Rząd PO–PSL z zapałem powrócił do zamiaru reprywatyzacji nieruchomości upaństwowionych po 2. wojnie światowej. Premier Tusk przy różnych okazjach obiecuje potomkom byłych właścicieli akt rzekomo dziejowej sprawiedliwości. Zmierzenie się z możliwościami finansowymi państwa i realnym stanem stosunków prawno-własnościowych spowodowało, że pracujący nad formułą reprywatyzacyjnej ustawy w Ministerstwie Skarbu, zrezygnowali z pomysłu zwrotu mienia w naturze i skupili się na propozycji częściowej rekompensaty w postaci gotówkowej lub bonowej, rozłożonej na kilkanaście lat. Konkretna wysokość ma zależeć od sum przyznanych na ten cel w ustawie sejmowej. Rząd Marka Belki proponował kiedyś 15 proc., co Bronisław Komorowski napiętnował, jako reprywatyzację złodziejską. Teraz w grę wchodzi 20 proc. lub nieco więcej. Stowarzyszenia rewindykacyjne, w kraju i zagranicą, zawyły z oburzenia; domagają się zwrotu w naturze lub, gdy to niemożliwe, pełnych 100 procent.
Walka toczy się o ogromne pieniądze: przy odszkodowaniach częściowych co najmniej o kilkadziesiąt, a przy pełnych, o setki miliardów złotych. Tym bardziej że – jak wynika z prasowych „przecieków” – obecny rząd, w odróżnieniu od poprzedników, zamierzył reprywatyzację powszechną, obejmującą nie tylko wywłaszczenia z naruszeniem obowiązującego w Polsce Ludowej prawa, lecz również dokonane z mocy ustaw o wielkich powojennych reformach, rolnej i nacjonalizacyjnej, których legalność kwestionuje. To niepomiernie powiększa liczbę pretendentów i kwotę odszkodowań. Władysław Bieńkowski, gdy rozczarował się do komunizmu, zwykł mawiać: „Głupszy od komunizmu bywa jedynie antykomunizm”.
Powszechna reprywatyzacja w sześćdziesiąt pięć lat po wywłaszczeniu i blisko dwadzieścia lat po transformacji ustrojowej, która ponownie wstrząsnęła stosunkami własnościowymi, to pomysł absurdalny gospodarczo i bezmyślny moralnie, motywowany jedynie pazernością pretendentów oraz antykomunistycznym obłędem ideologicznym polityków posolidarnościowych. Zamierza się hojnie obdarować, kosztem całej reszty społeczeństwa, dwieście tysięcy wnuków dawnych właścicieli, którzy do wytworzenia tej własności niczym już się nie przyczynili. Na domiar, nie jest brany pod uwagę rzeczywisty stan tego mienia w chwili nacjonalizacji, jego zniszczenie i zadłużenie. Znaczna część tej społecznej dotacji wypłynie za granicę, a większość pójdzie na luksusową konsumpcję.
Kłamliwie i demagogicznie brzmią uzasadnienia prawne i moralne zamierzonej reprywatyzacji „odszkodowawczej”. Obiecuje się naprawienie „komunistycznej grabieży”. Komuniści w reformie rolnej i nacjonalizacji przemysłu niczego nie zagrabili i niczego sobie nie przywłaszczyli, a jedynie spowodowali przejęcie własności na rzecz państwa, co robiono w dziesiątkach innych państw, w różnych okresach i przy różnych ustrojach. Pomogło to odbudować kraj po strasznej wojnie i zmienić na lepsze fatalną strukturę społeczną. „Komunistów” dawno nie ma, a znacjonalizowana własność pozostaje w posiadaniu narodu lub z korzyścią została sprywatyzowana po 1989 roku.
Nacjonalizowana własność nie była tak święta, jak się to dziś przedstawia. W rolnictwie stanowiła spuściznę wiekowego wyzysku milionów chłopów, a w przemyśle pierwotnej, okrutnej fazy kapitalizmu. Reformy rolnej bez odszkodowania oraz nacjonalizacji wielkiej własności przemysłowej domagały się w swych wojennych programach również największe stronnictwa obozu londyńskiego. Próby podważania obecnie prawomocności powojennej reformy rolnej i nacjonalizacji przemysłu oraz innych ustaw nacjonalizacyjnych, grożą chaosem prawnym. Zakwestionowanie w Warszawie legalności dekretu o komunalizacji gruntów w ramach programu odbudowy miasta sprawiło – jak oświadczył dyrektor Biura Gospodarki Nieruchomościami – zablokowanie 1/3 miasta przez roszczenia. Można to zrobić z całą Polską.
Rzecznicy powszechnej reprywatyzacji straszą pozwami do sądów, których wyroki mają okazać się dużo kosztowniejsze dla państwa. Tymczasem, w ciągu dwudziestu lat sądy zasądziły odszkodowania w granicach 300 mln zł, a przecież można ukrócić pieniactwo w tej dziedzinie ustawowym ustaleniem nieprzekraczalnej daty przedawnienia roszczeń. Nie jest też prawdą, że prawo międzynarodowe stoi bezwzględnie na straży „świętej własności”. Po wojnie, mocarstwa okupacyjne szeroko ingerowały w niemieckie stosunki własności, zniosły wielką własność ziemską, zdemontowały (w strefie radzieckiej) lub wysadziły w powietrze tysiące fabryk (w strefie amerykańskiej). W 1990 roku, podpisując traktat pokojowy z Niemcami (konferencja 4 + 2), mocarstwa zastrzegły prawną nietykalność tych decyzji (art. 1 ust. 4) i to jest respektowane.
63 lata temu zakończyła się największa i najkrwawsza wojna w dziejach. Wszystkie polskie rodziny poniosły w tej wojnie niepowetowane straty w mieniu, a bardzo liczne w poległych i zabitych. Solidarna pomoc społeczna w dźwiganiu się z tego nieszczęścia należała się każdemu, ale dlaczego tylko potomkowie najbogatszych, którzy stracili folwarki, fabryki i kamienice, mieliby oczekiwać dodatkowego zrekompensowania strat przez całą biedniejszą resztę społeczeństwa i to w trzecim już pokoleniu? To ma być sprawiedliwe?