BRONISŁAW ŁAGOWSKI
Strachy na Lachy

Być może więcej niż jeden raz pisałem, że polskie rządy stawiają sobie w polityce międzynarodowej takie cele, że później nie wiadomo: odniosły sukces czy spotkała je porażka. Tak jest od chwili, gdy osiągnięty został cel dla większości Polaków oczywisty: wstąpienie do Unii Europejskiej i NATO. Potem już celów oczywistych nie było, zależały od tego, co rządzącym przyszło do głowy.
Chciałbym usłyszeć od prezydenta i premiera, czy rewolucja kijowska należy do sukcesów czy porażek polsko-szwedzkiej polityki wschodniej. Nawet się nie domyślam tej odpowiedzi. Nie można wykluczyć, że Ukraina cała lub przynajmniej Zachodnia spełni marzenia rządzącej klasy politycznej i przyłączy się do Unii Europejskiej, ale pytanie o ocenę skutków Majdanu nie straci znaczenia. Można być za, można być przeciw, ale nie sposób zaprzeczyć, że wydarzenie to należy zaliczyć do kosztów.
Oficjalna Polska występuje jako serdeczny sprzymierzeniec Ukrainy, a Polska dziennikarska usilnie nas informuje, że wszyscy to stanowisko podzielamy, nawet jeśli nam się wydaje, że jesteśmy w tej kwestii sceptyczni.
Jak długo można brać dosłownie komentarze skrojone na jedno kopyto? Szukamy w nich jakiegoś sensu, wgłębiamy się w drugie dno i co tam znajdujemy? Nie ma w nich autentycznego zainteresowania dobrem Ukrainy i jej wielorako zróżnicowanych mieszkańców. Kraj ten jest traktowany jako prowincja, o którą Polska walczy z Rosją. Co ostrożniejsi politycy wyczyniają łamańce językowe, żeby nie powiedzieć, że Rosja jest tu wrogiem, lecz tylko Kreml i Putin.
W chwili, gdy to piszę, nikt nie wie, co bezpośrednio wyniknie z rewolucji w Kijowie. Powtórzę, co pisałem w dawniejszych komentarzach: ponieważ wszyscy chcą należeć do Europy, nikt tego nie zabroni Ukrainie. W samej Rosji nie brak zwolenników przystąpienia Ukrainy do Unii Europejskiej. Właśnie wysłuchałem w telewizji moskiewskiej byłego oficera KGB, a dziś liberalnego opozycjonistę bardzo optującego za takim rozwiązaniem. Jeśli chodzi o wolność słowa, nie jest możliwe, aby w Polsce mógł wystąpić w telewizji przeciwnik przyjęcia Ukrainy do Unii.
Gdyby polscy politycy nie myśleli o Ukrainie jak o prowincji, którą trzeba zdobyć, może przyszłoby im do głowy pytanie, czym może ona być dla Polski, prowadząc swoją politykę zachodnią zgodnie z megalomanią narodową, która Ukraińców ogłupia, tak jak kiedyś ogłupiała Polskę. Im się wydaje i powtarzają to ciągle, że ich kraj leży w środku Europy, czego niestety żadna mapa nie potwierdza. Dwa poglądy obiły mi się ostatnio o uszy: jeden, że cierpliwie czekając, możemy stworzyć federację polsko-ukraińską, i drugi, że ukochana Ukraina zrobi nam w przyszłości tyle kłopotów, że bez sojuszu z Rosją sobie nie poradzimy. Do tej pory żyliśmy w błogim przekonaniu, że Polska nareszcie ma znakomite położenie geopolityczne. Czy patrząc na to, co odsłoniły wydarzenia na Majdanie, nadal możemy być tego zdania?
Myśl o tym, że trzeba Ukrainę bronić przed Rosją, tak się rozrosła w polskich głowach, że przesłoniła fakty, które postawiłyby włosy na głowie, gdyby się działy w Polsce. Tutaj prasa domaga się kar za gest ręki podobny do hitlerowskiego powitania. Na Majdanie można zobaczyć odznaki, elementy umundurowania uszyte na wzór noszonych przez SS Galizien, można usłyszeć hasła antysemickie wygłaszane pełnymi zdaniami i należące do programu ideologicznego Swobody, a zwłaszcza Prawego Sektora, organizacji paramilitarnej, w wydarzeniach kijowskich występującej najbardziej agresywnie, uzbrojonej w broń palną i noże. Do tej pory tylko autorytety religijne w Izraelu zaprotestowały, autorytety moralne wszędzie o tym milczą. Kibica będziemy sądzić za nawoływanie do nienawiści rasowej.

Mówi się, że pierwszą ofiarą wojny, zwłaszcza domowej, jest prawda. W Kijowie jeszcze wojna domowa się nie zaczęła, a już zrodziła masę kłamstwa dorównującą wojnie jugosłowiańskiej. Komentatorzy w kółko powtarzają, że Berkut bije (a ostatnio nawet, że zabija) bezbronnych pokojowych manifestantów, a na ekranie telewizora widzimy, że to pokojowi manifestanci na wiele sposobów biją policję, która stoi i nie bardzo ma czym się bronić (ciekawe, jak długo może wytrwać w takim położeniu; dwa miesiące to już rekord światowy wszech czasów).
Dziennikarz chce pokazać, jak policja stosuje przemoc, ale kłamstwo wyłazi z opisu: „oddziały Berkutu poszły do szturmu na oblegających je opozycjonistów”. A więc jednak były oblegane, zanim poszły do szturmu. „Berkutowcy zniszczyli katapultę zbudowaną przez opozycjonistów”. Katapulta służy do miotania kamieni w policję. Znowu: kto tu stosuje przemoc? Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma. W parlamencie „ustawa o dyktaturze” nielegalnie uchwalona. A czy uwięzienie przewodniczącego parlamentu przez posłów opozycyjnych było legalne?
„Izwiestia” napisały, że Rosja może nie dać obiecanej pomocy, jeżeli na Ukrainie zmieni się władza. To tylko opinia gazety. Na to krzyk, że Rosja stosuje szantaż. Jednocześnie nieustające nawoływanie do wprowadzenia sankcji – to nie jest szantaż, lecz środek dobroczynny. Największe fantasmagorie pisze się o Rosji. Za wszystkim, co psuje wizerunek Majdanu, stoją rosyjskie służby. Putin nie ma nic do roboty, tylko obmyśla prowokacje. Ponieważ w zeszłym roku karta mu szła, więc wszystko może. I na tyle oszalał, że chce rewolucji na Ukrainie. Gdy zbliżamy się do tematu „Rosja”, różnica między „Gazetą Polską” a „Wyborczą” niknie. „Czy Wiktor Janukowycz nie stał się już marionetką na wzór Kaganowicza, stalinowskiego namiestnika Kremla w Kijowie?” – pisze Adam Michnik („Gazeta Wyborcza”, 23 stycznia 2014 r.).
W układzie postsolidarnościowym rywalizacja, kto większy przyjaciel Ukrainy. To prawda, co pisze Jerzy Urban, że Polska nie ma realnego wpływu na Ukrainę, ale ona ma wielki wpływ na Polskę. „Dramat ukraiński pracuje dla PiS” („Nie”, 50/2013). Uzasadnia to ciekawie i wskazuje, na czym polega zagrożenie. Zwrócę uwagę na skutki mniejszej wagi, ale pewniejsze. Fascynacja młodszego pokolenia walkami manifestantów w Kijowie jest wywołana przez media, więc poniekąd sztucznie, ale skutki tego są rzeczywiste. Radykalni narodowcy – w Polsce obecnie tylko prawica narodowa jest radykalna – zobaczyli, że to, co jest ich bynajmniej nie skrytym marzeniem, rzeczywiście da się zrobić. Jest to mylne przekonanie, ale wystarczające, żeby spróbować.
Polska się broni miliardami euro i niczym więcej.

Powrót do poprzedniej strony