KRZYSZTOF PILAWSKI
Wypędzona historia

Uchwała Bundestagu w sprawie wysiedlonych Niemców to dobra okazja, by pokazać fałszowanie przeszłości przez polski parlament

Niemiecki Bundestag wyraził – nie po raz pierwszy – uznanie dla przesiedleńców (tzw. wypędzonych) i zwrócił się do rządu federalnego o ustanowienie dnia pamięci o ofiarach przesiedleń. W ciągu ponad 20 lat Sejm Rzeczypospolitej Polskiej nigdy nie wyraził uznania dla powojennych osiągnięć na ziemiach zachodnich, nie wspomniał o ustanowieniu święta osadników.
Uchwała Bundestagu, pamiętająca także „o wypędzeniu ponad miliona Polaków z dawnych polskich terenów wschodnich (...) wskutek wymuszonego przez Związek Radziecki przesunięcia Polski na zachód”, pozwala lepiej dostrzec nie tylko kłamliwą, lecz także szkodzącą polskim interesom historię naszego kraju, pisaną przez władze państwowe po 1989 r. Jej kręgosłupem pozostają: postawienie znaku równości między hitlerowskimi Niemcami i Związkiem Radzieckim, ogłoszenie, że Polska w II wojnie światowej znalazła się wśród pokonanych, uznanie powojennego państwa za niepolskie, antykomunizm.
Z setek uchwał Sejmu RP poświęconych historii wyłania się

spójna konstrukcja logiczna:

Polska międzywojenna była wzorem państwa niepodległego, demokratycznego i nowoczesnego. Utraconą ponownie w 1939 r. niepodległość odzyskała dopiero w 1989 r. Tak opisał to Sejm w przyjętej w 1997 r. uchwale poświęconej 69. rocznicy odzyskania niepodległości: „Ta uroczysta rocznica skłania także do refleksji nad półwieczem, w którym wolnościowe i demokratyczne aspiracje Polaków były dławione przez hitlerowskich i sowieckich okupantów, a następnie – obcą naszej tradycji – podporządkowaną Związkowi Radzieckiemu komunistyczną władzę”. Dokument poparli nie tylko posłowie konserwatywnej prawicy, lecz także Polskiego Stronnictwa Ludowego oraz Unii Wolności (w tym Leszek Balcerowicz, Bronisław Geremek, Władysław Frasyniuk, Jan Lityński, Tadeusz Mazowiecki, Janusz Onyszkiewicz, Jerzy Osiatyński i Henryk Wujec). Przeciwko uchwale byli jedynie posłowie Sojuszu Lewicy Demokratycznej (144 ze 150 biorących udział w głosowaniu).
Całkowitego odcięcia od PRL, uznania jej za zło absolutne i bezwzględne, dokonano w uchwale Sejmu z czerwca 1998 r. o potępieniu komunistycznego totalitaryzmu.
Odmówiono w niej powojennej Polsce jakiejkolwiek legitymizacji („Dyktatura komunistyczna narzucona została Polsce przemocą wbrew woli Narodu przez Związek Sowiecki i Józefa Stalina”).
Odmówiono władzom powojennej Polski wyrażania jakichkolwiek dążeń Polaków (służyły one „zabezpieczeniu obcych interesów”).
Odmówiono powojennej Polsce jakichkolwiek sukcesów („Narzucony Polsce system wprowadzał model gospodarki oparty na utopii i wyniszczający kraj”). Jedyne pozytywne dokonania były udziałem jej przeciwników („Przez cały czas istnienia PRL występował podziemny i jawny opór przeciw zniewoleniu i naruszaniu prawa do życia i godności. [...] Symbolami sprzeciwu wobec zniewolenia były zbrojny i cywilny opór w okresie powojennym, Poznański Czerwiec 56, Październik 56, Marzec 68, Grudzień 70, Czerwiec 76 oraz strajki 1980 roku, które zapoczątkowały związkowy i niepodległościowy zryw »Solidarności«”).
Tę uchwałę również poparli nie tylko politycy skupieni w AWS, ale i UW z Tadeuszem Mazowieckim. Jedynie Jacek Kuroń głosował – podobnie jak 146 posłów SLD – przeciwko niej.
W wieku XXI także

lewica parlamentarna

stopniowo godziła się z prawicowym opisem historii XX w. Poparła przyjętą w 2005 r. uchwałę w 60. rocznicę zakończenia wojny w Europie, która potwierdzała klęskę poniesioną w niej przez Polskę: „Zwycięstwo Sprzymierzonych w II wojnie światowej nie zwróciło naszym ojcom i dziadom wymarzonej niepodległości, lecz przyniosło nowe uzależnienie i komunistyczne zniewolenie”.
Jeszcze w 2006 r. 46 posłów SLD (z 48 biorących udział w głosowaniu) sprzeciwiło się przyjęciu uchwały w 55. rocznicę śmierci mjr. Zygmunta Szendzielorza „Łupaszki”, w której uczczono także innych żołnierzy powojennego podziemia zbrojnego, ogłaszając: „Sejm Rzeczypospolitej Polskiej, czcząc Ich pamięć, stwierdza, że Żołnierze Wyklęci dobrze zasłużyli się Ojczyźnie”.
3 lutego 2011 r. 31 z 35 biorących udział w głosowaniu posłów SLD poparło ustanowienie Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”. Oddano hołd „bohaterom antykomunistycznego podziemia, którzy w obronie niepodległego bytu Państwa Polskiego, walcząc o prawo do samostanowienia i urzeczywistnienie dążeń demokratycznych społeczeństwa polskiego, z bronią w ręku, jak i w inny sposób, przeciwstawili się sowieckiej agresji i narzuconemu siłą reżimowi komunistycznemu”. W tym stwierdzeniu zawarta jest cała istota państwowej wykładni XX-wiecznej historii – utraconą w 1939 r. niepodległość Polska odzyskała dopiero po 50 latach.
Jaki to ma związek z uchwałą o tzw. wypędzonych? Bezpośredni. W dokumencie Bundestagu także znajduje się sugestia, że Polska w wyniku II wojny światowej znalazła się, podobnie jak Niemcy, w gronie państw przegranych i została zmuszona do przesunięcia się na zachód. Wielu uhonorowanych świętem „żołnierzy wyklętych” nie chciało granicy nad Odrą i Nysą, lecz szykowało się do walki o kształt terytorialny Polski z 1939 r., licząc na wybuch III wojny światowej („Jedna bomba atomowa, a wrócimy znów do Lwowa. / Druga mała, ale silna, i wrócimy też do Wilna”). Tzw. żołnierze wyklęci, podobnie jak tzw. wypędzeni, nie chcieli się pogodzić z wynikami II wojny światowej. Władze państwowe RP składają hołd „żołnierzom wyklętym”, bo także uznają wyniki II wojny światowej za klęskę dla Polski. W ten sposób same umacniają niemieckich „wypędzonych” i padają ofiarą własnej polityki. Nie po raz pierwszy. Wkrótce po przyjęciu uchwały o komunistycznym totalitaryzmie Sejm przegłosował uchwałę w sprawie rezolucji Bundestagu z 29 maja 1998 r. „Wypędzeni, przesiedleńcy i mniejszości niemieckie są pomostem między Niemcami i ich wschodnimi sąsiadami”, w której posłowie stanęli w obronie „terytorialnego porządku w Europie Środkowo-Wschodniej ustanowionego po II wojnie światowej”. Ale przecież ten porządek Polska zawdzięcza Związkowi Radzieckiemu, Józefowi Stalinowi, polskiej lewicy z Władysławem Gomułką, polskim żołnierzom forsującym Bug, Wisłę, Odrę, przełamującym Wał Pomorski, zdobywającym Berlin, a po wojnie często walczącym ze zbrojnym podziemiem i pozbawionym przez to w III RP uprawnień kombatanckich.
Sejm dobrze zrobił, nie przyjmując uchwały w sprawie raportu MAK o katastrofie smoleńskiej – to formalnie organizacja międzynarodowa, niepodporządkowana władzom Rosji. Za to nie może potraktować obojętnie uchwały organu władzy państwowej zachodniego sąsiada. Czy znowu powoła się na wyniki II wojny światowej, które sam

wielokrotnie zakwestionował,

m.in. ustanawiając święto „żołnierzy wyklętych”?
Uchwała Bundestagu to dobra okazja, by pokazać fałszowanie historii przez polski parlament. Oto w uchwale z 26 kwietnia 2001 r., w 80. rocznicę III powstania śląskiego, posłowie ogłosili, że ten zryw niepodległościowy „przywrócił Śląsk Polsce”. W uchwale z 20 stycznia 2005 r. w sprawie 85. rocznicy zaślubin Polski z morzem odkryli, że dzięki platynowemu pierścieniowi wrzuconemu do wody przez gen. Józefa Hallera w 1920 r. „przetrwała polskość na całej Ziemi Pomorskiej. Powróciliśmy nad Bałtyk jako państwo”.
Z lektury wielu uchwał Sejmu (dokumentów normatywnych publikowanych w oficjalnym dzienniku urzędowym – Monitorze Polskim) wynika, że zarówno Śląsk, jak i Pomorze wróciły do Polski w okresie kształtowania się granic II RP.
Sejm nie podjął żadnej uchwały na temat polskich formacji walczących u boku Armii Radzieckiej, w tym żołnierzy wbijających słupy graniczne nad Odrą (za to przyjął uchwały w sprawie walk polskich formacji wojskowych na Zachodzie, m.in. w bitwie pod Monte Cassino).
Sejm nie poświęcił żadnej uchwały układowi w Poczdamie, w czasie którego zapadły decyzje w sprawie wciąż aktualnej zachodniej granicy Polski (choć przyjął uchwałę w sprawie traktatu wersalskiego, który rozstrzygał o nieaktualnych dziś granicach odrodzonej po I wojnie światowej Polski).
Nie poświęcił też uchwały osadnikom na ziemiach zachodnich, chociaż było wśród nich wielu repatriantów z terenów, które znalazły się w granicach ZSRR (mieszkańcy Kresów Wschodnich zostali uczczeni przez parlament wyłącznie jako ofiary represji stalinowskich).
Docenienie przez Sejm ziem zachodnich wymagałoby wyrażenia uznania dla sił, dzięki którym znalazły się one

w granicach Polski.

A to zburzyłoby budowaną przez lata konstrukcję historyczną, w której władze powojennej Polski zajmują miejsce przeznaczone dla zniewalających naród oprawców na radzieckich usługach.
Z tego samego powodu Sejm nie może uznać sukcesów w powojennym zagospodarowaniu ziem zachodnich. W licznych uchwałach posłowie wyrazili podziw dla rzadkich przykładów rozwoju gospodarczego II RP, wśród których najczęściej powtarza się Gdynia – jak zapisano w jednym z dokumentów, „najlepszy przykład gospodarności i zbiorowego wysiłku na rzecz niepodległości i suwerenności naszej Ojczyzny”. Podobne przykłady na ziemiach zachodnich trudno zliczyć: od stoczni w Szczecinie, Polic, elektrowni Dolna Odra po zagłębie miedziowe i Turoszów. W 1945 r. powszechna na zachodzie Europy była niewiara (a w Niemczech nadzieja), że zacofana Polska będzie w stanie zatrzymać i zagospodarować ziemie zachodnie.
W uchwałach Sejmu wydarzenia związane z ziemiami zachodnimi dotyczą strajków, które zaliczono do przejawów walki zniewolonego narodu o niepodległość. W tym duchu w ubiegłym roku zorganizowano we Wrocławiu wystawę „Solidarny Wrocław. Droga wolna”. Można było na niej spotkać sztorcującą klientów PRL-owską bufetową, obejrzeć „ścieżkę zdrowia” (rzędy milicyjnych pałek), kartki na mięso, no i saturator, z którego zdobyciem organizatorzy mieli spore kłopoty, a bez którego nie można sobie wyobrazić żadnej ekspozycji na temat PRL (choć wystawa PRL-owskiej sztuki użytkowej „Chcemy być nowocześni” prezentowana w Muzeum Narodowym w Warszawie wyłamała się z tego stereotypu).
„Solidarny Wrocław” przedstawiał Dolny Śląsk w latach 80. jako region całkowicie zdegradowany. Nie było miejsca na przypomnienie, że po wojnie to doszczętnie zniszczone miasto

podniesiono z ruin

(wykorzystując doświadczenia z Warszawy, odbudowano niemieckie zabytki), przekształcono w ważny polski ośrodek przemysłu (lokomotywy z Pafawagu, ciężarówki z Jelcza, komputery z Elwro), nauki i kultury (Uniwersytet Wrocławski, Ossolineum, teatr Grotowskiego).
W listopadzie 2008 r. Sejm, w przyjętej przez aklamację uchwale w sprawie uczczenia 90. rocznicy odzyskania niepodległości, stwierdził: „W niezwykle krótkim czasie, mimo przeszkód wynikających z ogromu różnic między trzema odrębnymi zaborami, powstało państwo zdolne do samodzielnego bytu, do skutecznej obrony swoich granic”. To oczywista nieprawda, bo w 1939 r. okazało się, że Polska nie jest zdolna do obrony samodzielnego bytu ani swoich granic. Granice PRL okazały się trwalsze niż granice II RP. Granice II RP straciły ważność wraz z jej upadkiem, granice związane z PRL przeżyły Polskę Ludową i są granicami III RP.
Ignorując zasługi polskich żołnierzy szturmujących Kołobrzeg i walczących nad Odrą, a także rolę powojennych władz państwowych w zasiedlaniu i zagospodarowywaniu ziem zachodnich, ich starania o traktatowe zagwarantowanie trwałości zachodniej granicy (Sejm nie zauważył 40. rocznicy podpisania polsko-niemieckiego układu z grudnia 1970 r.), wielkiego dzieła modernizacji Polski, związanego z jej przesunięciem na zachód, władze państwowe umacniają argumenty tzw. wypędzonych i ich politycznych rzeczników.

Powrót do poprzedniej strony