BRONISŁAW ŁAGOWSKI
Gorączka ukraińska

Opinia publiczna znajdująca wolny wyraz w internecie stawia pytania: jeżeli z odwiecznie serbskiego Kosowa Amerykanie z poparciem europejskich sojuszników mogli stworzyć niepodległe państwo, dlaczego niepodległy nie może być Krym? Ten półwysep do niepodległej Ukrainy należy raptem dwadzieścia parę lat, a jeśli liczyć także Ukrainę radziecką, to będzie razem lat 60. Tak czy owak jest to świeży nabytek Ukrainy. Mimo urzędowej ukrainizacji mieszkańcy Krymu w większości zachowali poczucie rosyjskiej tożsamości tak pod względem kultury, jak i terytorium. Czego im brakuje do uzyskania niepodległości? Podobno tylko własnej wody.
Granice państw poradzieckich są bardzo umowne, nie były one ani konsultowane z narodami, nieraz zdziwionymi swoją narodowością, o której dowiadywały się na uniwersytecie im. Łomonosowa w Moskwie lub od swoich republikańskich Akademii Nauk, ani uznawane w takiej lub innej formie przez wiążące uzgodnienia międzynarodowe. Umowne przyjęcie granic republikańskich jako granic państwowych opierało się na istotnej przesłance o treści zdroworozsądkowej, dawało najpewniejsze w tamtych okolicznościach nadzieje na pokojowy przebieg rozpadu Związku Radzieckiego. Nadzieje te w przeważającej mierze się spełniły.
Rewolucja ukraińska, słuszna w swej treści społecznej, naruszyła jednak jawne i milczące warunki pokojowego rozwiązania ZSRR. Przybrała formę jak gdyby drugiego, już nie pokojowego wystąpienia z fantomatycznego Związku Radzieckiego, widzianego dziś oczami wyobraźni w Federacji Rosyjskiej i Unii Celnej. Na Majdanie, jak słusznie zauważył Aleksander Smolar, kształtowała się nowa idea narodu ukraińskiego, wyraźnie skierowana już tylko przeciw Rosji. (Smolar uznał to za fakt pozytywny). Nie byłem na Majdanie, nie potrafię czytać po ukraińsku, opieram się na tym, co pisały polskie gazety. Relacjonowały one z wyraźną aprobatą zamiary Majdanu (niekiedy podpowiadając swoje pragnienia) co do postępowania wobec Rosjan po drugim wyzwoleniu. Należy przeprowadzić czystkę narodowościową w urzędach i zlustrować kadry wojskowe – wszystko pod kątem antyrosyjskim – ograniczyć posługiwanie się językiem rosyjskim, przeciwdziałać wpływowi mediów rosyjskich itp. Oczywiście Flota Czarnomorska powinna być jak najszybciej usunięta, to już zapowiedział Jaceniuk, powołując się na konstytucję. W wyrazie słownym, abstrakcyjnym, brzmi to może nawet banalnie. Tym słowom towarzyszyły jednak czyny, a były to skrytobójstwa w Kijowie, bardzo dziwne, iście narodowo-rewolucyjna brutalność zamieszek i obalania władz na Ukrainie Zachodniej, także metody walki z biernymi siłami policyjnymi, paramilitarne sotnie z dumą utożsamiające się z UPA, wszechobecne wizerunki Bandery itp.
Trzeba zdobyć się na nieco empatii do rosyjskich mieszkańców Krymu. Czego mogli spodziewać się po zwycięstwie takiej rewolucji? Czy w naszych czasach „czystka etniczna ze znamionami ludobójstwa” jest niemożliwa? Można nie pamiętać o UPA, ale trudno zapomnieć, co się w Jugosławii działo. Może rosyjscy mieszkańcy Krymu nie myśleli o niepodległości, ale musieli troszczyć się o ocalenie. Rosyjskie media pokazują głównie siły neobanderowskie, polskie inaczej kłamią, nie pokazując ich wcale.
Opinia publiczna w internecie stawia też pytanie, jak to się dzieje, że Amerykanie ze wszystkiego, co robią, wychodzą w zasadzie z nieposzlakowaną opinią. Wkraczać do niepodległego kraju w obronie własnych obywateli potrafią zgrabniej niż inni. Najechali Irak, zburzyli jego struktury państwowe, powiesili prezydenta, a w Polsce nikt nie wołał, że to agresja, wprost przeciwnie, jak wiadomo. Prawie to samo zrobili w Libii, kryjąc się za Anglią i Francją. O agresji mowy nie było. I można długo wyliczać działania, na które „wspólnota międzynarodowa” nikomu innemu by nie pozwoliła.
Moja, ale nie przeze mnie wymyślona odpowiedź jest następująca: wedle prawa naturalnego „każdy ma tyle prawa, ile mocy”. I do tego aksjomatu filozofa nowożytnego dodam jeszcze pogląd Ateńczyków: „przecież tak wy, jak i my wiemy doskonale, że sprawiedliwość w ludzkich stosunkach jest tylko wtedy momentem rozstrzygającym, jeśli po obu stronach równe siły mogą ją zabezpieczyć; jeśli zaś idzie o zakres możliwości, to silniejsi osiągają swe cele, a słabi ustępują”.
Co prawda, prawo stanowione ma na celu stan natury ograniczyć, ale w stosunkach międzynarodowych znacznie mniej się to udaje niż w wewnętrznych. To, że wszystko, co robią Stany Zjednoczone, jest dobre, a to, co robi Rosja, zawsze złe, wyraża tylko ten oczywisty stan rzeczy, że Stany mają wielką moc, a moc Rosji, jak pisał Karol Marks, jest w pewnym stopniu kwestią wiary. W skutku nie cieszy się ona ani premią moralną przeznaczoną dla silnych, ani względami, jakimi świat obdarza słabych. Ponadto ciągnie się za nią fantom komunizmu, co mobilizuje przeciw niej „zdekomunizowanych” intelektualistów-propagandystów zachodnich.
Wydaje mi się, że Rosjanie mimo wszystko nie doceniają siły, agresywności i globalnych celów Stanów Zjednoczonych. Ameryka nie jest wcale mocarstwem słabnącym, wycofującym się skądkolwiek. O wszystkim w ostatniej instancji dziś decyduje nauka-technika, a pod tym względem nikt Stanom nie dorówna. Pewien politolog francuski, skądinąd życzliwie do Rosji usposobiony, ma dla niej dobrą radę, gdy chodzi o stosunki z USA: nie dać się sprowokować. Naśladować Chińczyków z ich zasadą: nie drażnić niebezpiecznych zwierząt. Kto dopuści do tego, że jego stosunki z USA nabiorą charakteru relacji wróg-przyjaciel, jest przegrany. Amerykę stać na wywołanie w Rosji rewolucji „praw człowieka” i zniszczenie jej przez anarchię. Katastrofa swoimi skutkami objęłaby także Polskę, ale w Warszawie tym się nie martwią. Przecież już „z Rosją idziemy na zwarcie”.
Polityczna Polska przeżywa wydarzenia na Ukrainie w nastroju euforycznym. Wypełniają one żywą treścią antyrosyjskie stereotypy, które wydawały się puste. Już od paru lat przybysze z zagranicy poznający kraj za pośrednictwem mediów odnoszą wrażenie, że Polska jest w stanie niewypowiedzianej wojny z Rosją. Rzesza rzekomych badaczy z licznych ośrodków do spraw wschodnich wygłasza ciągle te same głodne kawałki i podżega do wrogości. Politycy prześcigają się w pomysłach sankcji przeciw Moskwie. Janusz Palikot chce w trybie nadzwyczajnym przyjąć Ukrainę do NATO, rekord wojowniczości pobił Włodzimierz Cimoszewicz. „Przedstawił katalog sankcji, jakie powinny być nałożone na Rosję. Wśród nich m.in. usunięcie z Rady Europy i Grupy G8 (nie wiedziałem, że Polska ma tu coś do powiedzenia), a także konfiskata majątku za granicą, m.in. pieniędzy na kontach rosyjskich oligarchów czy firm operujących w UE. Cimoszewicz proponował, by środki te przekazać dla Ukrainy” („Gazeta Wyborcza”, 3 marca br.). Nawet Kaczyńskiego zatkało.
Strach pomyśleć, co by Polska wyczyniała, gdyby zamiast Tuska Cimoszewicz był teraz premierem. Takie troski mają politycy kraju, który na stałe obniżył poziom cywilizacyjny ziem odebranych Niemcom. Uważają, że to pseudoproblem, bo telewizja nic o tym nie mówi, gazety nie piszą; przyszłość narodu polskiego rozstrzyga się na Krymie.
Czym jest dla mnie Krym? Tłem dla „Sonetów krymskich”, toteż z wyjątkową uwagą wysłuchałem korespondentki radiowej podającej wiadomości z Bakczysaraju. Symferopol, Dżankoje i parę innych miejscowości o ładnie brzmiących nazwach znam z piosenki żydowskiej i niewiele więcej potrzebuję wiedzieć. Nieszczęśliwy bym był, gdyby Krym wpadł w ręce neobanderowców. Którym wróżę panowanie w Kijowie, bo we Lwowie już rządzą.

Powrót do poprzedniej strony