BRONIZŁAW ŁAGOWSKI – PRZEGLĄD 11/2014
Gorączka ukraińska


Opinia publiczna znajdująca wolny wyraz w internecie stawia pytania: jeżeli z odwiecznie serbskiego Kosowa Amerykanie z poparciem europejskich sojuszników mogli stworzyć niepodległe pań­stwo, dlaczego niepodległy nie może być Krym? Ten półwysep do niepodległej Ukrainy należy rap­tem dwadzieścia parę lat, a jeśli liczyć także Ukrainę radziecką, to będzie razem lat 60. Tak czy owak jest to świeży nabytek Ukrainy. Mimo urzędowej ukrainizacji mieszkańcy Krymu w większości zachowali poczucie rosyjskiej tożsamości tak pod względem kultury, jak i terytorium. Czego im bra­kuje do uzyskania niepodległości? Podobno tylko własnej wody.
Granice państw poradzieckich są bardzo umowne, nie były one ani konsultowane z narodami, nieraz zdziwionymi swoją narodowością, o której dowiadywały się na uniwersytecie im. Łomonosowa w Moskwie lub od swoich republikańskich Akademii Nauk, ani uznawane w takiej lub innej formie przez wiążące uzgodnienia międzynarodowe. Umowne przyjęcie granic republikańskich jako granic państwowych opierało się na istotnej przesłance o treści zdroworozsądkowej, dawało najpewniejsze w tamtych okolicznościach nadzieje na pokojowy przebieg rozpadu Związku Radzieckiego. Nadzieje te w przeważającej mierze się spełniły.
Rewolucja ukraińska, słuszna w swej treści społecznej, naruszyła jednak jawne i milczące wa­runki pokojowego rozwiązania ZSRR. Przybrała formę jak gdyby drugiego, już nie pokojowego wy­stąpienia z fantomatycznego Związku Radzieckiego, widzianego dziś oczami wyobraźni w Federacji Rosyjskiej i Unii Celnej. Na Majdanie, jak słusznie zauważył Aleksander Smolar, kształtowała się nowa idea narodu ukraińskiego, wyraźnie skierowana już tylko przeciw Rosji. (Smolar uznał to za fakt pozytywny). Nie byłem na Majdanie, nie potrafię czytać po ukraińsku, opieram się na tym, co pi­sały polskie gazety. Relacjonowały one z wyraźną aprobatą zamiary Majdanu (niekiedy podpowiada­jąc swoje pragnienia) co do postępowania wobec Rosjan po drugim wyzwoleniu. Należy przeprowa­dzić czystkę narodowościową w urzędach i zlustrować kadry wojskowe – wszystko pod kątem anty­rosyjskim – ograniczyć posługiwanie się językiem rosyjskim, przeciwdziałać wpływowi mediów rosyj­skich itp. Oczywiście Flota Czarnomorska powinna być jak najszybciej usunięta, to już zapowiedział Jaceniuk, powołując się na konstytucję. W wyrazie słownym, abstrakcyjnym, brzmi to może nawet banalnie. Tym słowom towarzyszyły jednak czyny, a były to skrytobójstwa w Kijowie, bardzo dziwne, iście narodowo-rewolucyjna brutalność zamieszek i obalania władz na Ukrainie Zachodniej, także metody walki z biernymi siłami policyjnymi, paramilitarne sotnie z dumą utożsamiające się z UPA, wszechobecne wizerunki Bandery itp.
Trzeba zdobyć się na nieco empatii do rosyjskich mieszkańców Krymu. Czego mogli spodzie­wać się po zwycięstwie takiej rewolucji? Czy w naszych czasach „czystka etniczna ze znamionami ludobójstwa” jest niemożliwa? Można nie pamiętać o UPA, ale trudno zapomnieć, co się w Jugosła­wii działo. Może rosyjscy mieszkańcy Krymu nie myśleli o niepodległości, ale musieli troszczyć się o ocalenie. Rosyjskie media pokazują głównie siły neobanderowskie, polskie inaczej kłamią, nie pokazując ich wcale. 
Opinia publiczna w internecie stawia też pytanie, jak to się dzieje, że Amerykanie ze wszyst­kiego, co robią, wychodzą w zasadzie z nieposzlakowaną opinią. Wkraczać do niepodległego kraju w obronie własnych obywateli potrafią zgrabniej niż inni. Najechali Irak, zburzyli jego struktury pań­stwowe, powiesili prezydenta, a w Polsce nikt nie wołał, że to agresja, wprost przeciwnie, jak wiado­mo. Prawie to samo zrobili w Libii, kryjąc się za Anglią i Francją. O agresji mowy nie było. I można długo wyliczać działania, na które „wspólnota międzynarodowa” nikomu innemu by nie pozwoliła.
Moja, ale nie przeze mnie wymyślona odpowiedź jest następująca: wedle prawa naturalnego „każdy ma tyle prawa, ile mocy”. I do tego aksjomatu filozofa nowożytnego dodam jeszcze pogląd Ateńczyków: „przecież tak wy, jak i my wiemy doskonale, że sprawiedliwość w ludzkich stosunkach jest tylko wtedy momentem rozstrzygającym, jeśli po obu stronach równe siły mogą ją zabezpieczyć; jeśli zaś idzie o zakres możliwości, to silniejsi osiągają swe cele, a słabi ustępują”. Co prawda, pra­wo stanowione ma na celu stan natury ograniczyć, ale w stosunkach międzynarodowych znacznie mniej się to udaje niż w wewnętrznych.
To, że wszystko, co robią Stany Zjednoczone, jest dobre, a to, co robi Rosja, zawsze złe, wyra­ża tylko ten oczywisty stan rzeczy, że Stany mają wielką moc, a moc Rosji, jak pisał Karol Marks, jest w pewnym stopniu kwestią wiary. W skutku nie cieszy się ona ani premią moralną przeznaczoną dla silnych, ani względami, jakimi świat obdarza słabych. Ponadto ciągnie się za nią fantom komunizmu, co mobilizuje przeciw niej „zdekomunizowanych” intelektualistów-propagandystów zachodnich.
Wydaje mi się, że Rosjanie mimo wszystko nie doceniają siły, agresywności i globalnych celów Stanów Zjednoczonych. Ameryka nie jest wcale mocarstwem słabnącym, wycofującym się skądkol­wiek. O wszystkim w ostatniej instancji dziś decyduje nauka-technika, a pod tym względem nikt Sta­nom nie dorówna. Pewien politolog francuski, skądinąd życzliwie do Rosji usposobiony, ma dla niej dobrą radę, gdy chodzi o stosunki z USA: nie dać się sprowokować. Naśladować Chińczyków z ich zasadą: nie drażnić niebezpiecznych zwierząt. Kto dopuści do tego, że jego stosunki z USA nabiorą charakteru relacji wróg-przyjaciel, jest przegrany. Amerykę stać na wywołanie w Rosji rewolucji „praw człowieka” i zniszczenie jej przez anarchię. Katastrofa swoimi skutkami objęłaby także Polskę, ale w Warszawie tym się nie martwią. Przecież już „z Rosją idziemy na zwarcie”.

Powrót do poprzedniej strony