Wysłuchałem przemówienia gen. Wojciecha Jaruzelskiego na procesie o przestępstwo kryminalne, o które jest oskarżony. Mogę zatem komentować opinie wygłaszane przez dziennikarzy. Ale gdybym nawet nie wysłuchał mowy oskarżonego, to jako bliski współpracownik Generała zareaguję, choć wcale nie jestem pewien, czy ziejący nienawiścią współcześni hunwejbini nie zabiorą się jeszcze za takich „siepaczy”, jak ja. Wysłuchałem m.in. dyskusji w Radiu TOK FM, z udziałem m.in. szefowej stacji Ewy Wanat i prof. Leny Kolarskiej-Bobińskiej. Umocniłem się w przekonaniu, że z pokoleniem pani Wanat trudno znaleźć wspólny język. Dla niej jestem „komunistycznym zakapiorem”, a ona zapewne pobierała nauki z najnowszej, jedynie słusznej, historii Polski. W toku tego kształcenia wpojono jej kilka „prawd” o ustroju socjalistycznym, uparcie obecnie nazywanym „komunistycznym” i, co zrozumiałe, o „komunistach”. Wiedza pani Wanat o stanie wojennym jest uboga. Wypowiadając się na ten temat potwierdziła moją obserwację, że polscy dziennikarze pierwszej dekady 21. wieku chyba najsłabiej znają prawdziwą historię współczesną Polski. Zresztą, to znawstwo jest im do niczego niepotrzebne. Zawsze mogą uciec w świat antykomunistycznych banałów i ewidentnych kłamstw.
o o o
„Dziennik” poinformował, że Władysław Stasiak przestanie być szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Mnie ta wiadomość ani ziębi, ani grzeje, ale cóż to za stabilne państwo. w którym trwa personalny kontredans, polegający na upychaniu działaczy PiS w Pałacu Prezydenckim
o o o
Już wiadomo, ze większość zaproszonych na bal prezydencki z okazji 90 rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, nie przybędzie. Główny wodzirej, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP, Michał Kamiński od czasu do czasu pokazuje swą buźkę narodowi i zapewnia, że wszystko jest O.K. Na pocieszenie wymyślił „olbrzymie znaczenie prawosławia”, bo właśnie „Rosja wykorzystuje religię do polityki” i przypomina, ze wbrew niektórym sugestiom, prawosławie nie jest spuścizną, lecz dziedzictwem wielkości Rzeczypospolitej.
A to filut. Wynalazł nowe pole do kokietowania narodów bliżej i dalej od Polski leżących. Może zająłby się jednak balem?
o o o
W prasie ukazało się już sporo krotochwilnych opowiastek o zbliżającym się balu prezydenckim, lecz szczerze wyznaję, że zanadto nie przejąłem się tym, co minister opowiadał. W mojej łepetynie kłębią się daleko ważniejsze sprawy. Wprawdzie opiekujący się mną prof. Szczylik uznał, że musi jeszcze zajrzeć do mojej głowy i po rezonansie magnetycznym poinformował mnie, że „nic tam nie ma”, ale ja już grzebałem w przeszłości i okazało się, że nie bez powodu. Instynkt szperacza i archiwisty zaprowadził mnie do książki Michała Radgowskiego pt. „>Polityka< i jej czasy. Kronika lat 1957-1980” (Wyd. Iskry, Warszawa 1081). Michał opisuje w niej smakowicie bale w „Polityce”, a było ich kilka i za każdym razem godne upamiętnienia. Odnalazłem także wiersz Agnieszki Osieckiej, zaczynający się od słów: „Piękny panie, czy pamiętasz ten bal w „Polityce”? Takie to były bale, grosze kosztowały, a zabawa była szampańska.
Bale w naszej redakcji ściągały nie byle jakie osobowości: artystyczne, naukowe i polityczne. I, o dziwo, Centralna Komisja Kontroli Partyjnej nikogo z naszego zespołu nie wzywała na dywanik! Może dlatego że w redakcji niewielu było partyjnych. Większość należała do stowarzyszenia bezpartyjnych, łącznie z księciem Konstantym Puzyną, znakomitym krytykiem teatralnym. Teraz już takich nie ma.
Jeszcze o Michale Kamińskim. Wywiad, na który się powołuję, zatytułował „Przyjaciele Polski przyjadą”. Hm, a jeśli ktoś się nie zjawi na balu to znaczy...?
o o o
Gdy słucham różnych, pożal się Boże, historyków z IPN, nie mówiąc już o specjalistach od służb specjalnych (jak np. sławetny pan Zybertowicz), którzy ćwiczą się w opluwaniu ubeków i esbeków przedstawiając ich jako zbrodniarzy, jako godne pogardy wrzody na zdrowym ciele społeczeństwa, to chciałbym krzyczeć do okłamywanych młodych ludzi. Kłamstwo polega na tym, że szamani z IPN przedstawiają historię powojennej Polski jako państwa, w którym „ubek siedział na ubeku i ubekiem poganiał”, i które było krajem zniewolonych milionów ludzi. Ciekawe, gdzie i w jaki sposób zdobywano dyplomy inżynierów, profesorów, medyków? Jak to się stało, że polscy dyplomaci obejmowali wysokie stanowiska w instytucjach międzynarodowych? Chciałbym też usłyszeć odrobinę prawdy o agenturze, o werbowaniu agentów w środowiskach inteligenckich: naukowych, dziennikarskich, studenckich itp. Wczoraj, dziś i jutro.
o o o
Pod koniec września szef polskiej dyplomacji, Radosław Sikorski przejawił gwałtowane zainteresowanie Białorusią i stosunkami polsko-białoruskimi. Dotychczas, czyli od kilku już lat, oficjalna Warszawa traktowała prezydenta Aleksandra Łukaszenkę jak „komunistyczną zarazę”. Wyrastał na coraz większe zagrożenie dla Polski. Aż tu nagle, zwolnił z więzienia trzech opozycjonistów i ...prasa unijna i natowska pochwaliła go za ten odważny i wiele mówiący czyn, a nasz minister odbył drogę pokutna do Mińska. Dla starych wyjadaczy było oczywiste, że suwerenne państwo polskie zrobiło sobie przerwę po nasyceniu się niezależnością i posłusznie uczyniło to, co zapewne zasugerował Wuj Sam albo Bruksela. Czas zmiany był najwyższy, jako że kolega Saakaszwilli - delikatnie się wyrażając - spaprał cały interes. Za szybko obwieścił światu, że jego wojska napadły na Osetię Południową. Z całą pewnością Rosja nie przeoczyła tej informacji.
Ale wróćmy do Białorusi. Czy starzy wyjadacze trafnie oceniają inicjatywę rządu? Niekoniecznie. Nie można wykluczyć, że Sikorski przekonał Unię Europejska o konieczności zmiany stosunku do Białorusi, mimo, że dawny dyrektor sowchozu raczej nie trafi na europejskie salony. Trzeba to było zrobić, bo inaczej „Białoruś wpadnie w łapy Kremla” (tak rzekł nowy wędrowniczek, europoseł Samoobrony a teraz PiS, Ryszard Czarnecki).
Inicjatywę Warszawy obiektywnie trzeba uznać za słuszną, choć cele nie są zakamuflowane w wacie pustych słów i frazesów. Problem polega przecież na tym, ze prezydent Łukaszenka oraz jego wywiad znają ambicje Warszawy. Jego służby penetrują skłócone organizacje polonijne, wiedzą, kto ile otrzymuje z Warszawy pieniędzy, czego dziennikarze - tak bardzo rozmiłowani w wolności - nie zauważają. A szkoda, bo sprawy finansowe odgrywają wcale niebłahą rolę.
o o o
Gdy IPN, który również ja – jako podatnik – utrzymuję, dał cynk swoim współpracownikom, że można już potraktować Wałęsę jako bezpieczniackiego śmiecia, „Gazeta Wyborcza” ruszyła do kontrataku, czyli do obrony dobrego imienia byłego pana prezydenta. Bez wątpienia była to decyzja zasadna i na wskroś, oprócz wszystkich innych pobudek, wyrosła z szacunku do wartości humanistycznych.
W obronie dobrego imienia Lecha Wałęsy sięgnięto po stare teksty, po książki, cykl reportaży „Kim był dla mnie Wałęsa” itd. Z kronikarskiego nawyku odnotowałem starania „GW”, ale nie opuszczała mnie myśl, że podjęto tę chwalebną działalność o wiele za późno. Nie kwestionuję silnej pozycji „Gazety Wyborczej”, ale uważam, że IPN, państwowa instytucja antykomunistyczna (całkowicie opanowana przez PiS, co – kto wie – może jest największym osiągnięciem tej partii nienawistników), jest silniejszy od „GW”. Ma całe zastępy prokuratorów i poparcie dwóch wielkich partii.
Bywa, że zastanawiam się, czy losy Lecha Wałęsy nie potoczyłyby się bardziej dla niego korzystnie, gdyby po Okrągłym Stole, w pierwszych latach po przełomie, cywilizowani antykomuniści z „GW” uznali za stosowne nie odstępować od, propagowanego wówczas przez Adama Michnika, ducha i litery Okrągłego Stołu. Wtedy jeszcze nic nie wskazywało, że po latach jego wizja uleci gdzieś hen w galaktykę, której nie znajdzie nawet wielki profesor Aleksander Wolszczan.
Na początku pokojowej transformacji ustrojowej, postępowe siły społeczne skupiające się wokół „Gazety Wyborczej” nie oczekiwały od niej pochwały kapitalizmu ani ostrego antykomunizmu (przynajmniej tak to postrzegali ci reformatorzy, którzy w moim obozie politycznym doprowadzili do Okrągłego Stołu). I co się stało? Antykomunistycznie nastawieni młodzi ludzie w „GW” (teraz już dorosłe byczki) faktycznie przegrali. Prawica z dużą energią atakuje środowisko gazety. Może nawet bardziej niż tzw. postkomunistów.
Nie jestem fanem „GW”, doświadczyłem od niej wiele przykrości, ale w ogólnym bilansie nie one się liczą. Inna sprawa, że ci młodzi ludzie mieli nadzwyczajne warunki do osiągnięcia sukcesu. Wszak władzę otrzymali na talerzu. Ponadto byli pierwszym od trzech wieków pokoleniem, którego starsi panowie nie poganiali na barykady. Nie musieli przelewać krwi walcząc o wolność. Dałoby się niemało powiedzieć o formacji przygotowanej przez Adama Michnika, ale może innym razem. Jeśli zaś chodzi o oddawanie władzy tzw. opozycji demokratycznej, to samokrytycznie musze stwierdzić, ze należałem do Legionu Naiwnych w PZPR. Byłem wśród tych reformatorów, którzy po zawarciu porozumień przy Okrągłym Stole, po przyjęciu rezultatów wyborów 4 czerwca 1989 roku bez jakiejkolwiek próby odwrócenia biegu zdarzeń, uważali, że przyjęte przez obie strony porozumienia będą podstawą budowy oryginalnego ustroju społeczno-gospodarczego. Był to klasyczny przykład naiwności, którą ja też grzeszyłem.
o o o
Paweł Lisicki, gdy był jeszcze szefem dodatku „Plus Minus”, co pewien czas zwracał się do mnie (bywało, że namolnie), abym coś do niego napisał. Wówczas sprawiał na mnie wrażenie człowieka dobrze wychowanego. Teraz Lisicki jest naczelnym „Rzeczpospolitej” i zdumiewa mnie zmianami, jakie się w nim dokonały i ... w gazecie. „Rzepa” wzięła ostry kurs na prawo, a jej szef, co zrozumiałe, temu przewodzi. Bardzo go ożywił proces przeciwko generałowi Jaruzelskiemu. Zdumiewają mnie słowa jakimi Lisicki przetyka swoje wywody, by zohydzić gen. Jaruzelskiego. Używa takich epitetów, jak: zaprzaństwo, tchórzostwo, zdrada. W czasach stalinowskich znana była dziennikarka radiowa, Wanda Odolska, słynąca właśnie ze słownictwa, którym przygważdżała „imperialistyczna swołocz” i „wrogów ludu”. Lisicki wrogów ma innych, ale słowa te same. Co się zaś tyczy Jaruzelskiego, to w historii Polski pozostanie on, a nie jego opluskwiacze.
o o o
Wzmożona w ostatnich dniach ofensywa prawicy, skierowana głównie przeciwko liberałom, a faktycznie niby-liberałom, jest zrozumiała, bo przecież z jednego pieca chleb jadali. Rozumiem też przyczyny trwającej walki prawicowych dziennikarzy z Adamem Michnikiem i większością jego zespołu. Na marginesie: interesujący jest stosunek prawicowego manschaftu do prof. Karola Modzelewskiego, faktycznego i jedynego bardzo wyrazistego ideologa lewicowego odłamu pierwszej „Solidarności”. Przypuszczam, że nie ruszają go, ponieważ nie stać ich na przekonujące argumenty w polemice z wybitnym uczonym.
Ale prawicowe towarzystwo przypuściło szturm także na lewicę. Dostrzegam rzucającą się w oczy agresywność prawicowych bubków w atakowaniu „komunizmu” i „komunistów”. Co więcej, IPN – zgodnie z wezwaniem Jarosława Kaczyńskiego – pisze nową wersję historii Polski, przede wszystkim najnowszej. Odnoszę też wrażenie, że prawicowi reakcjoniści uznali, że doprowadzenie do procesu przeciwko generałowi Jaruzelskiemu należy wykorzystać do ożywienia nie tyle antykomunistycznej, co antypeerelowskiej kampanii. Czyżby uważali naród za głupi? Mimo wysiłków, ten „głupi naród” („głupi lud to kupi” – tak Jacek Kurski, poseł PiS), zamiast wznosić dziękczynne łuki tryumfalne różnym Wildsteinom, zamiast zaczytywać się w książkach wydawanych przez IPN (strasznie ci faceci nawzajem sobie kadzą i urastają w oczach swoich i kolegów do historyków formatu Kieniewicza, Bobrzyńskiego itd.), wciąż jeszcze w znacznej części wcale nie jest skłonny opluwać przeszłość dziadków, ojców i swoją.
To nie może być jednak główna przyczyna pisania na nowo historii, z której powinno wynikać, że dopiero pokolenie braci Kaczyńskich i Wildsteina przyniosło Polsce wolność i niepodległość. Brzmi to bardzo miło dla ucha, ale jest ewidentnym kłamstwem. Reformowanie systemu społeczno-gospodarczego w Polsce zaczęło się już w epoce Edwarda Gierka, krok za krokiem. Czy mam przypominać np. zmiany kadrowe, które wywołał artykuł w „Polityce” pt. „Dobry fachowiec, ale bezpartyjny”? Może się mylę, ale coś mi się wydaje, że u podłoża wściekłych ataków na PRL (włączam do tego obszernego zestawu proces przeciwko Jaruzelskiemu i pozostałym) są – zdaniem atakujących – racjonalne przesłanki.
Proszę pamiętać, że obecni antykomunistyczni ujadacze zdobyli jako prawicowa formacja władzę („obalili komunizm”) bez jednego wystrzału i nawet jednej, skleconej z krzeseł, barykady. Kaczyńskim i Wildsteinowi nie należą się żadne wieńce laurowe, bo niby za co? O, gdyby były barykady, gdyby lała się krew, a chętna do bitki młodzież zaludniłaby Powązki, to dopiero byłby powód do zawieszania sobie orderów, budowania muzeów i stawiania pomników (zakładając, że wypinający pierś do odznaczeń przeżyliby). Niestety, ci „parszywi komuniści” oddali władzę na talerzu. I dlatego trzeba ich ukarać, a przede wszystkim symbol socjalistycznej władzy – sybiraka, żołnierza 1. Armii WP, prezydenta PRL/RP. Więc ja, w procesie przeciwko Jaruzelskiemu, widzę nie tylko zemstę, lecz także przejaw złości i wściekłości, że Generał nie dopuścił do krwawej jatki i oddał władzę pokojowo.
o o o
Główny demaskator polskiego komunizmu, Bronisław Wildstein sprawia wrażenie... hm, jak to powiedzieć, żeby nie obrazić człowieka? Poprzestańmy więc na nawiedzonym. Jestem jego czytelnikiem, ale tylko krótkich tekstów na drugiej stronie „Rzepy”. Jego „kobył”, czyli wypracowań nie czytam, bo szkoda mi czasu. Jego występów w TVP też nie oglądam, Znam ten towar. Ostatnio przeczytałem tekścik pod tytułem „Jaruzelski przed trybunałem historii”. Chciałoby się zawołać: ostrożnie z tym trybunałem. Jeszcze nie wiadomo, kogo przed nim historia postawi. W tekście roi się od niepoważnych, kalekich stwierdzeń. Kilka takich objawień: „drugą stroną tego procesu - pisze - jest coraz bardziej jednoznaczne uznanie dla ruchu „Solidarność” i całej antykomunistycznej opozycji” (której szeregi będą rosły, tak jak Piłsudskiemu legiony), Gdzie ten człowiek znalazł to rosnące uznanie? Chyba w swojej chorej wyobraźni. Ale idźmy dalej: „Z perspektywy czasu lepiej widać niezwykłość patriotycznego porywu, jakim była „Solidarność” (tę niezwykłość postrzega na przykładzie haniebnych popisów skłóconych „prawdziwych” patriotów?), całe zło komunizmu, który był w Polsce realizowany przez PZPR”. Trzeba upaść na głowę, by gadać o PZPR realizującej program komunistyczny. To jakaś choroba, czy co? Może jakieś „inne szatany” podpowiadają taki bełkot? Zapewne ustawy, wniesione przez mój rząd do Sejmu (m.in. „O działalności gospodarczej”) też powstały z komunistycznego siewu.
A oto kolejna bzdura, tym razem o Okrągłym Stole: „w rzeczywistości bankrutujący reżym, w dużym stopniu pod presją Moskwy, usiłował się podzielić odpowiedzialnością z opozycją i uruchomił proces, który wymknął mu się z rąk”. I jeszcze jedno niemądre stwierdzenie, że wprowadzenie stanu wojennego było działaniem w obronie totalitarnej władzy. Może W. powinien przeczytać jakąś książkę, w której znajdzie wyjaśnienie, czym różni się system totalitarny od autorytarnego.
o o o
Na marginesie wielkiej polityki (jeśli takowa w Polsce istnieje) toczy się coraz głośniejsza walka między byłym marszałkiem Sejmu i wiceprzewodniczącym PiS, Ludwikiem Dornem, a Jarosławem Kaczyńskim. Dorn nie jest łatwym przeciwnikiem. Zdolny, o ciętym języku, słowem - pan Kaczyński niełatwo położy go na łopatki. Spór i kłótnie tych dwóch panów są ważne, z punktu widzenia przyszłości PiS. Nie pierwszy raz twierdzę, że cały wielopartyjny system będzie jeszcze przez wiele lat się chwiał, dzielił, łączył i wzajemnie zwalczał. Jak to powiedział Dorn: „Dla mnie PiS to nie jest pan Kaczyński. To jest pewien zespół ludzi i nadzieja dla Polski. Pan Kaczyński szkodzi partii, występując przeciw tej nadziei...” Zdaje się, że Dorn tym razem się myli.
o o o
Myślę, że koniec polskiej misji w Iraku powinien skłonić nasze siły polityczne, a przede wszystkim rząd, prezydenta, posłów i senatorów, do zastanowienia się nie tylko nad strategią polskiej polityki zagranicznej, ale też nad możliwościami Polski, czyli nad tym, kiedy i gdzie na świecie powinniśmy się angażować, stale pamiętając, że nie jesteśmy wielkim mocarstwem i ze nie powinniśmy podstawiać żabiej nóżki, gdy konia kują. Ale wróćmy do Iraku, do bilansu. ”Rzeczpospolita” wyliczyła plusy: lepsze wyposażenie żołnierzy i przygotowanie dowódców, bezprecedensowe doświadczenie, decyzja o wprowadzeniu w Polsce armii zawodowej, korzyści w dyplomacji - dzięki udziałowi w irackiej misji staliśmy się ważnym partnerem na arenie międzynarodowej. Mój komentarz wygląda na to, że nasza armia jest przygotowywana do walk pustynnych, a co do tego, że staliśmy się ważnym partnerem na arenie międzynarodowej, to - za przeproszeniem - dla kogo? Dla USA? A może dla Niemiec, Francji, Hiszpanii? Polska - proszę autora tej informacji - wiele straciła na tej arenie.
A teraz o minusach (wg „Rzepy”) zginęło 22 żołnierzy, trzech pracowników firm ochroniarskich, dziennikarz i montażysta TVP oraz oficer BOR, polskie firmy nie uzyskały żadnych poważnych kontraktów, przeciwnicy wojny (jednak wojna, a nie misja! - MFR) w Iraku mówią o pogorszeniu się wizerunku Polski w świecie arabskim, kładą nacisk na liczbę irackich ofiar. Mój komentarz: prawdą jest, że polskie firmy nie uzyskały żadnych poważnych kontraktów (pamiętam radość naszych biznesmanów, podskakujących z zadowolenia, że nareszcie dorwiemy się do rynku irackiego). Kalkulacja, że za krew polskich żołnierzy uzyskamy dobre kontrakty handlowe, poniosła sromotną klęskę. Odpowiedzialność za podsycanie nadziei, które nigdy nie miały się spełnić, ponosi prasa. Rola mediów w psychologicznym przygotowaniu wojny i relacje z jej przebiegu, to temat na dobrą pracę magisterską, a może nawet doktorską. A na pewno na uczciwą konferencje naukową na temat kodeksu moralnego dziennikarza w wolnej Polsce. Temat dedykuję pani przewodniczącej Stowarzyszenia Dziennikarzy RP.
O stratach ludności cywilnej, jej cierpieniach, zniszczeniu infrastruktury, o czterech milionach mieszkańców Iraku, którzy musieli uciekać, nie wspomnę. Jedno jest pewne: skutki wojny to nie tylko zabici i ranni.
o o o
Andrzej Wielowieyski zajął fotel eurodeputowanego po tragicznie zmarłym Bronisławie Gieremku. Wstępując w nowe środowisko, ogłosił w „Gazecie Wyborczej” artykuł, w którym chwalił - całkiem słusznie - swego wybitnego poprzednika. Aliści, ku mojemu zdziwienie, i ja nie umknąłem jego czujnej uwadze. Wielowieyski pasował mnie na przywódcę betonu partyjnego. Zajrzałem do jego życiorysu i stwierdziłem, że jest zaledwie o rok młodszy ode mnie. I już go dopadła skleroza?
9 październik 2008