KRZYSZTOF PILAWSKI - Trybuna 25.11.2004
Wyprawa Kijowska


W żadnym innym kraju wybory na Ukrainie nie wywołały takiej histerii, jak w Polsce. Odnoszę silne wrażenie, że politycy i media wręcz prowokują wojnę domową w centrum Europy. Radykalizm polskiej prawicy, który dotąd obejmował głównie własne podwórko, przekroczył granice – i Polski, i zdrowego rozsądku. Ci, którzy wypatrują łun na wschodzie, przymierzają się do objęcia pełni władzy w Polsce. Może to być władza upiorów.
Bracia Kaczyńscy ogłosili Wiktora Juszczenkę ukraińskim prezydentem. Donald Tusk w programie “Prosto w oczy” wręczył Monice Olejnik pomarańczową wstążkę – symbolizującą zwolenników Juszczenki. Bronisław Komorowski skandował jego nazwisko na warszawskiej manifestacji. Jerzy Buzek – formalnie obserwator wyborów z ramienia Parlamentu Europejskiego – zachęcał do obalenia reżimu. – Wierzę, że wam się uda, tak jak nam się udało w czasach “Solidarności” – krzyczał na wiecu zwolenników Juszczenki w Kijowie. Innej wysłanniczce z ramienia PE, Grażynie Staniszewskiej sytuacja na Ukrainie też przypominała Polskę sprzed 24 lat. Więc się popłakała.
Nawet Markowi Borowskiemu uderzyła do głowy pomarańczowa alternatywa. Brakowało tylko skaczącego przez płot Lecha Wałęsy, ale – jeśli wierzyć zapowiedziom – i to się spełni.
“To już rewolucja” – ogłosiła wczoraj triumfalnie “Gazeta Wyborcza”, która Ukraińców do rewolucji nakłaniała. Wojciechowi Jagielskiemu bliski jest scenariusz gruziński, bo “władzę źle sprawowaną można odebrać, a złego króla zrzucić z tronu”. Według Jagielskiego, Gruzini znaleźli sposób “na tyranię”, czyli rządy Eduarda Szewardnadzego. Tego samego, którego “Gazeta Wyborcza” przez wiele lat uznawała za demokratę i gwaranta niepodległości Gruzji, wielkiego przyjaciela USA. Po zamachach na Szewardnadzego niezmiennie pisano w Polsce, że kryje się za nimi ręka Kremla, który nie może strawić samodzielnej polityki “białego lisa”.
Ale przecież i Leonid Kuczma uchodził w Polsce – jak kiedyś Szewardnadze – za demokratyczną alternatywę dla ukraińskich komunistów, zwolennika przycumowania Ukrainy do Unii Europejskiej i NATO. To za prezydentury Kuczmy wojska Sojuszu swobodnie mogły trenować na dawnym największym poligonie Układu Warszawskiego. To za jego prezydentury ukraiński kontyngent wsparł Wielonarodową Dywizję w Iraku pod polskim dowództwem. Ukraińcy okupili to śmiercią dziewięciu żołnierzy. Juszczenko był prezesem Narodowego Banku Ukrainy, a potem premierem. Dopiero gdy stracił to stanowisko, zdjął garnitur Balcerowicza i przebrał się za Wałęsę. Przywiązanie do wypasionych mercedesów mu nie przeszło.
TVN 24 z całą powagą informuje o gratulacjach grupki polskich studentów dla prezydenta Juszczenki i solidarności z narodem ukraińskim. Narodem ukraińskim wycierają sobie gęby polscy politycy i media. Ale zawężają ten naród wyłącznie do zwolenników Juszczenki. Pozostali to promoskiewskie bydło. Górników z Donbasu porównywano do rumuńskich górników, którzy przyjechali do Bukaresztu i spacyfikowali kilofami demonstrację opozycji.
Z całą powagą odniesiono się w Polsce do zaprzysiężenia Juszczenki w ukraińskim parlamencie, choć była to procedura całkowicie nielegalna. Już poważniej – z formalnego punktu widzenia – wyglądało zaprzysiężenie Aleksandra Ruckoja na prezydenta Rosji w 1993 r. – po rozwiązaniu legalnie wybranego parlamentu przez Borysa Jelcyna. Gdy napisałem z Moskwy w “TRYBUNIE” o “puczu Jelcyna” i groźbie krwawego rozwiązania, wyśmiało mnie główne wydanie “Wiadomości”. Wkrótce doszło do pacyfikacji parlamentu przy użyciu czołgów. W atmosferze stanu wyjątkowego przeprowadzono nowe wybory oraz referendum konstytucyjne dające pełnię władzy prezydentowi.
Wyniki referendum sfałszowano, co w Polsce przyjęto ze zrozumieniem. Jelcyn nadal był przecież gwarantem rosyjskiej demokracji. Polska klasa polityczna popierała Jegora Gajdara i Anatolija Czubajsa – ojców rosyjskiego kapitalizmu, którzy patronowali oddaniu za bezcen majątku narodowego w ręce grupy młodych kolegów. Tłumaczono, że forma prywatyzacji jest sprawą drugorzędną wobec jej istoty – usunięcia komunistycznej bazy ekonomicznej. Dziś ci sami politycy i gazety boją się ekonomicznego rozbioru Polski przez rosyjskich oligarchów – ponoć współczesnej odmiany czołgów T-34.
Choć po wybuchu wojny czeczeńskiej opinia o Jelcynie zmieniła się, to w 1996 r. był nad Wisłą faworytem wyborów prezydenckich. Mniej się liczył demokratyczny wybór Rosjan, faktyczne wykluczenie Giennadija Ziuganowa z mediów w czasie kampanii wyborczej, uruchomienie całej machiny państwowej na rzecz Jelcyna. Polskim politykom i mediom zależało wówczas nie na rosyjskiej demokracji, lecz niedopuszczeniu do władzy lidera komunistów.
To, co nie raziło polskiej wrażliwości na demokrację w 1993 i 1996 r. w Rosji, strasznie uwierało w kampanii prezydenckiej na Ukrainie. A przecież Kuczma to wydanie soft wariantów Jelcyna – wyprane z pancernego ataku na parlament i targania po szczękach.
Przez wiele tygodni kłamano nam w żywe oczy, że wybory na Ukrainie są wyborami o wszystko. Wygra Juszczenko – Ukraina będzie wolna, niezależna i szczęśliwa. Wygra Janukowycz – pożre ją Putin i – jak napisała “Rzeczpospolita” – “pogrąży się w polityczną otchłań”. Mobilizowano polską opinię publiczną dla jednoznacznego poparcia Juszczenki. W przypadku jego porażki – nawet gdyby nie fałszowano wyników wyborów – uznanie sukcesu Janukowycza nie przeszłoby wielu przez gardło. Bo w gruncie rzeczy nie o ukraińską demokrację chodzi. Myślenie o Ukrainie jest podszyte strachem przed Rosją. On wydaje się wieczny. Nie sprawdziły się zapowiedzi, że po umocowaniu III RP w NATO i Unii Europejskiej ten lęk osłabnie. Mam wrażenie, że jest coraz silniejszy. Za każdym rogiem czai się rosyjski agent.
Ałganow jest w Polsce lepiej znany niż Puszkin. Antyrosyjskie nastroje udzieliły się nawet Zbigniewowi Siemiątkowskiemu, straszącemu rosyjskim imperializmem.
Bardzo się w Polsce podobało ogłoszenie przez kilka ukraińskich miast uznania za prezydenta Juszczenki. Co by się stało, gdyby “zaprzysiężony” Juszczenko dzięki rewolucji objął urząd? Wschodnie regiony Ukrainy wypowiedziałyby mu posłuszeństwo, a być może ogłosiły bojkot gospodarczy “juszczenkowskiej” części kraju. Odcięłyby ją od surowców, w tym węgla. Co by się stało z jednostkami wojskowymi na wschodniej Ukrainie? Ci polscy politycy i publicyści, którzy stali po jednej stronie barykady, faktycznie podsycali wojnę domową za polską granicą, której nie udałoby się zgasić bez międzynarodowej interwencji.
Bardzo sobie cenię postawę prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, który nie uległ panującej histerii. Przypomniał, że Polskę i Ukrainę łączy strategiczne partnerstwo, zaś w okresie władzy Kuczmy nastąpiło “wyraźne zbliżenie naszych państw i narodów”. Przykładem były choćby obchody 60. rocznicy tragedii na Wołyniu. Prezydent nie stanął po stronie Juszczenki ani Janukowycza, lecz ukraińskiej demokracji. Opowiedział się za uczciwością w obliczaniu głosów. Uruchomieniem przewidzianych ukraińskim prawem procedur i dialogiem wspartym przez instytucje europejskie. Aleksander Kwaśniewski, któremu prawica odmawia moralnego prawa do pełnienia urzędu, wykazał odpowiedzialność męża stanu, a nie wiecowego idioty. W odpowiedzi prezydent usłyszał od przeciwników, że – jak to ujął Ludwik Dorn – postępuje wbrew interesom Polski. Najwyraźniej w ich przekonaniu w interesie Polski leży wojna. I w kraju, i za jego granicami.
.

Powrót do poprzedniej strony