MARIAN TOMCZYK
Inny obraz „cudu nad Wisłą”


O bitwie Warszawskiej 1920 r. napisano bardzo dużo i nadal, zwłaszcza w jej rocznice, pojawiają się okazjonalne publikacje. Prezentują głównie dramatyczno-optymistyczne misterium „cudu nad Wisłą”, w którym główną rolę przypisuje się Józefowi Piłsudskiemu, jako pogromcy Armii Czerwonej. Legendę o jego rzekomo wyjątkowym, decydującym, porównywalnym z geniuszem Napoleona Bonaparte, koncepcyjnym i dowódczym wkładzie w bitwę, kreowali nie tylko apologeci. Czynił to - wprost na żywo - on sam. Wyrazem tego jest zwłaszcza „Rok 1920”, książka, napisana na potrzeby propagandowe w jego „samotni” w Sulejówku i wydana po raz pierwszy w 1924 r. w Warszawie nakładem wydawnictwa „Ignis”. Legendę Piłsudskiego krzewiła wytrwale m.in. jego faktyczna, a następnie formalna żona, Aleksandra (zobacz jej „Wspomnienia”, Instytut Prasy i Wydawnictwa, Warszawa 1989 s. 190-194). W „Roku 1920” Marszałek sporo miejsca poświęcił nie tylko sławetnej nocy z 5 na 6 sierpnia, kiedy ponoć „męczył się zanim urodził plan bitwy pod Warszawą”. Ale używał takich sformułowań, jak „moje zwycięstwo”. Wszelkie błędy i niepowodzenia przerzucił m.in. na barki gen. Szeptyckiego, a gen. Rozwadowskiego potraktował z pobłażliwa ironią. O dowódcach radzieckich, Tuchaczewskim i Siergiejewie, pisał obelżywie i drwiąco.
Istotną rolę w podtrzymywaniu i propagowaniu, odpowiadającej polityce brytyjskiej, legendy Piłsudskiego, jako jedynego twórcy i realizatora zwycięstwa pod Warszawą, odegrała książka Edgara Vincenta D’Abernona, „Osiemnasta decydująca bitwa w dziejach świata pod Warszawą 1920 roku”, wydana w 1931 r. w Londynie. Jej polskie wydanie, z przedmową ministra spraw zagranicznych Augusta Zaleskiego, ukazało się w Warszawie w 1932 r. D’Abernon i Zaleski opiewają „genialne posunięcia Naczelnego wodza” i jego „zuchwałą strategię”. Zdaniem Zaleskiego, losy bitwy „ważyły się na polach nadwieprzańskich” (co sugeruje fałszywą tezę o decydującej roli w bitwie Grupy Uderzeniowej, dowodzonej przez Piłsudskiego). Zwycięstwo to „osiągnięte zostało przede wszystkim dzięki strategicznemu geniuszowi jednego człowieka i dzięki przeprowadzeniu przez niego akcji tak niebezpiecznej, że wymagała ona nie tylko talentu, ale i bohaterstwa” (s. 9,10, 20) Według D’Abernona ”osobistej inicjatywie Piłsudskiego zawdzięczać należy najśmielsze posunięcia tego planu to jest planu ataku flankowego z Dęblina” (s. 89-90) i „Piłsudskiemu przypadło być tym pierwszym, który zrozumiał w pełni niezwykłą doniosłość własnego manewru strategicznego” (s.96).
Warto powrócić do pytań o realia bitwy pod Warszawą: kto był rzeczywistym twórcą i realizatorem planu obrony Warszawy?; gdzie był i co robił Józef Piłsudski?; dlaczego jednostki Armii Czerwonej znalazły się pod Warszawą? Często słyszy się, że Armia Czerwona dotarła pod Warszawę dlatego, że tędy wiodła prosta droga do opanowania przez nią Europy Zachodniej. Ale jest to tylko część prawdy. Piłsudski znacznie wcześniej poprowadził główne siły Wojska Polskiego na Dyneburg i Kijów. W pierwszej kolejności zamierzał oderwać od rewolucyjnej Rosji Ukrainę. Sukcesy, odnoszone w tej wyprawie, włącznie z zajęciem Kijowa, nie doprowadziły jednak do rozstrzygnięć, zgodnych z założeniami. Początkowe zdobycze terytorialne były możliwe tylko dlatego że siły Armii Czerwonej znajdowały się wtedy nie na Ukrainie, lecz w Rosji i na Białorusi. Gdy uporały się tam ze swymi przeciwnikami (Kołczak, Denikin i inni), przystąpiły do kontrofensywy, uzasadnianej koniecznością odparcia agresji polskiej (spotkało się to na Zachodzie z korzystnym dla Rosji odzewem). W rezultacie, 11 czerwca 1920 r. polskie oddziały musiały opuścić Kijów i na całym froncie szybko wycofać się na zachód. W takiej właśnie sytuacji, Tuchaczewski zapewniał 2 lipca w swoim sławetnym rozkazie: „na ostrzach bagnetów zaniesiemy szczęście i pokój pracującej ludzkości”. Cel ten miał być urzeczywistniony przez zdobycie Warszawy i przerzucenia przez Polskę rewolucyjnej pożogi do Niemiec i innych państw Europy. Jednak Armia Czerwona poniosła klęskę.
W zmaganiach zbrojnych na dużą skalę (a do takich należała bitwa warszawska), podstawowe znaczenia mają: wielkość i jakość zaangażowanych sił, przygotowanie i kompetencja kadry dowódczej, źródła i szlaki zaopatrzenia, rozpoznanie pola walki, łączność (zwłaszcza między sztabami dowódczymi), znajomość zamiarów przeciwnika, organizacja i dyslokacja głównych sił, sposób dowodzenia, przypadek. Armia Czerwona, mimo znacznej liczebności, była w okresie bitwy warszawskiej słabo uzbrojona i wyekwipowana, a jej żołnierze wyczerpani długimi marszami pościgowymi i dotkliwym brakiem aprowizacji. Kadra, poza nielicznymi wyjątkami, nie miała fachowego przygotowania wojskowego. Sam dowódca Frontu Zachodniego, Michał Tuchaczewski, wywodzący się z młodszych oficerów armii carskiej, miał zaledwie 27 lat! Ambicje części kadry, pretendującej do miana wielkich strategów (widoczne zwłaszcza na przykładzie Józefa Stalina), powodowały ostre tarcia między nimi, co skutkowało chaosem i dezorganizacją. W efekcie, Armia Konna Budionnego, wikłając się w drugorzędne i nieskuteczne walki o Lwów, nie mogła uczestniczyć w decydującym momencie bitwy na jej newralgicznym odcinku warszawskim, Stalin, który był wówczas komisarzem przy dowództwie Frontu Południowego, opóźnił - wbrew rozkazowi naczelnego dowódcy marszałka Kamieniewa - wysłanie Armii Budionnego do wzmocnienia sił Tuchaczewskiego pod Warszawą. Liczył na to, że po rychłym zdobyciu Lwowa, wojska Frontu Południowego otworzą sobie drogę na Węgry i do Rumunii, i że w obu tych krajach uda się zainstalować rządy rewolucyjne (były już przygotowane i czekały w Kijowie).
Błędem strony rosyjskiej było nadmierne oddalenie wojsk nacierających na Warszawę od sztabu Tuchaczewskiego, który znajdował się w Mińsku Białoruskim. Powiększająca się odległość między nimi wybitnie utrudniała, a w decydującym momencie uniemożliwiła dowodzenie. Dotyczy to zwłaszcza momentu, gdy przerwana została łączność radiowa między sztabem Tuchaczewskiego a dowództwem 4. Armii Siergiejewa i 3. Korpusu Jazdy Gaja-Chana, które przygotowywały się do przeprawy na lewy brzeg Wisły i zaatakowania Warszawy od północnego zachodu. Po stronie polskiej sytuacja wyglądała następujaco: 22 lipca 1920 r. gen Tadeusz Rozwadowski zastąpił gen. Stanisława Hallera na stanowisku szefa Sztabu Generalnego. Jak wykazał dalszy bieg wydarzeń, było to trafne posunięcie. Do Warszawy przybyła wojskowa misja aliancka, której główną osobistością był gen. Maxim Weygand, były szef sztabu marszałka Focha, naczelnego dowódcy wojsk alianckich w 1. wojnie światowej. Teraz został doradcą w Sztabie Generalnym przy gen. Rozwadowskim.
Józef Piłsudski napisał w swojej książce „R0k 1920”, że przez całą noc z 5 na 6 sierpnia „męczył się zanim urodził plan bitwy o Warszawę” (później okazało się że były to tylko założenia sformowania Grupy Uderzeniowej, którą ostatecznie dowodził). 6 sierpnia rano wezwał do Belwederu gen. Rozwadowskiego i podał mu ten plan. Jednak dla fachowca w zakresie dowodzenia na szczeblu wielkich jednostek, a takim był Roozwadowski, plan okazał się swoiście zapisanymi wytycznymi do zorganizowania wspomnianej Grupy, lub - w rozumieniu Piłsudskiego - ofensywy znad Wieprza. Miała być uformowana przez 4. Armię gen. Sikorskiego na południowym brzegu Wieprza, od Dęblina do Kocka, i przez 3. Armię gen. Skierskiego, z koncentracją od Kocka do Brześcia. Dowództwo nad nią miał objąć gen. Śmigły-Rydz. Zadaniem ofensywy było zaatakowanie 14 sierpnia 16., 3. i 4. Armii bolszewików oraz Grupy Mozyrskiej, która stanowiła wielką i groźną formację Armii Czerwonej. Rozwadowski był zdania, że miejscem koncentracji pierwszej części Grupy Uderzeniowej powinien być Garwolin, a zdaniem Piłsudskiego - Puławy. 10. sierpnia Piłsudski powiadomił, że obejmuje dowodzenie Grupą, i wyznaczył miejsce dla sztabu w Puławach.
Generał Rozwadowski, po dokonaniu analizy sytuacji w oparciu o fakty (duże znaczenie miały rozszyfrowane rozkazy przeciwnika, przejęte przez polski wywiad radiowy) oraz o wiedzę własną i gen. Weyganda, uznał, że działania przewidziane przez Piłsudskiego, jak również wyrażone w rozkazie Sztabu Generalnego nr. 8358 z 8 sierpnia 1920 r., nie mogą stanowić podstawy do skutecznej obrony. Z głębokiego rozpoznania wynikało, że znaczna część sił rosyjskich przegrupowuje się ku północy i zachodowi. Prawdopodobnie Tuchaczewski znał już założenia rozkazu nr 8358 i formowanie zgodnie z nimi obrony stoicy, i w tej sytuacji dążył do jej obejścia i uderzenia od północnego zachodu. Była to kalkulacja trafna. Rosyjski sztab Frontu Zachodniego postępował podobnie jak feldmarszałek Paskiewicz, który tłumiąc powstanie listopadowe wkroczył do Warszawy od zachodu.
Po konsultacji z gen. Weygandem, Rozwadowski przygotował rozkaz operacyjny nr 10000 z 10 sierpnia 1920 r., z którym - ze względu na konieczność zachowania ścisłej tajemnicy - zapoznano wyłącznie zainteresowanych dowódców. Akceptujący podpis Piłsudskiego figuruje na tym rozkazie wśród podpisów tych dowódców. Zgodnie z dyspozycją rozkazu, znaczniejsze siły - częściowo kosztem Grupy Uderzeniowej - skoncentrowano na północnym odcinku obrony Warszawy. Była to 5. Armia gen Sikorskiego, z czasowo mu podporządkowaną 18. dywizją piechoty gen. Krajewskiego i większość sił 4. Armii, której zadaniem było wsparcie w strefie Modlina (m.in. zapewnienie obrony mostu na Wiśle). Stosowne przegrupowania nastąpiły również na odcinku środkowym i południowym obrony stlicy. Piłsudski niepokoił się , że takie przesunięcia osłabiają jego Grupę Uderzeniową i usiłował różnymi sposobami temu zapobiec.
Bitwa warszawska toczyła się od nocy 12/13 sierpnia do nocy 16/17 sierpnia 1920 roku. Głównodowodzącym frontu polskiego, a w istocie również naczelnym wodzem, był szef Sztabu Generalnego, gen. Tadeusz Rozwadowski. Było to w wyniku podania się (12 sierpnia) Piłsudskiego do dymisji. O korzystnym dla Polski przebiegu bitwy warszawskiej zadecydowały głównie zacięte boje w rejonie Rdzymina (1.Armia gen. Latynika) i w strefie Modlin-Ciechanów (5.Armia gen. Sikorskiego).
Duże znaczenie miało odcięcie wyznaczonej do uderzenia na Warszawę od północnego zachodu armii Siergiejewa oraz korpusu jazdy Gaja-Chana od radiostacji, która była jedynym środkiem ich łączności ze sztabem Tuchaczewskiego. Stało się to wtedy, gdy przednie grupy 4. Armii przygotowywały się do przeprawy na lewy brzeg Wisły w rejonie Płocka. Obraz dalszych wydarzeń przedstawiał się następująco: „Trzy polskie pułki zajęły stanowiska do walki dookoła miasta, a 203-ci pułk ochotników z dowódcą mjr. Podhorskim, z szablami w dłoniach, wpadł do śródmieścia jak wichura. Nie było głów bolszewickich do ścinania, bo uciekli. Na rynku miasta pozostały po nich wozy taboru kwatery dowodzenia dowódcy 4.-tej armii. Od miejscowej ludności dowiedzieli się , że tabor przyjechał przed pół godziną. Gdy (bolszewicy) zauważyli wojsko polskie, zaczęli uciekać samochodami. Wraz ze słabą ochroną, dowódca 4. Armii gen. Siergiejew ratował się ucieczką w kierunku Mławy, a reszta >personelu< w kierunku Ostrołęki. Rozczarowani ułani ochotnicy schowali szable do pochew i zabrali się do niszczenia wszystkiego co znaleźli w wozach taboru (przybory kancelaryjne, maszyny do pisania itp. - S.A.). Wyciągnęli z wozu duży nadawczo-odbiorczy aparat radiowy, rozbili go na drobne części. Na to wszystko ułożyli stos papieru i podpalili. (...) Ale czasem okazuje się, że takie wypadki niesubordynacji, przynoszą nieoczekiwane, zbawienne w skutkach dla wojny korzyści. Ten wyczyn 5. brygady kawalerii, zrobiony rękoma ułanów ochotników 203 pułku uratował w dużej mierze, jak się okazało, od klęski wojska polskiego w bitwie pod Warszawą. Na skutek zniszczenia radiostacji przerwana została od południa 15.08 1920 r. do rana 18.08.1920 r. łączność między Tuchaczewskim i Siergiejewem - dowódcą 4. Armii. Druga radiostacja 4. Armii znajdowała się w tym czasie w marszu do Sierpca i była nieczynna. Dopiero późnym wieczorem 17.08 dowiedziano się o utracie pierwszej radiostacji i powiadomiono sztab Tuchaczewskiego. Te nieoczekiwane, szczęśliwe wydarzenia zaczęły się Polakom od 15.05.1920 r.”.
Brak łączności przez tak długi czas i dezorganizacja sztabu 4. Armii Siergiejewa sprawiły, że w najgorętszym okresie bitwy o Warszawę nie mogła ona wykonać wyznaczonego jej zadania i wkrótce rozpoczęła odwrót. Musieli wycofać się także, przebywający już w Wyszkowie Julian Marchlewski i Feliks Kon, czołowi eksponenci Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski w Białymstoku, który to - jako rząd rewolucyjny - miał być wkrótce zainstalowany w Warszawie. Wielce zagadkowe, że przez następne cztery lata, nikomu w polskim dowództwie nie przyszło do głowy, że przyczyną takiego obrotu wydarzeń był atak ochotników kawalerzystów 203. pułku ułanów na sztab 4. Armii gen. Siergiejewa. To oni wytrącili z rąk przeciwnika tak doniosły w ówczesnych warunkach instrument dowodzenia, jak sztabowa radiostacja nadawczo-odbiorcza.
Piłsudski wraz ze zbliżaniem się działań wojennych do Warszawy, wykazywał coraz większe przygnębienie i rezygnację. A 12 sierpnia - w obliczu nieuchronnego już ataku Armii Czerwonej na stolicę - przekazał premierowi Wincentemu Witosowi napisany własnoręcznie list z rezygnacją ze stanowiska Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza. Niektórzy autorzy są zdania, że uległ załamaniu psychicznemu, czyniąc się - co znalazło wyraz w tym liście - „odpowiedzialnym zarówno za sławę i siłę Polski w dobie poprzedniej, jaki za bezsiłę oraz upokorzenie teraźniejsze”. Zmierzał nawet - m.in. zdaniem Jędrzeja Giertycha - popełnić samobójstwo, czyli „strzelić sobie w łeb”. Witos w trosce, by nie powodować dezorganizacji, przygnębienia i obniżenia ducha obrony państwa, zwłaszcza wśród licznych ochotników, nie ujawnił dymisji Piłsudskiego. Jego list opublikowany został dopiero w 7. tomie czasopisma „Niepodległość” (Londyn 1962) i w 2. tomie „Moich wspomnień” Wincentego Witosa (Instytut Literacki, Paryż 1964, s. 290-292).
Piłsudski, po dymisji z obu stanowisk państwowych, powinien niezwłocznie objąć dowodzenie Grupą Uderzeniową. Sztab Grupy umieszczono w Państwowym Instytucie Gospodarstwa Wiejskiego (pałac Czartoryskich) w Puławach. Generał Rozwadowski usiłował już w toku walk kilkakrotnie połączyć się telefonicznie z Piłsudskim, ale podejmujący słuchawkę płk. Stachiewicz, szef sztabu Grupy, odpowiadał, że Naczelny Wódz połączy się z nim, jak tylko wróci. Do rozmowy jednak nie doszło. Tymczasem, jak pisze Położyński, w pałacu Czartoryskich zebrało się 150 oficerów-legionistów, wśród nich płk Józef Beck i gen. Sławek. Oficerowie ci pełnili dotychczas różne ważne funkcje państwowe. Mieszkańcy Puław brali ich za sztab Generalny Wojska Polskiego (ten znajdował się w Warszawie). Piłsudski przebywał w tym czasie (od 12 sierpnia wieczorem do 15 sierpnia rano) w majątku swego pierwszego adiutanta, Wieniawy Długoszewskiego, 300 km na południe od Warszawy, gdzie od 6 sierpnia przebywała z obiema córkami Aleksandra Piłsudska. O pobycie Piłsudskiego i jego ówczesnym nastroju tak pisała: „Ja w tym czasie znajdowałam się w okolicach Krakowa, dokąd mnie wyewakuowano razem z Wandą i Jagodą, która kilka miesięcy przedtem przyszła na świat. Mąż przyjechał z Aleksandrem Prystorem, pożegnał się z dziećmi i ze mną, tak jakby szedł na śmierć. Niecierpliwiła go moja absolutna pewność, że bitwa skończy się naszym zwycięstwem, a jemu nic się nie stanie”.
O roli, jaką odegrał Józef Piłsudski i dowodzona przez niego Grupa Uderzeniowa znad Wieprza, zaświadcza jego książka „Rok 1920”. Oto odnośne fragmenty z zachowaniem pisowni oryginału: „Dnia 16 rozpocząłem atak, o ile wogóle atakiem to nazwać można. Lekki i bardzo łatwy bój prowadziła przy wejściu 21. dywizja. (...) Główną zagadką, którą chciałem sobie rozstrzygnąć, była tajemnica tak zwanej mozyrskiej grupy. Właściwie nie było jej wcale, oprócz 57. dywizji: lecz taki wynik rozumowań przeczył najzupełniej dotychczasowym, przez miesiąc cały wykuwanym z dnia na dzień wrażeniem, jakie posiadałem. Przecież była to jakaś apokaliptyczna bestia, przed którą cofały się przez miesiąc liczne dywizje. Wydawało mi się, że śnię. Jako wynik, do którego doszedłem, był pogląd, że czeka mnie gdzieś jakaś zasadzka” (s. 198) Gdym pod wieczór wracał po pięknej szosie od Łukowa w stronę Garwolina i minąłem okolice Żelechowa, gdzie potkałem tyły 16. dywizji idące na Kłuszyn, wydawało mi się, że jestem gdzieś we śnie, w świecie zaczarowanej bajki. Nie rozumiałem właściwie, gdzie jest sen, a gdzie prawda”. (s.200). „Pod temi wrażeniami przyjechałem do Garwolina. Pamiętam, jak dziś, tę chwilę, gdy pijąc herbatę obok przygotowanego do snu łóżka, zerwałem się na równe nogi, gdym wreszcie usłyszał odgłos życia, odgłos realności, głuchy grzmot armat, dolatujący gdzieś z północy. Więc nieprzyjaciel jest! Więc nie jest on jakąś ułudą! (...) Jeszcze ułożywszy się do snu, raz po raz głowę z poduszki unosiłem, by sprawdzić swoje wrażenie. Głuchy głos armat, miarowo, zwolna wstrząsał powietrze, mówiąc mi o boju, prowadzonym bez nerwów, spokojnie, ze spokojnie odbijanym taktem. (...) Dnia 18 sierpnia, gdym rano zerwał się ze snu, armaty już nie grały; była zupełna cisza. Zdecydowałem się zaraz pojechać, sprawdzić sytuację. Nigdy nie zapomnę dziwnego wrażenia, gdym bez żadnych przeszkód przyjechał do Kolbieli i zastał w dworku przy szosie tylko tyły 14. dywizji i wiadomość o tym, że ta bój w nocy toczyła i ruszyła pośpiesznym marszem już do Mińska” (s.200-201).
Antoni Położyński, dokonawszy analizy prac sztabowych i działań zbrojnych oraz powyższego opisu „zdziwień” i „snów” Piłsudskiego, konkluduje: „Po 6-ciu dniach, 18.08.1920 r., kiedy bitwa pod Warszawą została wygrana bez jego pomocy, niespodziewanie przyjechał do Warszawy i bez wiedzy premiera Witosa objął oba stanowiska, których zrzekł się 12.08.1920 r., za co Piłsudski podziękował mu i powiedział, że o tym wszystkim zapomniał”.
Po zwycięskiej bitwie Józef Piłsudski przyjął stopień marszałka. Nominację te załatwiono w formie ofiarowania mu tego stopnia przez korpus oficerski. Generałowi Tadeuszowi Rozwadowskiemu przyznano Virtuti Militari tak niskiego stopnia, że uznał za stosowne nie przyjąć odznaczenia. Wymowne jest również, że wybitni dowódcy obu stron frontu popadli wkrótce w niełaskę i byli ostro prześladowani przez zwierzchników.
Z perspektywy lat, bezstronne podejście badawcze wykazuje, że autorem planu bitwy i głównym jego realizatorem był gen. Tadeusz Rozwadowski. Warto pamiętać, że to on (w wyniku podania się Piłsudskiego do dymisji i opuszczenia przez niego Warszawy) był w newralgicznych dla obrony stolicy dniach 12-17 sierpnia 1920 r. szefem Sztabu Generalnego i Naczelnym Wodzem. Postawa Józefa Piłsudskiego, mieniącego się już po bitwie jedynym twórcą planu zwycięstwa, jawi się niezbyt heroicznie. Czy rzeczywiście na stan jego ducha miała w tym czasie wpływ zadawniona choroba, na co wskazują niektórzy autorzy? O złym stanie psychicznym Piłsudskiego pisze nie tylko Jędrzej Giertych. Świadczy o nim także zapis we „Wspomnieniach” Aleksandry Piłsudskiej. Również Marian Kukiel pisze: „Zresztą Piłsudski (...) był chory. Cierpiał na aremię, która robiła wielkie spustoszenie już przed 1914 rokiem, a obezwładniła go w 1920 roku. Przed ofensywą w 1929 roku od 12 sierpnia Piłsudski był chory, półprzytomny, trudno mu było zdobyć się na decyzję. Od śmierci Narutowicza, Piłsudski nie był w stanie myśleć kategoriami wojskowymi”.


Powrót do poprzedniej strony