Rady noblisty dla lewicy
- Stieglitz przeciwko neoliberalnemu fundametalizmowi
Najnowszą książkę Josepha S. Stiglitza „Wizja sprawiedliwej globalizacji” (PWN, 2007), amerykańskiego noblisty w dziedzinie ekonomii (2001), niegdyś szefa doradców prezydenta Billa Clintona oraz wicedyrektora Banku Światowego, warto polecić do obowiązkowej lektury wszystkim działaczom i sympatykom lewicy. Zwłaszcza tym, którzy intelektualnie skapitulowali już przed neoliberalizmem ekonomicznym. W maksymalizacji rynku widzą jedyną – jak to się mówi – bezalternatywną metodę modernizacji gospodarczej, a w obronie zasad sprawiedliwości społecznej i socjalnego bezpieczeństwa – „lewicowy konserwatyzm”, który – choć popularny w ludzie – sprzeczny jest z duchem nowych czasów i przez to skazany na klęskę.
Stiglitz z chłodną precyzją obala kilka mitów założycielskich neoliberalizmu. Przede wszystkim przekonanie, jakoby rynek i działania – podejmowane na nim we własnym interesie – zawsze prowadzone były jakąś niewidzialną ręką do efektywnych rezultatów gospodarczych. „Moje badania nad ekonomiką informacji – pisze – dowiodły, że kiedy tylko informacja jest niedoskonała, czyli gdy jedni wiedzą coś, czego inni nie wiedzą (inaczej mówiąc – zawsze), wówczas przyczyną tego, że tej «niewidzialnej ręki» nie widać, jest to, że jej po prostu nie ma. Bez odpowiedniej regulacji i interwencji państwa rynek nie gwarantuje bowiem efektywnej gospodarki”.
Stiglitz rehabilituje pojęcie sprawiedliwości społecznej. Według niego, zdrowy i trwały rozwój gospodarczy musi oznaczać podniesienie poziomu życia całego społeczeństwa, a nie tylko wzrost produktu krajowego brutto. Pogląd, że wzrost PKB w ostatecznym rachunku wzbogaca wszystkich, tak jak przypływ unosi wszystkie łodzie, jest naiwny i nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości. Wzrostowi temu często bowiem towarzyszy wzrost ubóstwa, spowodowany szybkim zwiększeniem dysproporcji materialnych. W krajach ubogich zdarza się to notorycznie, ale w ostatnich latach nawet w Stanach Zjednoczonych ogólnemu wzrostowi dochodów towarzyszył znaczący spadek w warstwach średnich i uboższych.
Stiglitz – w sporze między, jak to określa, „fundamentalizmem wolnorynkowym, a kierowaną gospodarką rynkową” – opowiada się zdecydowanie za tą ostatnią. Opcja ta jest nie tylko realna, lecz w dłuższej perspektywie wręcz niezastąpiona. „Uważam – pisze – że bardzo ważne jest skupienie uwagi na równości, na zapewnieniu, żeby owoce wzrostu były szeroko odczuwane. Wynika to nie tylko z zasad moralnych, ale jest też konieczne ze względu na trwałość wzrostu. Najcenniejszym zasobem każdego kraju jest jego ludność, jeżeli jednak znaczna jej część nie może żyć stosownie do swych potrzeb – np. z powodu braku dostępu do edukacji albo z powodu trwałych skutków niedożywienia w dzieciństwie – to kraj nie będzie mógł rozwijać się tak, jak na to wskazuje jego potencjał. (...)
To nie dochód – nawet przeciętny na głowę – ma znaczenie w tym kontekście rozwoju, ale ogólna stopa życiowa”. Stiglitz idzie w sukurs alterglobalistom, ale w szczególny sposób. W pełni docenia znaczenie i potencjalne pożytki globalizacji. Negatywnie ocenia jedynie jej dotychczasowy przebieg. Przysporzyła bowiem korzyści najbogatszym, wtrąciła w nędzę miliony najuboższych, powszechnie zachwiała poczuciem bezpieczeństwa socjalnego, uszczupliła radykalnie suwerenność gospodarczą słabszych państw, wystawiając na ryzyko demokrację. Nie są to plagi nieuniknione, nie stanowią też koniecznej i godziwej ceny za pożytki globalizacji. Są konsekwencją fatalnych reguł, narzuconych przez tzw. porozumienie waszyngtońskie w interesie Stanów Zjednoczonych i wielkich międzynarodowych korporacji. Jest to sytuacja do naprawienia. „Inny świat jest możliwy!” – woła Stiglitz.
Możliwa i konieczna jest reforma globalizacji, ustanowienie innych jej reguł i nowego nią zarządzania, w interesie wszystkich mieszkańców globu. Noblista kreśli program takiej reformy. Kluczowe miejsce przewiduje w niej dla umocnienia i demokratyzacji instytucji międzynarodowych sterujących globalizacją – takich jak Światowa Organizacja Handlu, Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy, którymi dziś rządzą Stany Zjednoczone, a głos w nich mają nie narody, lecz dolary. Wśród dziesięciu zadań programu naprawczego globalizacji, znalazła się również liberalizacja zasad ochrony tzw. własności intelektualnej, w celu przyśpieszenia postępu technologicznego i upowszechnienia wiedzy, oraz potraktowanie edukacji i zdrowia jako „globalnych dóbr publicznych”, a nie pozostających na łasce i niełasce rynku.
Stiglitz ostrzega, że brak takich reform w ostatecznym rachunku zmobilizuje wielosetmilionowe masy przeciwko globalizacji i może ją nawet przejściowo powstrzymać. W nauce akademickiej, fundamentalizm rynkowy już jest passe, jego czas minął. Na przodujących uczelniach wieją już nowe wiatry, wraca unowocześniony i odmłodzony keynesizm. Stiglitz jest tego powrotu heroldem, ale nie jedynym. W polityce nadal mocno trzyma się neoliberalizm. Ale zazwyczaj to, co dziś zwycięża na uniwersytetach, za dekadę opanuje też politykę. Stiglitz walczy więc o przyspieszenie tego zwrotu. Jest sojusznikiem lewicy. Oferuje jej program szeroki, ekonomiczny i globalny, a nie tylko obyczajowy i środowiskowy. Ale też wymaga jej wsparcia.