Gdzie to kino w Łagiewnikach Śląskich?


Lata dziecięce spędziłem na Górnym Śląsku w Łagiewnikach Śląskie\ch, gdzie ojciec, jako zawodowy wojskowy, dowodził placówką Straży Granicznej na granicy z niemieckim Bytomiem. W tamtejszej okazałej szkole powszechnej uzyskałem w czerwcu 1939 r. świadectwo ukończenie 6-klas edukacji podstawowej, po czym w sierpniu mama, wraz ze mną i siostrą, wyjechaliśmy na dale­kie wschodnie Kresy, do rodziny mamy, gdzie przebywaliśmy przez 4,5 lat wojny. Potem – już po wojnie – Kępno, studia we Wrocławiu i 40 lat pracy zawodowej w Nowej Hucie i Krakowie.
W ciągu tego długiego okresu czasu wiele razy byłem w Katowicach, także w Chorzowie i w innych miastach Górnego Śląska, ale ani razu w Łagiewnikach Śląskich, przyłączonych po wojnie do Bytomia. A o takich odwiedzinach myślałem wielokrotnie, gdyż ta kilkunastotysięczna przed wojną miejscowość górnicza (dziś niespełna 8-tysięczna) stanowiła dla mnie uczuciowo mą „małą ojczy­znę". Ciekaw byłem zmian, jakie w niej na­stąpiły, chciałem odwiedzić szkołę, w której 6 lat się uczy­łem i miejsca, gdzie zamieszkiwaliśmy.
Taką wycieczkę w odległą przeszłość dziecięcą odbyłem dopiero 11 lipca 2007 r. Pojechałem wraz z żoną pociągiem do Chorzowa, a tam na Dworcu Chorzów-Miasto czekał na nas nasz internetowy przyjaciel, też już emeryt, mieszkający w centrum Chorzowa. Towarzyszył nam wtedy i woził swym samochodem do końca dnia.
Od razu udaliśmy się do Łagiewnik, przejeżdżając obok terenów po byłej Kopalni Węgla Ka­miennego „Łagiewniki”. W okresie międzywojnia był to największy zakład pracy w Łagiewnikach Ślą­skich, stanowiący wraz z Hutą „Zygmunt”, główne miejsce pracy dla mieszkańców. W1945 r. Kopal­nia „Łagiewniki” połączona została z pobliską KWK „Rozbark” w Bytomiu, dobrze im się razem wio­dło i fedrowały znacznie ponad milion ton węgla rocznie. Ale po reformach Balcerowicza w 1990 r. kopalnia stała się nierentowna i mimo pozbycia się ośrodka wypoczynkowego w Zakopanem, lokal­nego domu kultury, oraz zmniejszenia zatrudnienia itp., została w 2004 r. zlikwidowana. Po kolei za­sypano i zabetonowano, a następnie rozebrano wszystkie 3 szyby wydobywcze, jak również inne za­budowania, za wyjątkiem zabytkowej cechowni.
Następnie jechaliśmy powoli wzdłuż głównej ulicy Cyryla i Matodego (do wojny ul. Sienkiewi­cza), gdzie zamieszkiwaliśmy ongiś w dwóch miejscach. Z trudem je rozpoznałem, gdyż ul. Sienkie­wicza zabudowana jest częściowo wielokondygnacjowymi blokami osiedla mieszkaniowego, wybu­dowanego w latach 50-tych wzdłuż sąsiedniej, równoległej, ul. Armii Krajowej. Rzucało się w oczy, że miasto jakby było wymarłe - ulice bezludne i bez ruchu samochodowego. Po nawrocie przy pętli tramwajowej (dawniej plac targowy), drugą główną ulicą Świętochłowicką (dawniej Mickiewicza) do­jechaliśmy do okazałego budynku przedwojennej szkoły powszechnej (6-cio klasowej).
Zewnętrznie przedstawia się ona nadal bardzo okazale – masywny budynek trzykondygna­cyjny z elewacjami z czerwonej cegły, kryty dachem ceramicznym. Obiekt został rozbudowany o skrzydło z salą gimnastyczną, kosztem podwórka, skanalizowany, parterowe szalety zamienione na stołówkę i magazyny szkolne. Obecnie jest to Zespół Szkół Średnich, również Szkoła Podstawowa. Z sentymentem zwiedzałem niektóre pomieszczenia, jakie udostępnił nam dyżurujący nauczyciel, od którego uzyskaliśmy też wszelkie informacje dotyczące obiektu.
Zespół Szkół przy Świętochłowickiej ma za swego patrona powstańca śląskiego Wiktora Pa­lińskiego, który zginął 1 września 1939 r. w potyczce oddziału wojska polskiego z dywersantami nie­mieckimi na terenie Huty Zygmunt. Był pierwszą ofiarą wojny w Łagiewnikach. A ja mam spisaną po wojnie dla ZBOWiD-u relację mego ojca z walki z dywersantami niemieckimi na terenie Huty Zyg­munt w nocy 29/30 sierpnia. Napisał, że jego placówka Straży Granicznej, będąca na terenie Huty Zygmunt, przez kilka godzin skutecznie odpierała atak niemiecki, że otrzymał pomoc grupy powstań­ców śląskich, potem od strony Zgorzelca zaatakował dywersantów oddział wojska polskiego, który akurat kwaterował w tamtejszej szkole. Byli zabici i ranni po obu stronach. Więc najprawdopodobniej w tej właśnie bitwie nocnej 29/30 sierpnia zginął Paliński.
Naprzeciw budynku szkolnego nie zobaczyłem już willi niemieckiego sztygara, a nieco dalej jest nowe Centrum Medyczne. Jeszcze dalej zaniedbane, właściwie zrujnowane kąpielisko z pół­okrągłym amfiteatrem i budynek b. Domu Kultury Huty Zygmunt. Wybudowane w latach 60-tych za­pewne były ozdobą Łagiewnik. W miejscu tym przed wojna był staw-glinianka bez żadnych urzą­dzeń, w którym chłopcy się kąpali i łatwo można było się utopić. Za nim były tylko gołe pola i jakieś ogródki działkowe, bez drzew, a -obecnie jakby park, czy las.
Następnie pojechaliśmy prostą, a niedługą ulicą Fabryczną w kierunku osiedla Hubertus, gdzie znajdowała się Huta Zygmunt i gdzie mieszkaliśmy do sierpnia 1939 roku. W swej połowie dro­ga przebiega przez wzniesienie-pagórek, z którego rozciągają się dalekie widoki na wszystkie stro­ny. Chodziłem tą drogą z „kocich łbów” do szkoły i bywało, że niekiedy liczyłem dziesiątki kominów kopalnianych i fabrycznych całego powiatu Świętochłowickiego, a nawet Chorzowa i dalekiej Rudy Śląskiej. Teraz też przystanęliśmy na środku drogi, ale kominów w krajobrazie było niewiele. Jeśli ich ilość, obok hal fabrycznych, stanowiła ongiś o przemysłowym charakterze Górnego Śląska – to obecnie brak kominów i powybijane szyby nieczynnych hal fabrycznych świadczą, że Górny Śląsk nie jest już żadnym, liczącym się zagłębiem przemysłowym.
Na wzniesieniu obok ul. Fabrycznej we wrześniu 1939 r. urządzony został betonowy fortecz­ny bunkier armatni. Gdy ojciec wycofywał się nocą z 2/3 września z bronionej przez kilka dni swej placówki Straży Granicznej w kierunku Łagiewnik, został ostrzelany z tego bunkra i musiał wycofy­wać się przez pola do Katowic. Po wielu latach moja siostra przypadkowo spotkała się z dowódcą te­goż fortu, który opowiadał, jak odparli atak umundurowanych dywersantów niemieckich. I dopiero od niej dowiedział się, że ostrzeliwali Polaków. Z trudem odnalazłem jednak resztki tego bunkra pomię­dzy budynkami dużego osiedla domków jednorodzinnych, jakie tam zostało po wojnie pobudowane.
Na chwilę zatrzymaliśmy się przed Hutą Zygmunt, to znaczy przed bramą z wielkim napisem HUTA ZYGMUNT i zdewastowaną portiernią. Tuż zaraz w głębi był ongiś stalowy szyb własnej ko­palni węgla, obok cechownia z szatniami dla górników i łazienkami, z jakich też korzystała moja ro­dzina, ponieważ mieszkaliśmy w pobliżu na terenie Huty. Obok znajdowały się jeszcze jakieś inne budynki kopalni, przesłaniające wielkie hale huty od strony Zgorzelca. Obecnie, prawie na całej tej przestrzeni rósł niziutki kilkuletni lasek iglasty. Ostały się jedynie duży biurowiec z lat 60-tych, także jakieś obiekty magazynowe w okolicy placówki Stra­ży Granicznej. A także niewielki fragment Huty, od strony Zgorzelca, jako prywatne przedsiębiorstwo s.a., produkujące wyroby metalowe. Ale bynaj­mniej tego nie sprawdzaliśmy.
Huta Zygmunt faktycznie była jedną z najstarszych hut żelaza na Śląsku, założona w 1845 r., zwana Hutą Hubertus, podobnie jak sąsiednia osada mieszkaniowa, od imienia budowniczego huty, inżyniera niemieckiego. Po uruchomieniu Huty im. Lenina pod Krakowem, przestała wytapiać surów­kę żelaza, i podobnie jak kilka innych starych hut śląskich, otrzymała konkretną specjalizacje. W szczególności zajęła się odlewami wielkogabarytowymi, produkując głównie odlewy korpusów silni­ków okrętowych, Wraz z likwidacją przemysłu stoczniowego w III RP, Huta Zygmunt stała się więc zbędna i została zlikwidowana.
Pojechaliśmy jeszcze nieco dalej, gdzie stały 2 stare budynki „urzędnicze”, w jednym z nich zamieszkaliśmy w ostatnich miesiącach przedwojennych. Dalej były wielkie hałdy górnicze ze ścież­kami, po których jeździłem rowerem, aż do granicznej rzeczki Bytomki (ok. 500 metrów). I widoczne było duże miasto Bytom. Teraz cały obszar do Bytomki pokrywał wysoki, dorodny, gęsty las i nic przez drzewa nie było widać. Droga wprawdzie biegła dalej, ale zdecydowaliśmy się zakończyć swą wędrówkę po szarych, zaniedbanych, wyludnionych Łagiewnikach i szybko wróciliśmy do Chorzowa, na dobre naleśniki przy ruchliwej, centralnej ul. Wolności.
Przy okazji nasz przewodnik-przyjaciel opowiadał wiele o Chorzowie, który też się wyludnia. W 1990 r. miasto liczyło 140 tys. mieszkańców, teraz tylko 110 tysięcy. Najpierw wyjechali na swoje wsie i przysiółki chłoporobotnicy, którzy mieszkali po internatach i przy rodzinach. Potem ci, co mieli jakieś korzonki niemieckie, gdyż w Niemczech, po kursie języka niemieckiego dostawali obywatel­stwo i możliwości pracy i zarobku takiego, jak sami Niemcy. To się kalkulowało zwłaszcza tym co mieli konkretny fach, między innymi wyjechało dużo pielęgniarek, lekarzy, budowlańców, fryzjerów, rzeźników. Normalnie też wyjeżdża młodzież po szkołach i studiach za pracą, najczęściej w sezonie budowlanym i rolniczym.
Wieczorem zegnaliśmy się ze Śląskiem w wielkim hipermarkecie SILESIA CENTER w Kato­wicach. Kilka miesięcy wcześniej został oddany do użytku, a wybudowano go na terenie wyburzo­nych: Huty Baildon i Kopalni Kleofas, po której pozostawiono tylko stalowy szyb wyciągowy w cha­rakterze ozdoby hipermarketu.
Internet sprawił, że w 2013 r. napisała do mnie 27-letnia mieszkanka Łagiewnik Dominika S., prowadząca blog z historią Łagiewnik Śląskich. Prosiła o stare przedwojenne fotografie miasteczka i ciekawostki historyczne z nim związane. Oczywiście wysłałem kilka zdjęć i tekstów wspomnienio­wych, w zamian zaś otrzymałem wiele starych fotografii, m.in. starego urzędu celnego i szlabanu granicznego na ul. Mickiewicza, uwiecznionego na kronice wojennej w trakcie podnoszenia przez żołnierzy niemieckich, wkraczających do Łagiewnik 1 września 1939 r.
Jednym z koronnych pytań Dominiki było gdzie znajdowało się kino w Łagiewnikach. Wiele razy do niego chodziłem na filmy z Tarzanem, Flip i Flapem, Pat i Patachonem, Charlie Chaplinem, pamiętam do dziś film o King-Kongu, a nawet na dobrej mapie satelitarnej nie potrafiłem wskazać lo­kalizacji kina. Dopiero moja siostra wyjaśniła, że mieściło się w niepozornym baraku na podwórku czynszowej zabudowy na wprost kościoła przy ul. Sienkiewicza.
Zaś kilka dni temu zatelefonował do mnie mieszkaniec Bytomia, który przedstawił się jako mój kolega ze szkoły powszechnej w Łagiewnikach. Na dowód odwołał się do zbiorowego zdjęcia całej naszej pierwszej klasy (44 chłopaków), jakie posiadamy. Ja go sobie (po 77 latach) absolutnie nie przypomi­nam, a ponoć grywaliśmy w szmacianą piłkę. Wysłałem do niego list, w którym napisałem kilka zdań o swym życiorysie i zapytałem o losy naszych wspólnych klasowych kolegów, różne obiekty i wydarzenia w Łagiewnikach. Czekam z ciekawością na odpowiedź.

Powrót do poprzedniej strony