Rusofobia to jest obecnie ideologia państwowa. Polskie państwo przyjęło taką orientację polityczną, za którą idzie odpowiednia propaganda – mówi w pierwszej części rozmowy z Onetem prof. Bronisław Łagowski, filozof polityki i publicysta. Komentując ostatnie gesty prezydenta Ukrainy Petra Poroszenki, który powoływał się na bohaterskość UPA, profesor zaznacza, że "taka jest rzeczywistość i Polakom powinno to dać do myślenia".
Z prof. Bronisławem Łagowskim rozmawia Tomasz Szeląg.
Tomasz Szeląg/Onet: W ostatnim czasie przeczytałem w różnych mediach o: cichej mobilizacji w Polsce, groźbie użycia przez Putina broni nuklearnej, groźbie ataku na Polskę, wojnie hybrydowej, jaką może zastosować wobec nas. Nie mówiąc już o zakręceniu kurka z gazem przez Rosjan. Patrząc na czołówki artykułów w mediach, dyskusje polityków i ekspertów, trudno się nie obawiać rosyjskiej agresji na Polskę. Zapytam więc wprost: czy należy się jej obawiać?
Bronisław Łagowski: Obawa przed rosyjską agresją na Polskę może być tylko traktowana w kategoriach jakiejś psychologicznej patologii. Nic takiego nie wchodzi w rachubę. To absurd. Trzeba by wielkiego kataklizmu w Europie Środkowo-Wschodniej czy w ogóle w Europie, by Polska padła ofiarą takiej agresji. O ataku Rosji na Polskę w przewidywalnym okresie mogą mówić tylko ludzie naprawdę niepoważni i bawiący się polityką.
Mamy do czynienia z niepotrzebnym nakręcaniem emocji?
Być może, że liczy się na naiwność ludzi - na to, że można w ten sposób ukierunkować ich postawy czy myślenie, ale chyba jednak większość się temu nie poddaje. Ja nie widzę strachu przed Rosją. Przewidywania wojny, takiej czy innej, nie są sprawą przeciętnego człowieka. Klasa przywódcza powinna o tym myśleć i jeśli ona wierzy naprawdę w agresję militarną Rosji na Polskę, członka NATO, tzn. że ma źle w głowie. Ale wątpię, czy wierzy.
Na razie z pewnością trwa wojna informacyjna. Rosjanie ukraińskie władze nazywają "kijowską juntą", tamtejsze media piszą o "faszystach" i "banderowcach". U nas rebeliantów nazywa się "prorosyjskimi separatystami", czasem "terrorystami", jak z kolei czynią ukraińskie władze. Czy w tej walce o język można gdzieś doszukać się prawdy, czy jesteśmy skazani na propagandę?
Można zaobserwować zjawisko osłabienia prestiżu prawdy nie tylko w polityce, lecz w ogóle w kulturze. Publikatory się nim w ogóle nie krepują. Widzimy, zapewne cyniczne, podejście do emitowanych treści, więc pojęcie wojny informacyjnej jest jak najbardziej odpowiednim pojęciem dla określenia tego, co się obecnie dzieje. Usiłuje się kształtować świadomość mas w różnych krajach, zwłaszcza w sytuacji konfliktu, za pomocą odpowiednio dobranych treści, bo to nie są informacje, i przeciętny człowiek często temu ulega na zasadzie psychologii tłumu, albo obojętnieje na całą dziedzinę polityki, jeżeli ta wojna informacyjna przekroczy już jakieś granice sensu, co się nierzadko zdarza.
A co Pan sobie myśli, gdy słyszy skrót UPA pojawiający się przy okazji obecnego konfliktu na Wschodzie?
Myślę sobie jak najgorzej. UPA to była organizacja faszystowska. Popełniała bestialstwa tak okrutne, że Polacy szukali schronienia u Niemców. Zachodni Ukraińcy, bo wschodni mają do niej krytyczny stosunek, utożsamiają się z tradycją UPA. Uważają, że niepodległość Ukrainy została wywalczona przez UPA, podczas gdy w rzeczywistości Ukraina została utworzona przez bolszewików, Lenina i Stalina i utrzymana w ZSRR przez kilkadziesiąt lat. Była rządzona w sposób tyrański jak cały Związek Radziecki, ale z drugiej strony została obroniona m.in. przed Polską. Wiadomo, że mieliśmy ochotę nie tylko na Lwów. Gdy ZSRR upadł, Ukraińskiej Republice niczego nie brakowało, żeby być prawdziwym państwem. Dopiero teraz brakuje.
To dlaczego państwo ukraińskie - prezydent Poroszenko powoływał się ostatnio na bohaterskość UPA - stara się budować tożsamość narodową na kulcie tej organizacji, biorąc w nawias zbrodnię wołyńską?
Taka jest rzeczywistość i Polakom powinno to dać do myślenia. Powinno się pojawić większe zainteresowanie tą sprawą, bo nie jest to tylko czysto sentymentalne wspominanie przeszłości, lecz następuje przejęcie upowskich metod postępowania i politykowania, przejęcie banderowskiego etosu, który jest stawiany dzisiejszym Ukraińcom za wzór, choć zachodnim Ukraińcom nawet nie trzeba było go stawiać, bo oni w nim wyrośli. Usiłuje się całemu narodowi ukraińskiemu ten etos banderowski zaszczepić. Już samo nieodcięcie się od tego etosu, a mogłoby ono tylko polegać na stanowczym jego potępieniu, jest niebezpieczne. UPA to jest tradycja najgorsza z możliwych,
tak jak tradycja niemieckiego hitleryzmu z charakterystycznymi formacjami SS, do których UPA zresztą w różnych okresach się zbliżała. Uważam, że Polacy są zaślepieni antyrosyjskim aspektem tradycji upowskiej i uważają, że skoro jest ona antyrosyjska, to jest jak najbardziej godna pochwały albo przynajmniej pobłażliwości. W polskiej polityce jest to jedno z tych głupstw ocierających się o polityczną zdradę interesów narodowych.
Uprzedził Pan moje pytanie, bo chciałem przytoczyć pogląd, który jest obecnie dość powszechny: Wołyń był straszną zbrodnią, ale nie warto wciąż patrzeć na relacje z Ukrainą przez pryzmat setek tysięcy rodaków, którzy zginęli w straszliwych męczarniach, bo nacjonalizm ukraiński się ucywilizował, nie ma ostrza antypolskiego, lecz antyrosyjskie. Czy rzeczywiście tak jest, że nie ma w ogóle ostrza antypolskiego?
Nie, jest oczywiście ostrze antypolskie, lecz jest ono obecnie osłabione okolicznościami bieżącymi. W tej koniunkturze, jaka istnieje, a która przecież nie będzie trwała wiecznie, ten antypolski składnik ukraińskiego nacjonalizmu jest przytłumiony, przesłoniony, ukrywany, ale on przecież istnieje. Można się o tym przekonać, nie jeżdżąc nawet na Ukrainę, lecz czytając to, co Ukraińcy piszą w Polsce, gdzie wydaje się książki, które mają UPA usprawiedliwić, przedstawić w jak najlepszym świetle.
A mógłby Pan podać przykład takiej książki?
"Dlatego, że jestem Ukraińcem", gdzie jeden z autorów wygłasza taki oto pogląd: wprawdzie Ukraińcy utracili te 20 tys. kilometrów kwadratowych terytoriów na rzecz Polski, ale to nie jest strata na zawsze, bo czasy i granice się zmieniają. Apeluje też do rodaków mieszkających na terenach zachodnich, aby powracali na swoje ziemie, które mogą kiedyś wrócić do Ukrainy. I pisze to autor, który w innych miejscach swojego tekstu wypowiada deklaracje propolskie… Co więc one znaczą?
Kilkanaście lat temu, w czasach względnego pokoju na Wschodzie, napisał Pan, że "wielka miłość sfer rządzących do Ukrainy jest funkcją nienawiści do Rosji" i dlatego sprawy ukraińskie są u nas tak "ogólnikowo i powierzchownie i z takim uproszczeniem traktowane, jakby chodziło o abstrakcję, a nie realny kraj". Podtrzymuje Pan ten pogląd?
Tak. Tym bardziej dzisiaj.
Trzeba jednak przyznać, że strona rosyjska też nie pokazuje do nas wielkiej miłości. Niektórzy rosyjscy politycy nie przebierają w słowach. Władimir Żyrinowski otwarcie mówił, że Polska może zostać zmieciona z mapy…
O Żyrinowskim nie możemy w ogóle mówić bez śmiechu od ucha do ucha.
Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych mu odpowiadało…
Jeśli MSZ mu odpowiadało, to kierowało się intencjami, które nie są jasne. Żyrinowski jest hecarzem, człowiekiem, który się wyżywa w straszliwych radykalizmach słownych o treści zabawowej, niepoważnej. Branie pod uwagę tego, co mówi, to pomylenie form przekazu: ktoś mówi żartem, jest licencjonowanym błaznem, a traktuje się go w Polsce poważnie i odpowiada urzędowo na jego błazeństwa. On mówi rzeczy dziwaczne, np. żeby dokonać rozbioru Ukrainy.
Uważam, że Polacy są zaślepieni antyrosyjskim aspektem tradycji upowskiej i uważają, że skoro jest ona antyrosyjska, to jest jak najbardziej godna pochwały albo przynajmniej pobłażliwości. W polskiej polityce jest to jedno z tych głupstw ocierających się o polityczną zdradę interesów narodowych Prof. Bronisław Łagowski
Proponował też Polsce udział w rozbiorze Ukrainy.
No tak, ale on przecież występuje w mediach jako taki zabawowy przerywnik, a gdyby jeszcze Polacy wiedzieli, co on mówi o Żydach, choć sam jest z pochodzenia Żydem, to myślę, że byliby bardzo zdziwieni. Jeżeli chodzi o słowa, to trudno sobie wyobrazić większego antysemitę niż Żyrinowski, ale to nie ma żadnego poważnego sensu. Nasi politycy i dziennikarze specjalnie eksponują jego słowa, aby uprawdopodobnić swoją tezę, że Rosja czyha na Polskę i przygotowuje jakieś akty agresji. To jest rozmyślnie podtrzymywane, by pokazać: proszę, oto jakie poglądy głosi się w Rosji.
Rozmawiałem jakiś czas temu z prof. Stanisławem Bieleniem z Uniwersytetu Warszawskiego, który przekonywał, że w Polsce "rusofobia jest zjawiskiem powszechnym" i "pewną modą, nad której zasadnością nikt się nie zastanawia". Zgadza się Pan z prof. Bieleniem?
Zgadzam się jak najbardziej. Rusofobia w Polsce nasila się. Od czasów opuszczania Polski przez wojska radzieckie sondaże notują stały wzrost nastrojów antyrosyjskich. Oczywiście one nie wyrastają z warunków życiowych, jak to bywa z poważnymi poglądami. Poważne poglądy wyrastają z tego, co naprawdę się dzieje. A w stosunkach polsko-rosyjskich nie działo się nic, co by usprawiedliwiało wzrost rusofobii.
Rusofobia to jest obecnie ideologia państwowa. Polskie państwo przyjęło taką orientację polityczną, za którą idzie odpowiednia propaganda. Propaganda ta nie zna granic, nie zna umiarkowania, nie dba o prawdopodobieństwo. Media popadają w jakieś zaciemnienie umysłu. Rusofobia jest też zasadniczym wskaźnikiem interpretacji wydarzeń aktualnych i historycznych. Tego nawet w Polsce międzywojennej nie było, mimo że zagrożenie ze strony Rosji bolszewickiej było rzeczywiste, na granicy niemal ciągle strzelano, ginęli żołnierze - aż takiej histerii antyrosyjskiej w Polsce nie było. W ogóle nie było histerii, jedynie prawdziwe widzenie rzeczywistości.
Obecnie to jest jakiś maniakalny sposób, w jaki Polacy te poglądy przyjmują, a najbardziej ci będący najbliżej mediów, tzw. inteligencja, a więc aktorzy, literaci, filmowcy, dziennikarze, działacze partyjni. Im bliżej jest się mediów, tym bardziej się temu ulega i w końcu czuje się zobowiązanym, by to robić, jeśli chce się na określonym stanowisku utrzymać. Gra tu rolę i oportunizm, i mechanizm imitacyjny. Poza tym polska klasa polityczna głosi, że Polska z racji bliskości Rosji i swojej historii lepiej rozumie ten kraj aniżeli Zachód i jest wręcz powołana do tego, aby Zachód pouczać w tej sprawie. Jesteśmy mądrzejsi, bo dostaliśmy od Rosji w d…
A nie jest tak, że mamy – z uwagi na bogaty bagaż historyczny – specjalną kompetencję dotyczącą Rosji? Czy też może rację miał, skądinąd życzliwy nam Aleksander Hercen, który uważał, że Polacy kultywują rozmyślną ignorancję w sprawach rosyjskich?
Hercen miał rację. Był przyjacielem Polski i bardzo się do Polaków rozczarował. Nie znajdzie pan na Zachodzie książek o Rosji polskich autorów. Nikt nie tłumaczy, nikt nie znajduje niczego interesującego w polskim piśmiennictwie o Rosji. Natomiast w Polsce ciągle wychodzą, ostatnio niemal co miesiąc, tłumaczone z angielskiego książki o Rosji i Putinie. Polacy ciągle czerpią wiedzę o Rosji z książek zachodnich. W pewnym okresie w XIX w. też tak było, gdy Dostojewskiego tłumaczono na polski z języka niemieckiego, a pierwsze utwory Tołstoja z francuskiego. Te historyczne doświadczenia wrogości, konfliktu, ucisku zaborczego sprawiły,
że polskie zapatrywania na Rosję kształtowały się w sytuacji absolutnie niesprzyjającej wypracowaniu obiektywnego poglądu. Poglądy kształtujące się w czasie wojen są zawsze stronnicze.
Pierwsza wojna światowa wywołała falę literatury, której autorzy już po wojnie najchętniej by ją ukryli i często tak robili. Najwybitniejsi francuscy i zwłaszcza niemieccy autorzy pisali niestworzone rzeczy o sobie nawzajem jako o krajach barbarzyńskich. Po wojnie wstydzono się tych poglądów. Nikt się na nich nie opiera. Tak też kształtowały się zapatrywania Polski na Rosję - w trakcie konfliktu. Polska nie ma żadnego odpowiedniego doświadczenia, aby być obiektywnie lepiej rozeznaną w sprawach rosyjskich niż Zachód. Jeszcze wracając do rusofobii - proszę zwrócić uwagę, że cała ta tradycja jest XIX-wieczna, zwłaszcza poezja, Mickiewicz, który należał do lektur obowiązkowych nie tylko w okresie międzywojennym,
lecz również w okresie PRL-u. "Dziady" były wystawiane z wielkim poparciem władz, samego Bieruta. Krytyka caratu była pseudonimem krytyki Rosji. Przez cały PRL literatura antyrosyjska albo była lekturą obowiązkową dla dzieci i młodzieży, albo w ogóle należała do poczytnych książek. To się nasilało w różnych okresach. Polska nie ma więc żadnych kompetencji, aby właściwie oceniać politykę rosyjską, ani wewnętrzną, ani zagraniczną, dlatego że jest uprzedzona; dlatego że ma pewne kategorie aprioryczne wypracowane w sytuacji walki, a oceny wypracowane w warunkach walki są z reguły fałszywe.
Polacy są ignorantami w sprawach rosyjskich i każda księgarnia, do której pan wejdzie, będzie o tym świadczyła. Są tam książki tłumaczone z angielskiego, niemieckiego, nawet francuskiego, a w księgarni zachodniej nie znajdzie pan - obiecuję to panu – żadnej książki polskiego autora o Rosji. Nawet Kucharzewski (Jan, polski historyk i polityk, autor wielotomowego dzieła "Od białego do czerwonego caratu" - przyp. red.) został odrzucony za stronniczość. Deklarowanie, że jest się autorytetem, znawcą Rosji, że ma się specjalne prawa do zabierania głosu rozstrzygającego, jest zupełnie bezpodstawne. Polska ma najmniej danych, aby być ekspertem w sprawie Rosji.
Porzućmy literaturę i wróćmy do polityki. Jak Pan ocenia politykę zagraniczną polskiego rządu wobec konfliktu na Wschodzie?
Zgadzam się jak najbardziej. Rusofobia w Polsce nasila się. Od czasów opuszczania Polski przez wojska radzieckie sondaże notują stały wzrost nastrojów antyrosyjskich. Oczywiście one nie wyrastają z warunków życiowych, jak to bywa z poważnymi poglądami. Poważne poglądy wyrastają z tego, co naprawdę się dzieje. A w stosunkach polsko-rosyjskich nie działo się nic, co by usprawiedliwiało wzrost rusofobii.
Rusofobia to jest obecnie ideologia państwowa. Polskie państwo przyjęło taką orientację polityczną, za którą idzie odpowiednia propaganda. Propaganda ta nie zna granic, nie zna umiarkowania, nie dba o prawdopodobieństwo. Media popadają w jakieś zaciemnienie umysłu. Rusofobia jest też zasadniczym wskaźnikiem interpretacji wydarzeń aktualnych i historycznych. Tego nawet w Polsce międzywojennej nie było, mimo że zagrożenie ze strony Rosji bolszewickiej było rzeczywiste, na granicy niemal ciągle strzelano, ginęli żołnierze - aż takiej histerii antyrosyjskiej w Polsce nie było. W ogóle nie było histerii, jedynie prawdziwe widzenie rzeczywistości.
Obecnie to jest jakiś maniakalny sposób, w jaki Polacy te poglądy przyjmują, a najbardziej ci będący najbliżej mediów, tzw. inteligencja, a więc aktorzy, literaci, filmowcy, dziennikarze, działacze partyjni. Im bliżej jest się mediów, tym bardziej się temu ulega i w końcu czuje się zobowiązanym, by to robić, jeśli chce się na określonym stanowisku utrzymać. Gra tu rolę i oportunizm, i mechanizm imitacyjny. Poza tym polska klasa polityczna głosi, że Polska z racji bliskości Rosji i swojej historii lepiej rozumie ten kraj aniżeli Zachód i jest wręcz powołana do tego, aby Zachód pouczać w tej sprawie. Jesteśmy mądrzejsi, bo dostaliśmy od Rosji w d…B>
W polityce polskiego rządu zastanawia i niepokoi mnie jakaś pochopność do przygotowań wojennych i liczenie na to, że ta wojna może rzeczywiście nastąpi. Na prawicy jakby odrodziło się powojenne pragnienie emigrantów i poakowskiej konspiracji, aby wybuchła trzecia wojna światowa. Dalej – jakieś niezadowolenie z tego powodu, że Niemcy nie chcą wojny; że się słabo zbroją; że Bundeswehra jest za słaba i że duch bojowy w Niemczech nie istnieje. Pragnienie, aby Niemcy mogły wziąć udział w wojnie z Rosją, jest po prostu szaleństwem.
To uparte mieszanie się w sprawy ukraińskie doprowadziło do zwrócenia uwagi Rosji na Polskę i to wrogiego zwrócenia uwagi, do tego stopnia, że ci, którzy mówili, że Ukraina nas chroni, to teraz już się zastanawiają, a przedtem tego nie robili, czy Rosja dokona agresji na Polskę. Nastąpiło niesamowite przybliżenie, skądinąd niebezpiecznej Rosji - i to przybliżenie ewentualnego rosyjskiego zagrożenia nie jest spowodowane niczym innym jak nasza polityka ukraińska Prof. Bronisław Łagowski
Chyba się do tego nie kwapią, sądząc po wypowiedziach różnych polityków niemieckich…
Oczywiście, że się nie kwapią. Oni nie mówią politykom polskim i dziennikarzom wprost, co o tym wszystkim myślą, bo obowiązuje pewien język, który nie obowiązywał w dawnych czasach. Język poprawności i łagodzenia ocen.
Skąd więc w Polsce, która przecież tak wiele wycierpiała z powodu wojen rosyjsko-niemieckich, taka wojenna retoryka? Po pierwszej wojnie światowej Polska była przecież bardziej zniszczona niżNiemcy czy Rosja, w II wojnie światowej została doprowadzona do ruiny, ale oczywiście uzyskała też poważną rekompensatę w postaci nowych granic, miast, terytoriów itd. Tymczasem obecnie panuje takie przekonanie, że wszelkie oznaki zbliżenia niemiecko-rosyjskiego są dla Polaków niebezpieczne, a oznaki wrogości pożądane.
A jakby Pan skomentował wypowiedź prezydenta, wygłoszoną w ONZ, gdzie ostatecznie mówił dość ogólnikowo o konieczności reformy Rady Bezpieczeństwa, nie zgłaszając postulatu pozbawienia Rosji prawa weta. Komorowski powiedział: "Jeśli w tak wielu miejscach jesteśmy świadkami konfliktów pociągających za sobą śmierć tysięcy ludzi, to dzieje się tak ze względu na nieprzestrzeganie praw człowieka. Całym narodom odmawia się wpływu na decyzje polityczne. Takie jest tło konfliktów na Ukrainie, w Iraku i Libii". Czy to słuszna diagnoza?
Zupełnie nie. Sytuacja na Ukrainie może się oczywiście w przyszłości upodobnić do sytuacji w krajach arabskich, ale na razie tak nie jest. Zupełnie chybiona diagnoza. Jeżeli chodzi o prawa człowieka, to pojęcie jest tak rozciągliwe i tak dowolnie stosowane, że właściwie z poważnej dyskusji należy je wykluczyć i zostawić wyspecjalizowanym obrońcom praw człowieka. Zaraz, a jakby pan rozumiał ten cytat? Bo to jest tak drętwa mowa, że nie chwytam treści.
Zgadzam się jak najbardziej. Rusofobia w Polsce nasila się. Od czasów opuszczania Polski przez wojska radzieckie sondaże notują stały wzrost nastrojów antyrosyjskich. Oczywiście one nie wyrastają z warunków życiowych, jak to bywa z poważnymi poglądami. Poważne poglądy wyrastają z tego, co naprawdę się dzieje. A w stosunkach polsko-rosyjskich nie działo się nic, co by usprawiedliwiało wzrost rusofobii.
Rusofobia to jest obecnie ideologia państwowa. Polskie państwo przyjęło taką orientację polityczną, za którą idzie odpowiednia propaganda. Propaganda ta nie zna granic, nie zna umiarkowania, nie dba o prawdopodobieństwo. Media popadają w jakieś zaciemnienie umysłu. Rusofobia jest też zasadniczym wskaźnikiem interpretacji wydarzeń aktualnych i historycznych. Tego nawet w Polsce międzywojennej nie było, mimo że zagrożenie ze strony Rosji bolszewickiej było rzeczywiste, na granicy niemal ciągle strzelano, ginęli żołnierze - aż takiej histerii antyrosyjskiej w Polsce nie było. W ogóle nie było histerii, jedynie prawdziwe widzenie rzeczywistości.
Obecnie to jest jakiś maniakalny sposób, w jaki Polacy te poglądy przyjmują, a najbardziej ci będący najbliżej mediów, tzw. inteligencja, a więc aktorzy, literaci, filmowcy, dziennikarze, działacze partyjni. Im bliżej jest się mediów, tym bardziej się temu ulega i w końcu czuje się zobowiązanym, by to robić, jeśli chce się na określonym stanowisku utrzymać. Gra tu rolę i oportunizm, i mechanizm imitacyjny. Poza tym polska klasa polityczna głosi, że Polska z racji bliskości Rosji i swojej historii lepiej rozumie ten kraj aniżeli Zachód i jest wręcz powołana do tego, aby Zachód pouczać w tej sprawie. Jesteśmy mądrzejsi, bo dostaliśmy od Rosji w d…
Prezydent miał pewnie na myśli,że całe zło dzisiejszego świata bierze się z nieprzestrzegania praw człowieka i to jest powodem wojen w Iraku i Libii…
No tak, i wszystkich wojen, jakie się kiedykolwiek odbyły… Nad tą wypowiedzią nie ma sensu się dłużej zastanawiać. Warto zwrócić uwagę na inną rzecz: jak została wypaczona w Polsce myśl Giedroycia i Mieroszewskiego w sprawie m.in. Ukrainy.
Jak została wypaczona?
Oni przede wszystkim przemawiali do emigracji, która nie uznawała zajęcia Polski Wschodniej, Lwowa i Wilna, więc tłumaczyli emigracji racje, dla których należy z tych miast zrezygnować. Pozostała natomiast taka ogólna myśl, przyjęta przez wszystkich ludzi w Polsce, że niepodległa Ukraina oddala nas od Rosji czy chroni nas przed Rosją. Im dalej Rosja od nas, tym lepiej. Zgadzamy się z tym, ja też się zgadzam. Na pewno byłoby dobrze, gdyby istniał taki kraj między Polską i Rosją, dzięki któremu mielibyśmy większe poczucie pewności i większą ochronę przed Rosją, ale czy z Ukrainą tak jest?
Przecież jest zupełnie odwrotnie. Ukraina nas przed niczym nie chroni, wcale nie oddala Rosji od polskich granic. Wskutek tego, żeśmy się wmieszali w sprawy ukraińskie, to już dzisiaj rozważamy, czy Rosja nas zaatakuje, czy nie – problem, którego by nie było, gdybyśmy się zachowali neutralnie.
To uparte mieszanie się w sprawy ukraińskie doprowadziło, co przewidywali eksperci, m.in. Richard Pipes, do zwrócenia uwagi Rosji na Polskę i to wrogiego zwrócenia uwagi, do tego stopnia, że ci, którzy mówili, że Ukraina nas chroni, to teraz już się zastanawiają, a przedtem tego nie robili, czy Rosja dokona agresji na Polskę. Nastąpiło niesamowite przybliżenie, skądinąd niebezpiecznej Rosji - i to przybliżenie ewentualnego rosyjskiego zagrożenia nie jest spowodowane niczym innym jak naszą polityką ukraińską.