Wirtualne spotkania w czasie i przestrzeni


Najgorszy hitlerowski obóz koncentracyjny „Dora” był filią obozu koncentracyjnego w Bu­chenwaldzie, znajdował się w pobliżu miasta Nordhausen w Górach Hartz w Turyngii. W natural­nych, bądź wykutych w skale grotach, Niemcy uruchomili tam w 1943 r. produkcję rakietowych poci­sków balistycznych V2, po zniszczeniu przez alianckie lotnictwo wytwórni i poligonów tych pocisków w Peenemuende nad Bałtykiem. Do pracy w tej podziemnej fabryce zostało zwiezionych ok. 60 tys. więźniów z różnych innych obozów koncentracyjnych. Między nimi była para małżeńska, ona Polka, on Serb. W obozie urodziła im się w 1944 r. córka Renia. Niedługo potem ojciec w czasie pracy, za­palił papierosa obok beczek z benzyną, został wtedy aresztowany za sabotaż i słuch o nim zaginął.
Renia nic nie pamiętała z obozu, opowiadała jej jedynie matka, ze alianci dokonali kilku dy­wanowych nalotów, w czasie których rosyjskie i żydowskie skrzydła obozu zostały prawie całkowicie zmiecione z powierzchni ziemi. Ze wszystkich Polaków przeżyli ona z matką i 4 inne rodziny. Zaraz po przejęciu prowincji Turyngii pod okupację radziecką, mama wróciła z nią do Polski. Zamieszkały w Świdnicy, gdzie dostały garsonierę. Mama zaczęła pracować w prywatnej kancelarii adwokackiej. Renia wychowywała się z dziećmi tego adwokata, w dzień chodziła do przedszkola sióstr Urszula­nek w Świdnicy.
Ja w tym czasie, jesienią 1945 r., przebywałem w Świdnicy przez jedną noc. Mianowicie po­ciąg, którym jechałem z Wrocławia do Gryfina Śląskiego, dotarł tylko do Świdnicy, gdyż na skutek długotrwałych deszczów, zawalił się prowizoryczny most na rzece Kaczawie, przepływającej przez miasto. Zanocowałem więc w jakimś hotelu w śródmieściu, by nazajutrz rano wrócić autostopem do Wrocławia. I to było pierwsze, moje i Renaty, jakby spotkanie w jednym czasie i miejscu.
Gdy po roku mecenas-pracodawca z całą swą rodziną wyjechał do Izraela, mama Reni po­stanowiła szukać szczęścia we Wrocławiu. Renia często chorowała, wiec był to dla mamy dodatko­wy problem. Faktycznie szybko zatrudniła się w Wojewódzkiej Radzie Narodowej i otrzymała garso­nierę. W trzy lata po wojnie wyszła za mąż po raz drugi. Akurat we Wrocławiu była Wystawa Ziem Odzyskanych w 1948 roku. Na jej otwarcie przyleciał prezydent B. Bierut. Nowy ojciec Reni był za­trudniony przy organizacji imprezy otwarcia Wystawy i wymyślili z mamą, że ich 5-letnia córka da prezydentowi kwiaty. Tak się stało i 22.07.1948 r. mała Renia wręczyła bukiet kwiatów prezydentowi Bierutowi, otwierającemu Wystawę Ziem Odzyskanych. Bierut wziął ją wtedy na ręce i powiedział - „Dziękuję ci moje dziecko”. To też niekiedy, w ścisłym gronie, opowiada, ze jest córką pre­zydenta.
Tak się złożyło, że ja, jako student architektury, wraz z grupą kolegów, urządzaliśmy na WZO duży pawilon wystawowy Powszechnej Spółdzielni Pracy. Pracowaliśmy przez całą ostatnią noc do godziny 6-tej rano, gdy pawilon przejmowała załoga obsługi. Tylko dlatego nie byłem w Hali Ludowej na otwarciu WZO, bo trzeba było odespać przepracowaną noc. I to było jakby drugie spo­tkanie z Renią w czasie i przestrzeni.
Renia miło wspominała swe przedszkolne i szkolne lata we Wrocławiu. Mieszkali w pułu­dniowej części miasta na Grabiszynku. Do przedszkola na Krzykach odwoził ją kierowca ojca, do szkoły podstawowej chodziła sama na piechotę. Krzyki to była właściwie najnowocześniejsza dzielni­ca Wrocławia, w czasie wielomiesięcznego oblężenia zamieniona w morze gruzów. Ja wraz z kolegą z Biura Odbudowy Wrocławia, już latem 1945 r. przeprowadziliśmy inwentaryzację tych znisz­czeń.
Renia z koleżankami często włóczyły się po gruzach dzielnicy, szukając skarbów, a chłopcy min i niewypałów. Ale ojczym Reni wystarał się o wielkiego kudłatego wilczura, który potem przycho­dził do szkoły, gdzie Renia miała przygotowany posiłek dla niego i razem wracali do domu. Lecz w tych latach szkolnych często chorowała, zwłaszcza na gruźlicę. Leczyła się bez mała we wszystkich sanatoriach dziecięcych w Sudetach: w Kamiennej Górze, Obornikach Śląskich, Szklarskiej Porębie, Kudowie i w najpiękniejszym Bardo Śląskim. Ja również, chodząc do czwartej klasy podstawowej, zachorowałem na gruźlicę i leczyłem ją przez 3 miesiące w Przeciwgruźliczym Sanatorium Dziecię­cym w Istebnej na Śląsku. Wówczas nie było jeszcze penicyliny i gruźlica była b. groźną chorobą.
Mama Reni miała uraz do Niemców i koniecznie chciała wrócić do Galicji. Więc przeprowa­dzili sie w 1956 r. do Krakowa. Ojczym dostał pracę w Krakowie, a zamieszkali w Nowej Hucie, naj­pierw na krótko na os. A31 w bloku nr. 3., a potem na os. A-Zachód blok nr 16. W tym czasie rodzice rozwiedli się. Renia uczęszczała do świeckiego liceum, będącego pod opieką Kombinatu nowohuc­kiego. Miała znakomitych profesorów, brała udział w licznych wycieczkach po kraju, a nawet w waka­cjach nad Balatonem. Zapoznała w liceum sympatię, Macieja, za którego później wyszła za mąż, w czasie uczęszczania na pierwszy rok studiów na UJ. Rodzice Maćka mieszkali w bl. 1 na os .B31, jego ojciec był głównym inżynierem na Aglomerowni. Wcześniej, tuż po wojnie, uruchamiał pierwsze piece elektryczne w Hucie Bobrek na Śląsku, do Nowej Huty przeniesiony został służbowo. Matka ukończyła seminarium nauczycielskie, obydwoje pochodzili ze Lwowa, skąd uciekli w 1944 r. przed Banderowcami.
Bardzo to dziwne, ale oba osiedla A31 i B31 nadzorowałem w trakcie budowy jako inspektor nadzoru, a zdjęcie bloku nr 3 na os. A31 (w trakcie budowy) jest nawet na okładce mej książki biogra­ficznej, Zaś blok nr. 16 na os. A-Zachód sąsiadował z blokiem, w którym mieszkałem wówczas (do 1960 r.). Natomiast rodzina Mać­ka mieszkała nad mieszkaniem mego szefa, gdzie bywałem i gdzie często przychodził też Maciek do jego żony, pisarki Natalii Roleczek, by skorzystać z jej bogatej bi­blioteki i porad literackich. Można więc przyjąć, że było to trzecie spotkaniu w czasie i przestrzeni.
W liceum Renia należała do Krakowskiego Klubu Jazdy Konnej przy Rondzie Mogilskim - tuż przed wejściem do Ogrodu Botanicznego. Bardzo sobie miło te czasy wspominała. Jak również wycieczki do Lasku Wolskiego. Otóż, mniej więcej w tym samym czasie, ja również, wraz z żoną, często uczęszczaliśmy do wspaniałego krakowskiego Ogrodu Botanicznego i podziwialiśmy te konie klubowe. Także gustowaliśmy w spacerach do Lasku Wolskiego.
Po maturze Renia przez 3 lata pracowała w HiL w laboratorium badawczym (chemicznym) przy Stalowni konwertorowej. Następnie rozpoczęła studia na Wydziale Prawa UJ. Za mąż wyszła dość wcześnie, bo na pierwszym roku studiów. Gdy urodziła się im córka, to otrzymali mieszkanie na os. Dąbrowszczaków w Bieńczycach. Wówczas studiowali na zmianę, mąż wcześniej ukończył stu­dia na Wydziale Elektrycznym AGH i zaczął pracować w HiL, specjalizując się w automatyce, m.in. uruchamiał Walcownię blach karoseryjnych po przeszkoleniu w Japonii. Zaś Renia po skończeniu studiów prawniczych na UJ, zatrudniła się w świeżo wybudowanym III Liceum w Nowej Hucie. Był to duży obiekt szkolny z 18-izbami lekcyjnymi, kompletem gabinetów specjalistycznych, salą gimna­styczną, a został zrealizowany w 1965 r. wg mojego projektu, projektowałem zresztą wówczas pra­wie wszystkie obiekty szkolne aktualnie realizowane w Nowej Hucie. To byłoby kolejne nasze wirtualne spo­tkanie w czasie i przestrzeni.
W III LO w Nowej Hucie Renia pracowała do 1980 r., otrzymała wówczas nagrodę Mini­stra Kultury, w ramach której wyjechała w styczniu na specjalistyczne szkolenie do Anglii. Wróciła pod koniec sierpnia, gdy w Polsce było bardzo niespokojnie i trwały nieustanne strajki. Mąż pracował wówczas w Ośrodku Badawczo Rozwojowym, w ramach delegacji służbowej przebywał we Wiedniu, gdzie przeprowadzał testowanie programu komputerowego dla szpitala w Laskach. W Austrii mieli oni też przyjaciół, którzy namawiali ich do wyjazdu na Zachód, wobec niejasnej sytuacji w Polsce. Faktycznie w styczniu 1981 r. Renia z mężem i córką, wyjechali do Austrii, wkrótce potem do Londynu, a pod koniec lutego wylądowali w Melbourne w Australii. Ostatecznie zakotwiczyli w Adelajdzie. Ona praco­wała w Radio Polonijnym i jako prawnik w urzędzie ds. uchodźców, on był głównym inżynierem w hucie stali. Mieszkają nad oceanem w domu z wielkim ogrodem.

Powrót do poprzedniej strony