Wywiad z 1998 o 50-tych latach w Nowej Hucie


Kiedy przyjechał Pan do Nowej Huty i z jakim zamiarem?
- W październiku 1951 r. uzyskałem dyplom magistra inżyniera architekta na Politechnice Wrocławskiej. Czekała mnie wtedy perspektywa otrzymania nakazu pracy od dziekana Wydziału Ar­chitektury, według ofert z różnych zakładów pracy na Dolnym Śląsku. Powiedziałem mu jednak, że sam wyszukam sobie pracę i że chcę pojechać do Nowej Huty. Chciałem po prostu popracować ze dwa lata w jakimś przedsiębiorstwie budowlanym, by zdobyć odpowiednią praktykę budowlaną. A je­śli tak, no to najlepiej w Nowej Hucie, największym po Warszawie placu budowy w Polsce w tamtych latach 50-tych. Dziekan się zgodził, do Krakowa przyjechałem w lutym 1952 r. i od 15 marca tegoż roku rozpocząłem pracę w Dyrekcji Budowy Miasta Nowa Huta (DBMNH) na stanowisku inspektora nadzoru budowlanego.

Nie miał Pan żadnych problemów z zaangażowaniem się w tej Dyrekcji Budowy NH?
- Nie. Ale jadąc do Krakowa, to w ogóle nie wiedziałem, że taka instytucja istnieje. W Krako­wie odszukałem i dotarłem przede wszystkim do znanego mi z Wrocławia inż. Tadeusza Ptaszyckie­go. U niego pracowałem latem 1946 r., jako kreślarz, świeżo po maturze, w Dyrekcji Odbudowy Wro­cławia, w RDPP, w Biurze Planu Wrocławia, którym kierował. Opracował on wówczas generalny plan odbudowy Wrocławia.
Wiedziałem, że potem w 1949 r. wygrał konkurs architektoniczny na projekt budowy nowego 100-tysięcznego miasta Nowa Huta obok Krakowa. Zorganizował wtedy w Krakowie Biuro Projekto­we “Miastoprojekt-Kraków”, którego głównym zadaniem było opracowanie dokumentacji projektowej na budowę tego nowego miasta. Inż. Ptaszycki doradził mi właśnie, abym zatrudnił się w Dyrekcji Budowy Miasta NH, sprawującej funkcje inwestora państwowego.
Tam przyjęto mnie bez najmniejszych problemów. W ogóle odniosłem wrażenie, że kierow­nictwo przedsiębiorstwa było zainteresowane przyjęciem do pracy świeżych absolwentów wyższych uczelni. Był to okres, gdy do zakładów pracy całej Polski zaczęła napływać pierwsza duża fala inży­nierów i magistrów, wykształconych już po wojnie. W pracy szybko awansowałem, w latach 1953-56 r. kierowałem zespołem inspektorów nadzorujących budowę osiedli Centrum w Nowej Hucie. Potem zostałem dyrektorem do spraw programowania, projektowania i planowania nowych osiedli mieszka­niowych w NH, a wkrótce w całym Krakowie.

Jak wyglądały place budów, podobno w pierwszych latach w Nowej Huty nie było ma­szyn budowlanych, ale za to było dużo błota.
- Faktycznie, gdy przyjechałem w lutym 1952 r. do Nowej Huty, to nie widziałem prawie żad­nych maszyn budowlanych. Na terenie kombinatu, owszem, pracowały jakieś wielkie koparki, spy­chacze i dźwigi, ale na budowach miasta nawet wykopy szerokoprzestrzenne pod budynki wykony­wały gromady ludzi przy pomocy łopat i kilofów.
Roboty murarskie wyglądały w ten sposób, że cegłę, piasek, żwir i cement dowożono ze sta­cji kolejowej konnymi furmankami. Na stanowiska robocze cegłę donosili pomocnicy murarscy na plecach w specjalnych drewnianych nosiłkach, zawieszonych na parcianych pasach. Zaprawę mie­szano w małych betoniarkach ustawionych przy budynkach obok pryzm piasku, żwiru i worków z ce­mentem. Z betoniarek przelewano zaprawę, czy beton, do metalowych taczek lub dwukołowych me­talowych pojemników, tak zwanych japonek, którymi dowożono je na stanowiska robocze.
Do trans­portu pionowego służyły drewniane ażurowe windy, zwane warszawskimi. W środku była platforma, podciągana na linach wzdłuż pionowych szyn. Te windy dominowały wtedy w krajobrazie wszystkich budów w całej Polsce.
Brygady murarskie pracowały zwykle w systemach zespołowych, w Nowej Hucie przeważały trójki murarskie. Pomocnicy podawali jeden cegły, drugi rozścielał łopatą zaprawę na murze, zaś mu­rarz tylko układał i wiązał cegły. Taka specjalizacja rodziła słynne nowohuckie rekordy wydaj­ności Piotra Ożańskiego i innych murarzy, o których pisały gazety, mówiono w radiu i układano pio­senki.
Ta epoka tradycyjnych technologii budowlanych i krajobraz wind warszawskich trwały do ok. 1954 r. Wszystko szybko się zmieniało wraz z wprowadzeniem transportu samochodowego, różnych maszyn budowlanych, zwłaszcza po zastosowaniu w Nowej Hucie wielkich samojezdnych dźwigów masztowych do transportu materiałów budowlanych. Po upływie kilku lat przyczyniły się one w ogóle do rozpowszechnienia budownictwa uprzemysłowionego. Wielkoblokowego w latach 60., a wielko­płytowego w latach 70. Zmienił się też krajobraz budowlany, co pokazują dowodnie zdjęcia z tamtych lat.

A co z tym błotem na budowach?
- Na terenie całej Nowej Huty występują grunty lessowe. Przypominają glinę, zarówno jasno­żółtym kolorem, jak i pylastą budową. W czasie opadów grunt ten chłonął wodę i upodabnia się do gęstego ciasta. Normalnie w obuwiu niepodobna było w ogóle po tym się poruszać. Na początku próbowałem chodzić w kaloszach, ale po prostu grzęzły w błotku i trudno je było wyciągnąć. Chodzi­łem więc potem w gumowych butach, tak jak wszyscy robotnicy w Nowej Hucie.
Natomiast gdy było sucho i wietrznie, nad placami budów unosiły się chmury żółtego kurzu. Z tego powodu nabawiłem się chronicznego zapalenia spojówek, jakie przez kilkanaście lat mnie prześladowało. Zawsze w pogodne dni nosiłem ochronne ciemne okulary.
Oprócz butów gumowych typowym ubiorem roboczym w Nowej Hucie były kufajki, widać to wyraźnie na zdjęciach z tamtych lat. Były to szare, ciepłe, pikowane watą kurtki, przydzielane w za­kładach pracy, podobnie jak gumowe buty, wszystkim pracownikom.

Architektura wielu pierwszych osiedli w Nowej Hucie wzorowana jest na architekturze polskiego renesansu. W takim stylu jest zrealizowany np. Plac Centralny, ale późniejsze bu­dynki mają już architekturę odmienną.
- W latach do 1956 był modny w Polsce w architekturze tzw styl socrealistyczny. Nawiązywał on do polskiego renesansu XVII wieku. Cechowały go stosowanie na elewacjach attyk, gzymsów, obramień okiennych, portfenetrów, zdobnych portali. A także również ciągła zabudowa wzdłuż ulic ze sklepami w parterach budynków.
Lecz po 1957 r. w projektowaniu nastała moda na tzw. neomodernizm, Odchodził on od hi­storyzmu, a preferował architekturę funkcjonalną, prostą, pudełkowatą, bez ozdób na elewacjach, ale za to z loggiami, a także luźną zabudowę bez usługowych parterów. Tak zrealizowane są wszyst­kie budynki, poza “starą” 100-tys. Nową Hutą. Dzielnica NH ma teraz 240 tys. mieszkańców. Można dodać, że w ostatnich 15 latach panuje w Polsce w architekturze styl zwany postmoderni­zmem.

Dziś mówi się o ciężkich warunkach pracy robotników na budowach Nowej Huty, jak oni mieszkali i żyli?
- Przede wszystkim na budowy Nowej Huty zjechała się głównie młodzież z całego regionu południowej Polski. Zwłaszcza z zabiedzonych, przeludnionych wsi i miasteczek. Zatrudnieni przy budowie Kombinatu zakwaterowani zostali w specjalnie wybudowanym miasteczku drewnianych ba­raków, pod sąsiednią wsią Pleszów. To miasteczko nazywano Pekinem lub Meksykiem, zresztą po­dobnie jak takie same zespoły baraków w budowanej przed wojną Gdyni.
Na budowach miasta zakwaterowanie robotników było łatwiejsze. Po prostu niektóre koń­czone budynki mieszkalne zamieniano na prowizoryczne hotele robotnicze, Ja sam też przez kilka pierwszych tygodni pracy zamieszkiwałem w takim hotelu robotniczym, będącym w dyspozycji DBMNH. W dwupokojowym mieszkaniu było nas czterech inspektorów nadzoru, kuchnia i łazienka do wspólnego użytku. Ale sam wkrótce zostałem przeniesiony do normalnego hotelu dla pracowni­ków inżynieryjnych na Grzegórzkach w centrum Krakowa. A po niespełna pół roku pracy otrzymałem już samodzielne mieszkanie - jednoosobową kawalerkę.
Na terenie kombinatu i miasta pracowało wówczas także kilka tysięcy junaków Powszechnej Organizacji “Służba Polsce”. Byli to chłopcy 16-19 lat z werbunku, zorganizowani w hufce i brygady na modłę wojskową. Rano w zwartych szeregach maszerowali z łopatami na ramionach, i z pieśnią na ustach, na wyznaczone place budów. Pracowali wydajnie i ambitnie, a zwano ich “stonką” ze względu na zielony kolor mundurów i występowania zawsze w dużych grupach. Zakwaterowani byli w dwu wielkich 200 m. długości, trzypiętrowych blokach, budowanych dla potrzeb Fabryki Papiero­sów w pobliskich Czyżynach. Tam się też uczyli na różnych kursach, szkolili w zawodach hutniczych i budowlanych. Sporo ich potem zostało w Nowej Hucie.
Ponad to znaczna część zatrudnionych to byli mieszkańcy samego Krakowa i okolicznych wsi, skąd dowoziły ich do pracy zakładowe autobusy. Ja też tak dojeżdżałem do czasu uruchomienia linii tramwajowej.

A jak to było z mieszkaniami rodzinnymi, czy to prawda, że w dużej części otrzymywa­li je pracujący na budowach Nowej Huty?
- Tak. Oczywiście ciągle do pracy w NH przybywali ludzie z całej Polski. Otrzymywali miesz­kania jeśli przenosili się ze swymi rodzinami. Pierwszeństwo mieli fachowcy: hutnicy, metalurdzy, in­żynierowie budowlani, nauczyciele itp.
Zaś robotnicy, kwaterujący w hotelach robotniczych, otrzymywali przydział mieszkań zwykle dopiero po założeniu rodziny. Nie było z tym, to znaczy ze ślubami, większych problemów, gdyż również kilkaset dziewczyn pracowało w Nowej Hucie. Mieszkały w odrębnych żeńskich hotelach ro­botniczych, czy wydzielonych klatkach schodowych. Po ślubie dwojga pracujących w Nowej Hucie, mieli oni zapewniony przydział mieszkania w nowych blokach, jak w banku.
W 1956 r w Nowa Huta liczyła już ok. 60 tys. mieszkańców. Działały wtedy: nowoczesny Te­atr Ludowy, duże kino “Świt”, ogólnomiejski Szpital im. St. Żeromskiego, duży biurowiec Urzędu Dzielnicowego, strażnica pożarnicza, kilka szkół średnich, dwa wielkie stadiony sportowe, rekreacyj­ny zalew wodny. A na każdym osiedlu mieszkaniowym były szkoły podstawowe, przedszkola, żłobki. przychodnie zdrowia, pawilony handlowo-usługowe.

Jaka była komunikacja Nowej Huty z Krakowem i kiedy ruszyły pierwsze tramwaje?
- Ówczesna Nowa Huta odległa była od zwartej zabudowy Krakowa ok. 6 km, kombinat ok. 10 km. Istniejące od początku powiązania komunikacyjne z Krakowem to była droga Bieńczycka, częściowo o nawierzchni z kocich łbów, częściowo gruntowa oraz jednotorowa linia kolejowa od Dworca Głównego w Krakowie do Grębałowa i Kocmyrzowa za kombinatem. Sam wiele razy jecha­łem do Krakowa np. do kina, czy na zakupy, tą ciuchcią, czyli pociągiem 2-3 wagonowym, który wlókł się ponad pół godziny do Dworca Głównego. Żadnej komunikacji autobusowej wtedy nie było. Niestety niejednokrotnie, zwłaszcza nocą, szło się na piechotę.
Pierwszą jezdnię nowego połączenia drogowego z Krakowem, oddano do użytku pod koniec 1952 r. Wykonana została z brukowej kostki granitowej z kamieniołomów dolnośląskich. Ciekawost­ka, dla młodych, że bruk układany był ręcznie. Kilku brukarzy poruszało się na kolanach na całej szerokości jezdni i układali oni kostkę takimi łukami w zasięgu ręki. Oczywiście mieli na kolanach przypięte odpowiednie drewniane nakolanniki.
Zaraz potem wykonano drugą jezdnię i równocześnie środkiem torowiska tramwajowe. Pierwsze tramwaje do Nowej Huty ruszyły w 1953 r. Za to zlikwidowano wtedy tą jednotorową linię kolejową do Kocmyrzowa.

Powrót do poprzedniej strony