych, które są członkami Unii Europejskiej, zwieńczyła sukcesem proces przekształ­ceń i charakteryzuje ją już gospodarka rynkowa. Ale tak nie jest, gdyż nawet w odniesieniu do lide­rów transformacji jest jeszcze zbyt wcześnie, by mówić o nich jako o dojrzałych instytucjonalnie i kul­turowo systemach rynkowych.
Tak więc transformacja jeszcze nie jest sprawą przeszłości, a jej kontynuacja zajmie nam sporo lat. Co zatem stanowić będzie o jej zakończeniu i przejściu do pełnokrwistej, dojrzałej gospo­darki rynkowej? Na pewno nie jest to żaden moment, podobnie jak w przypadku człowieka. Potrafi­my orzec, kto jest dzieckiem, a kto już dorosłym, ale nie takie proste jest zdecydowanie, kiedy to na­stąpiło przejście z jednej fazy życia do drugiej. Spróbujmy sobie na to pytanie odpowiedzieć, a sami zobaczymy, jakie to trudne. To nie wydarzenie o tym decyduje, ale wielowymiarowy, czasem długi proces. Tym bardziej spostrzeżenie to odnosi się do społeczeństwa, kultury, państwa i gospodarki. Co do tej ostatniej, aby była to naprawdę dojrzała gospodarka rynkowa, z pewnością musi być ona zdolna do konkurencji w zglobalizowanej gospodarce. Powinna być też zdolna do rozwoju zrówno­ważonego - nie tylko od strony stricte ekonomicznej (finansowej, handlowej, inwestycyjnej), ale także od strony społecznej (akceptowalny przez ludzi i nieobracający się przeciwko efektywności gospo­darczej i zdolności do formowania kapitału podział dochodów i majątku) oraz ekologicznej (zrówno­ważona wymiana pomiędzy człowiekiem i jego działalnością ekonomiczną a naturą).
Ta wielka metamorfoza - wielka posocjalistyczna transformacja do gospodarki rynkowej, de­mokracji politycznej, społeczeństwa obywatelskiego i nowej kultury - zatem trwa. Ucząc się poprzez bogactwo praktycznych działań i teoretycznych studiów nieustannie zwiększamy zakres naszej wie­dzy o mechanizmach, prawidłowościach i prawach rządzących tym historycznym procesem. Ale po­trzeba nam tej wiedzy znacznie więcej. Zaskoczeniem bowiem dla jednych, choć żadną niespo­dzianką dla innych (tych chyba jest dużo mniej), jest to, że system rynkowy - ten wyłaniający się w wyniku transformacji, a jeszcze bardziej ten tradycyjny, kapitalistyczny, otaczający kraje posocjali­styczne od lat - daleki jest od doskonałości. Współczesny światowy kryzys gospodarczy to przecież kryzys realnego kapitalizmu, do którego transformacja ustrojowa prowadzi, a nie realnego socjali­zmu, od upadku którego ona się rozpoczęła.
Tak oto, paradoksalnie, po z górą dwu dekadach wielkich przemian ustrojowych pojawia się pytania zasadnicze: do jakiej to gospodarki rynkowej mamy dojść w tej części świata? Realny kapita­lizm bowiem - ten istniejący naprawdę, a nie w podręcznikowych modelach konkurencji doskonałej czy ułudnych utopiach neoliberalizmu - niejedno ma oblicze. Podobnie jak niejedno miał realny so­cjalizm, znany z autopsji coraz węższym kręgom ludzi. Czas przecież robi swoje. I tak choć wydaje się, że dobrze wiemy, od czego odeszliśmy pokolenie temu, to wciąż nie mamy pełnej jasności, do czego zmierzamy...

2001

Powrót do poprzedniej strony