Szukanie igły w stogu siana i inne


Szukanie igły w stogu siana
W styczniu 2011 r. otrzymałem list internetowy od osoby, poszukującej informacji o swej ma­mie Józefie K., urodzonej w 1931 i mieszkającej w Monasterzyskach, oraz babce, pracującej tam w fabryce tytoniowej. Odpisałem, że szukanie informacji o kimś na Kresach po 70 latach, nie znając nawet adresu zamieszkania, to jak szukanie igły w stogu siana. I na pocieszenie dołączyłem do emailu zdjęcie z ogólnym widokiem Monasterzysk.
Lecz mja respondentka odpisała, że jest optymistką i nadal będzie szukać. Więc podałem jej znany mi wrocławski adres autora książkę o swej rodzinie, mieszkającej od pokoleń w Monasterzy­skach, I jeszcze tego samego dnia otrzymałem kolejny e-mail, że to strzał w dziesiątkę, ze wskazany Wrocławiak doskonale znal jej mamę chodzili do tej samej szkoły, zaś jego mama i jej babcia byly również dobrymi koleżankami. że kontakty obu rodzin trwały po wojnie nadal ns Dolnym Śląsku, Więc umówili się we Wrocławiu na szczegółową rozmowę.
Potem dostałem w ciągu pół roku jeszcze kilka e-maili z informacjami o bardzo skompliko­wanych losach dziadków i rodziców, którzy po wojnie przenieśli się na Dolny Śląsk.. Uzyskała też szereg dokumentów ich dotyczących, m.in. z parafii warszawskiej wydział zabużan, z warszawskie­go archiwum zabużańskiego itp. itd.
Tak więc, jak ktoś jest bardzo uparty i dociekliwy to może jednak znaleźć swoją zagubioną igłę w stogu siana.

Doktorantki w temacie Nowej Huty
W 1989 r. Kombinat metalurgiczny w Nowej Hucie produkował i przetwarzał 7 mln t stali, za­trudniając ok. 40 tys. pracowników. Zaś miasto-dzielnica Nowa Huta zamieszkiwało 240 tys, miesz­kańców. Po transformacji ustrojowej w 90-tych latach Huta została w większo­ści zdemontowana i sprywatyzowana, jej produkcja ograniczona do 1 mln t stali, a zatrud­nienie do 8 tys. robotników. Na­tomiast dzielnicę Nowa Huta podzielono na 5 mniejszych i zaistniała jakby medialna moda na opisa­nie historii jej budowy, trudności, sukcesy, wspo­mnienia, przemiany społeczne. Ukazało się mnóstwo artykułów w lokalnej prasie, filmy, wy­stawy, zawiązano Muzeum Nowej Huty. W mojej skali to „odkry­cie” pierwszych kilkunastu lat budowy Nowej Huta sprowadziło się do pięciu nagrań filmowych, dzie­siątków kontaktów li­stowych, spotkań i wywiadów, głównie z młodymi redaktorami prasowymi, w tym z 6-cioma doktorantkami, piszącymi swe prace doktoranckie w temacie Nowej Huty.

W październiku 2007 r. otrzymałem e-mail od mieszkanki Dobczyc, Katarzyny D., studentki II roku Studiów Doktoranckich na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. Po­informowała o za­miarze napisania pracy pt. „Komitety PZPR w Hucie im. Lenina – 1949-1956”. Prosiła o spotkanie i odpowiednie informacje w temacie. Oczywiście odpisałem, że pracowałem w Dyrekcji Budowy Mia­sta Nowa Huta i problemy zawodowe czy polityczne Kombinatu nie są mi znane.
W kolejnym liście z lipca 2008 r. Katarzyna D. ponownie zwróciła się do mnie, kon­kretnie z propozycją wywiadu w temacie genezy budowy kombinatu i miasta Nowej Huty oraz pierwszych lat mej pracy. Po spotkaniu okazało się, że doktorantkę interesują szcze­gólnie rozwój organizacji mło­dzieżowych w mieście. Przekazałem jej więc warszawski adres b. wicepremiera Józefa Tejchmy, z którym wtedy korespondowałem, a który zorganizował struktury Związku Młodzieży Polskiej (ZMP) w Nowej Hucie. Przekazałem też kilka zdjęć ju­naków, murujących nowe bloki, zdjęcia inż. Ptaszyckie­go, generalnego projektanta nowego miasta i inne. Podałem także szereg nazwisk ludzi, którzy mo­gli udzielić kompetentnych in­formacji w sprawach ją interesujących.
Katarzyna D. jednakże bynajmniej nie spieszyła się z pisaniem swej pracy dokto­ranckiej, ra­czej rozszerzała jej zakres i tematykę. Nasze kontakty-wywiady przeciągały się, a częste e-maile przeplatały ze spotkaniami w Noworolskiej. Obsługa kawiarni chyba przy­wykła do pary: gadającego starszego pana i młodej dziennikarki z magnetofonem, a kelner­ka podawała kawę, nawet bez wcze­śniejszego zamówienia.
W międzyczasie K.D. urosła na nadworną pisarkę miasta Dobczyce, pisząc szereg broszur-książek o tym mieście, zwłaszcza o jego historii: O historia rzemiosła, Polskiego Towarzystwa Turystycznego, Parafii ko­ścielnej, Z dziejów Dobczyc, Na jubileusz 700-lecia Dobczyc. Miała raczej dobre „pióro”, pi­sała zdecydowanym stylem faktograficznym, to znaczy w swych teksty opierała się przede wszystkim na faktach, liczbach, a nie jedynie na własnych wy­obrażeniach i komentarzach, jak to się praktykuje obecnie w mediach publicznych. W 2012 wydała też pierwszy tomik swych wierszy pt. „Dobczyckiej poezji czar”.
Wreszcie swą praca doktorską Katarzyny D, ukończył w październiku 2012 r. Otrzy­małem wydruk brudnopisu do zapoznania się i zrecenzowania. Było tego bardzo dużo, bo aż 250 stron A-4 maszynopisu. Materiał zdobyty w kwerendzie w Kombinacie (struktury, or­ganizacja, liczebność, funk­cje, tabele) świadczył o dużym nakładzie pracy w jego uzyskaniu, ale nie byłem w stanie ocenić go merytorycznie. Natomiast starałem ustosunkować się do opisów i interpretacji faktów ogólnie zna­nych, po prostu jako świadek tamtych wydarzeń. Lecz tekstu było bardzo dużo, a ja akurat miałem różne inne pilne zajęcia. Więc „recenzję” swą ograniczyłem tylko do części materiału i potraktowa­łem ją raczej bardzo szkicowo. Koń­cowej pracy nie widziałem i nie wiem kiedy została przyjęta.

Krótki 5-dniowy kontakt nawiązał ze mną w sierpniu 2008 r. Wojciech P., absolwent UJ, pi­szący pracę doktorancką na temat świadomości mieszkańców Nowej Huty w pierwszych latach jej budowy. Prosił o rozmowę w temacie i o materiały demograficzne dzielnicy w tych latach. Spotkali­śmy się po kilku dniach w Noworolskiej, przekazałem mu dane demograficzne, jakimi dysponowa­łem. Ale nie podjąłem rozmowy o świadomości pierwszych mieszkańców Nowej Huty, jako nie kom­petentny w temacie, gdyż zajmowałem się problemami inwestycji, techniką budowy, a nie świadomo­ścią czy psychiką ludzi. Doradziłem natomiast skontaktowanie się z konkretnymi osobami w Nowo­huckim Centrum Kultury, gdzie gromadzone są teksty: albumy zdjęć, kroniki, wycinki gazet, opraco­wania tematyczne itp.

W lipcu 2010 r. otrzymałem list emailowy od Agnieszki Malmgren, doktorantki na Uniwer­sytecie wKrótki 5-dniowy kontakt nawiązał ze mną w sierpniu 2008 r. Wojciech P., absolwent UJ, pi­szący pracę doktorancką na temat świadomości mieszkańców Nowej Huty w pierwszych latach jej budowy. Prosił o rozmowę w temacie i o materiały demograficzne dzielnicy w tych latach. Spotkali­śmy się po kilku dniach w Noworolskiej, przekazałem mu dane demograficzne, jakimi dysponowa­łem. Ale nie podjąłem rozmowy o świadomości pierwszych mieszkańców Nowej Huty, jako nie kom­petentny w temacie, gdyż zajmowałem się problemami inwestycji, techniką budowy, a nie świadomo­ścią czy psychiką ludzi.
Doradziłem natomiast skontaktowanie się z konkretnymi osobami w Nowo­huckim Centrum Kultury, gdzie gromadzone są teksty: albumy zdjęć, kroniki, wycinki gazet, opraco­wania tematyczne itp. Lund w Szwecji, na wydziale Wschodniośrodkowej Europeistyki, a Polki z po­chodzenia. W ra­mach jakiegoś większego projektu sieci naukowców skandynawskich, bada­jących kwestię pamięci zbiorowej oraz indywidualnej, miała napisać pracę doktorską o pa­mięci PRL-u w Polsce, a w szcze­gólności o tym, czym jest ta pamięć dla Nowej Huty i jej mieszkańców. Nie bardzo rozumiałem o co jej chodzi a temat wydawał mi się nazbyt abs­trakcyjny. Wolabym porozmawiać np. o sprawach tech­nicznych budowy Nowej Huty, bo w tym grzebałem, a nie w głowach jej budowni­czych.
Pierwsze spotkanie miało miejsce w Noworolskiej 20.08.2010, coś opowiadałem o junakach, o tym, że Nową Hutę w ogóle budowała młodzież, że dla wielu był to start do no­wego zawodu, pierwsze mieszkanie, założenia rodziny. Zaproponowałem też szereg na­zwisk Nowohucian, jako ewentualnych rozmówców do następnych wywiadów. Kolejne spo­tkanie 5 listopada trwało 4 godziny, miała przygotowane pytania i rozmowę ngrywała. Była zresztą wówczas w Nowej Hucie przez kilka tygodi i przeprowadziła wywiady z wieloma ludźmi. Jeszcze raz przyjechała w czerwcu 2011 r., koń­cząc zapewne swe wywiady z Nowo­hucianami.

Kolejna doktorantka Kinga Poźniak, zwróciła się do mnie e-mailem we wrześniu 2011 r. Przedstawiła się jako antropolog kultury z Kanady, wykładowca w Department of An­thropology Uni­versity of Western Ontario. Skończyła właśnie pisać pracę doktorską na te­mat pamięci i tożsamości w Nowej Hucie, którą aktualnie zaczyna przekształcać w książkę. W książce chciała rozwinąć wątek relacji pomiędzy pokoleniem a pamięcią. W liście napisa­ła: - „Zainspirowało mnia określenie, które użył Pan w komentarzu do filmu “Stalowy Bicz”. Napisał Pan wtedy: “ojcowie zbudowali, synowie zburzyli”. Prosiła więc o spotkania się i po­rozmawiania na temat różnic pokoleniowych pomiędzy ge­neracją budowniczych Nowej Huty i generacją ich dziec. Czy budowniczy Nowej Huty mają odczucie że pokolenie ich dzieci zburzyło to co oni wybudowali? Czy odczuwają oni że praca którą włożyli w budowę Nowej Huty nie jest obecnie niedoceniana?
Spotkanie odbyło się, oczywiście w Kawiarni Noworolskiej w Sukiennicach, już w na­stępnym dniu, gdyż doktorantka przebywała wtedy w Krakowie.

W lutym 2012 r. napisała do mnie Katherine Lebow z Wiednia, gdzie mieszkała, ale przed­stawiła się jako amerykańska badaczka, m.in. historii Nowej Huty, przy czym korzysta­ła nieraz z mo­ich wspomnień (książka biograficzna, internet). Właśnie przygotowywała na­ukową książkę o Nowej Hucie i prosiła o zgodę na zamieszczenie w niej ilustracji „Karuzela w Howej Hucie” z mego albumu, znajdujące się w Muzeum Historycznym Krakowa. Równocze­śnie prosiła o komentarz do części rę­kopisu, jaki miała w języku polskim.
Oczywiście wyraziłem zgodę na przekazanie jej zdjęcia, przeczytałem też przesłany artykuł o historii społecznej miasta Nowa Huta w pierwszych latach jego istnienia. Ciekawy, choć dla mnie zbyt “teoretyczny, na żywo widziało się problemy bytowe i społeczne ludzi bardziej pro­sto i natural­nie. Pod koniec 2012 r. książka została wydana, autorka przesłała mi jej egzem­plarz (234 strony), lecz nigdy jej nie przeczytam, bo napisana jest oczywiście w języku an­gielskim.

Studencka czapka z pomarańczowym otokiem
Na wszystkich polskich uczelniach w latach tuż powojennych obowiązywał zwyczaj noszenia czapek studenckich, zresztą jako kontynuacja tradycji przedwojennej. Wykonane one były z aksami­tu, posiadały otok, sznur i sztywne daszki. Każdy Wydział miał przypisane czapki o innym kolorze aksamitu i otoku. Oczywiście od razu po przyjęciu na studia, sprawiłem sobie czapkę, jaka obowią­zywała studentów architektury. Była to czapka granatowa z pomarańczowym otokiem, srebrzystym sznurem oraz z małym, czarnym daszkiem. Dla fasonu nową czapkę wymiąłem i wytarzałem w ku­rzu tak, aby przestała błyszczeć i wyglądała jak noszona od wielu lat.
Wzmiankowałem o tym w swej książce biograficznej i ona była powodem, że w styczniu 2011 r. napisał do mnie Tadeusz H., wówczas student IV roku Kierunku Lekarskiego UJ w Krakowie, pro­wadzący portal internetowy czapkastudencka.pl , w którym prezentował artykuły, wspomnienia, ga­lerie zdjęć – wszystko dotyczące czapek studenckich, ich historii dalszej i bliższej. Kolekcjonował też studenckie czapki różnych wydziałów i i znacząco przyczynił się do reaktywacji w 2009 r. tradycji noszenia czapek studenckich na UJ w Krakowie.
Prowadziliśmy wielomiesięczną korespondencję, spotykaliśmy się w kawiarni Noworolskiej, przekazałem rozmówcy skromne materiały do portalu czapkowego: zdjęcie mej czapli (z głową), opi­sy balów architektury w powojennym Wrocławiu, oryginalny śpiewnik studencki i inne. Bowiem z sym[atia odnosłem się do inicjatywy przywrócenia tradycji czapek studenckich. Sam ongiś nosiłem na co dzień swoją granatową czapkę, podobnie jak cala brać studencka. Były one symbo­lem nasze­go statusu studenckiego, zobowiązywały do odpowiedniego zachowania się i postępowan­ia.
W ogóle w tamtych czasach noszenie munduru (pocztowcy, kolejarze, junacy, służba hotelo­wa, kelnerzy), odznak, fartuchów ochronnych w biurach projektowych, sklepach... itp. było obowiąz­kowe i w modzie, jako prezentacja społeczeństwa zorganizowanego, zdycyplinowanego, shierarchi­zowanego. Również na przykład: na odprawie kierownictwa przedsiębiorstw czy biur - wszyscy byli w garniturach, pod krawatem, ogoleni - a dzisiaj? Sporo się zmieniło, zanikło czy zmarniało, nie tylko czapki studenckie.
Gdy spoglądam dzisiaj na portal czapkowy http://www.scribd.com/czapka_studencka , to można podziwiać jak bardzo się rozrósł. Wiele w nim także o czapkach francuskich i belgijskich, czę­ściowo w języku francuskim, którym autor portalu biegle włada i utrzymuje wciąż ożywione kon­takty z uczelniami francuskimi i belgijskimi.

Planszowe gry komputerowe
Pierwsze komputery osobiste pojawiły się na rynku polskim wiosną 1980 r. Były to ZX80, produkcji angielskiej firmy Sinclair, w białej obudowie, z dotykową foliową klawiaturą. W następnym roku ukazały się podobne ZX81 w czarnej obudowie, zaś w 1982 r. ZX_Spectrum, w czarnej blaszanej obudowie z zielonymi gumowymi klawiszami. Te ostatnie zrobiły zawrotna karierę w Polsce, zwano je potocznie Spectrum 48, bo miały 48 kB pamięci operacyjnej. Posiadałem wszystkie te komputery, gdyż potrzebne były synowi do pracy magisterskiej na Wydziale Elektroniki AGH.
Przez kilka lat wykorzystywałem te komputery do gry w szachy i brydża. Natomiast Spec­trum 48, po wyposażeniu w drukarkę, służył mi jako maszyna do pisania w pracy zawodowej, kore­spondencji itp. Szybko nauczyłem się też programowania w języku Basic-Spectrum i sam zacząłem tworzyć różne użytkowe programy komputerowe. Opracowywałem programiki do obliczeń konstruk­cyjnych i instalacji c.o. dla mego biura projektowego, kilkadziesiąt programów edukacyjnych dla Szkoły dla Głuchoniemych przy ul. Pilotów w Krakowie, także wiele programów, głównie matema­tycznych, które prezentowałem na wieczorowych zajęciach kółka komputerowego w sąsiednim gim­nazjum.
W 1991 r. wymyśliłem wydanie komputerowego pisemka edukacyjno-rozrywkowego dla mło­dzieży szkół średnich. Obmyśliłem scenariusz pisemka: po kilka zadań matematycznych, gra plan­szowa, gra zręcznościowa, grafika. Przy opracowywaniu komputerowych gier p;anszowych korztsta­łem z opisów gier w świeżo wydanej książce pt. „Gry, w które grałem”, zawierającej 100 gier. Całość opracowywałem sam, do drukarni dawałem gotowe komputerowe wydruki stron w formacie A-4 do reprodukcji. Pisemko pt. „Łamigłówki i gry komputerowe” wydawane było jako miesięcznik przez pra­wie cały 1992 r. w nakładzie 10 tys. egzemplarzy, kolportowanych przez ”Ruch” we wszystkich więk­szych miastach Polski.
Miałem też od stycznia 1989 do końca 1991 kontakt z redakcją „Sam na sam” w Warszawie, które publikowało gry planszowe. Przerobiłem na kompiter ich gry WARI, LICZBY USKRZYDLONE i KRZYŻANKA . Ta KRZYŻANKA to była gra polegająca na układaniu krzyżówki. Zaproponowałem im zmianę nazwy i samej gry. Debatowałem wiele z redaktorem czasopisma Rolisławem Kolbuszem, Który również był założycielem bardzo popularnego wówczas tygodnika „Rewia Rozrywki". Wpisał mnie na listę założycieli Polskie Stowarzyszenia Gier. Przerobiłem na komputer jego grę planszową ABC, przesłałem mu szereg własnych gier planszowych. Niektóre zakupiła redakcja „Rzeczpospoli­tej”. Również firma wydawnicza „Vulkan” s-ka z o.o. we Wrocławiu zakupiła u mnie 5 gier planszo­wych OTELLO, REVERSI, TIKTAKTYKA, KADRYL LUKASA i PASJANS, które potem rozpowszech­niała nagrane na dyskietkach. Ja sam najchętniej korzystałem z gier REVERSI, OTELLO, ARIADNE, PASJANS, WARI i KRZYŻÓWKI.
Mijały lata, komputery Spectrum zostały zastąpione przez „Timex” ,a w szkolnictwie przez polskie „Juniory”, wszystkie pracujące także w języku Basic-Spectrum. .Lecz po 2000 r. wszystkie te typy komputerów domowych wyparte zostały przez komputery typu IBM PC, o znacznie większej po­jemności pamięci. Wszystkie dyskietki z programami, zapisanymi w języku Basic-Spectrum, stały się bezużyteczne. Ja miałem 22 dyskietki z setkami programów, w tym ok. 20 gier planszowych.
I oto w listopadzie 2011 r. napisał do mnie Mariusz R., 36-letni mieszkaniec Sosnowca, z prośbą o informacje w sprawie czasopisma „Łamigłówki i programy komputerowe” oraz zamieszczo­nych w nim komputerowych gier planszowych. Przedstawił się jako miłośnik historii, starych kompu­terów, poinformował, że pisze swoją drugą książkę o historii polskich gier. I chciałby dowiedzieć się coś więcej na temat tego pisma i zamieszczonych tam programów. Kto je pisał, jak wyglądało jego składanie, skąd pomysł. Miał kilka egzemplarzy prosił więc także o skany brakujących numerów, by zamieścić je w archiwum starych gazet o tematyce komputerowej:
Oczywiście odpisałem, chętnie udzielając w miarę wyczerpujących odpowiedzi na zadane pytania, przesłałem też brakujące egzemplarze „Łamigłówek”. To on zeskanował wszystkie 10 eg­zemplarzy i przesłał mi drogą elektroniczną, tak że mogłem je zaprezentować na swej domenie inter­netowej. Dałem mu jeszcze wszystkie komputerowe wydruki programów, jakie bezużytecznie prze­chowywałem po szufladach. Już nie pamiętam dlaczego Mariusz nie zabrał sprzętu, jaki mu ofero­wałem: komputer Timex 2048 i uszkodzoną stację dyskietek FDD 300 na wystawę starych kompute­rów, jaką w Katowicach we wrześniu 2012 r. zorganizowało Stowarzyszenie Miłośników Zabytków Informatyki "KOMPIK, w którym Mariusz działał. Prawdopodobnie mieli tego sprzętu w nadmiarze.
Natomiast miałem wielką nadzieję na transformację przez Mariusza moich dyskietek z pro­gramami w Basic-Spectrum na dyskietki dla PC-DOS. Okazało się to jednakże niemożliwe, gdyż moje dyskietki 3-calowe, przechowywane niewłaściwie w pobliżu grzejnika c.o. przez prawie 20 lat, uległy znaczniejszym uszkodzeniom. W każdym bądź razie Nariusz kilka razy podejmował próby ich transformacji, posługując się nawet specjalnie napisanym programem naprawczym. Oczywiście naj­bardziej mi żal tamtych komputerowych gier planszowych.

Powrót do poprzedniej strony