Artykuł zamieszczony w miesięczniku "Po Ziemi" z kwietnia 2001 r.

Rola przypadku w historii
Pożar Rzymu



Gdy w 64 r. n.e. wybuchł wielki pożar Rzymu, rozeszły się groźne polityczne wnioski, że pożar miasta spowodował sam cesarz Neron. Jego wrogowie szerzyli je celowo, a wśród ludności znajdowały łatwy posłuch. Tak więc znalezienie rzekomych podpalaczy - pożar, jak wiele przed i po nim w tej stolicy był oczywiście przypadkowy -stało się absolutną koniecznością.
Kogo uznać za sprawców zbrodni? Rozważano różne możliwości, ostateczny jednak wybór padł na niewielką grupę Żydów schizmatyków, czyli chrześcijan.

Należy pamiętać, że innych chrześcijan w ówczesnym świecie prawie nie było. Nowa religia rozpoczęła się jako ruch rozłamowy w gminach żydowskich, rozproszonych po całym imperium, i w swym pierwszym stadium różniła się od ortodoksyjnej wiary w jednym punkcie: twierdziła, że Mesjasz już przyszedł i że był to Mesjasz kategorycznie zakazujący zajmowania się sprawami polityki, królestwo bowiem jego nie jest z tego świata. Tymczasem ortodoksi oczekiwali przybycia Mesjasza, który da Izraelowi rzeczywiste panowanie. Tak więc "dobra nowina" rozpalała w gminach, do których docierali misjonarze z Palestyny, spory i konflikty. Już za poprzednika Nerona, Klaudiusza, doszło z tego powodu do tumultów w stolicy wśród Żydów.
Neron rozpoczął prześladowania chrześcijan z przyczyn nie religijnych czy moralnych, lecz wyłącznie politycznych i przypadkowych. Wiara, ideały, obyczaje chrześcijan nic go nie obchodziły, podobnie zresztą jak nie budziły zainteresowania jeszcze dużo później niemal nikogo z warstw wyższych. Była to dla rodowitych Rzymian religia obca, wschodniego pochodzenia, szerząca się zwłaszcza wśród biedoty miejskiej, a podejrzana i zakazana od momentu, gdy padło na chrześcijan oskarżenie, że to oni Rzym podpalili.

Od tej więc pory wszyscy chrześcijanie byli w oczach władzy podejrzani i uchodzili za tajne stowarzyszenie ludzi przeciwnych państwu, porządkowi społecznemu, tradycjom. Co zresztą oni sami pośrednio potwierdzali, odmawiali bowiem składania ofiar przed podobiznami cesarzy. Zabraniało im tego drugie przykazanie biblijne (nie figurujące nota bene w katechizmach rzymsko-katolickich): "Nie uczynisz sobie żadnego bożyszcza w rzeźbie, ani żadnej podobizny z tego, co jest na niebie w górze i co na ziemi w dole, ani z tego, co jest w wodach pod ziemią. Nie będziesz się im kłaniał ani służył." Odmawiali też służby w armii.
Podejrzewani i prześladowani wyznawcy nowej religii zamykali się we własnych kręgach, co jeszcze umacniało władze w przekonaniach o słuszności czynionych im zarzutów. Tym sposobem obie strony wpadły w zaklęte koło wzajemnych urazów i pretensji. Obracało się ono przez dwa i pół wieku - choć krwawe prześladowania były stosunkowo rzadkie i na ogół tylko lokalne. Dopiero Konstantyn Wielki miał powstrzymać bieg owego koła, a ściślej mówiąc, zaczął je obracać przeciw poganom i Żydom. Uczynił to zresztą również ze względów politycznych, uznał bowiem, że właśnie organizacja kościelna może stać się podporą w walce o władzę.

Kiedy zaś patrzy się z wielkiej perspektywy dziejowej, trudno nie dojść do wniosku, że gdyby nie ów przypadkowy pożar stolicy za Nerona i gdyby nie jego również przypadkowa decyzja, by winą za to obciążyć właśnie chrześcijan, losy nowej religii potoczyłyby się zupełnie inaczej. Najprawdopodobniej groziłoby jej rozpłynięcie się wśród mnóstwa innych, konkurujących ze sobą wierzeń i kultów. Rzymian, jak wiadomo, cechowała pewna wobec nich obojętność. Należy też pamiętać, że wiele z nich głosiło nauki etycznie piękne i szlachetne, a miało również bogato rozbudowaną teologię oraz symbolikę obrzędów - by przypomnieć tylko kult Mitry lub Izydy - przyciągało więc wyznawców zarówno treścią, jak i symboliką oraz formą obrzędów.
Wszystko, co się tu rzekło, mogłoby służyć za ilustrację rozprawy o roli przypadku w historii. A także tezy, że dzieje ludzkości niejako utkane są z paradoksów. Ileż to zamiarów obróciło się w swe przeciwieństwo! Sprawa Nerona i jego roli w dziejach chrześcijaństwa stanowi tu przykład wyjątkowo pouczający. Co oczywiście nie powinno zostać uznane za próbę usprawiedliwiania jego - czy też czyichkolwiek zbrodniczych czynów. Jakkolwiek Neron mógłby się bronić tym, że nie wiedział, co czyni. A co powiedzieć o tych, którzy będąc chrześcijanami, przelewali krew tysięcy i dziesiątków tysięcy Żydów oraz swych współwyznawców - właśnie w imię miłości bliźniego?

Powrót do poprzedniej strony