Comeback Leszka Millera?
- Lewica ostoją demokracji
W zgiełku wydarzeń ważniejszych, rozgrywających się wokół braci Kaczyńskich rządzących Polską metodą „od kryzysu do kryzysu”, uszedł uwagi opinii – również lewicowej – artykuł Leszka Millera pt. „SLD wolno więcej” („Trybuna”, 1-2 lipca). A szkoda, jest to bowiem głos znamienny w debacie programowej, jaka na lewicy się toczy i daleka jest jeszcze od ukończenia. Wbrew pozorom, „Konstytucja programowa” uchwalona na niedawnej Konwencji SLD nie ma intelektualnej i politycznej wyrazistości, zatem masowego wyborcy raczej nie poruszy. Leszek Miller natomiast jest wyrazisty, z pasją broni swej polityki i swego rządu. To jego dobre prawo, a jednocześnie zaproszenie do dyskusji. Chwała mu za to. Trzeba się z nim zgodzić, że lewica w ogóle, a SLD w szczególności – w odróżnieniu od partii posolidarnościowych – nigdy po 1989 r. nie stworzyła zagrożenia dla demokratycznego ładu ustrojowego i prawnego, nie godziła w niezawisłość sądów, w wolność prasy, w kompetencje parlamentu, Trybunału Konstytucyjnego itp. Paradoksalnie, to właśnie partia wywodząca się historycznie z tradycji autorytarnej jest teraz główną ostoją demokracji w Polsce.
Można też przyznać Millerowi rację, gdy wymienia szereg sukcesów swego rządu, gospodarczych i międzynarodowych. Myli się natomiast całkowicie w ocenie przyczyn dramatycznej klęski wyborczej w 2005 roku. SLD został powstrzymany i pokonany – jego zdaniem – wyłącznie politycznymi i medialnymi manipulacjami, „zatruciem umysłów fałszem i pesymizmem” przez komisje śledcze i media. Coś tu było na rzeczy, ale nie tyle i nie tak. Owszem, oskarżenia aferalne i korupcyjne pod adresem SLD zostały monstrualnie rozdęte, widać to dzisiaj wyraźniej po mizernych efektach sądowych tych afer, mimo starań kontrolującego wymiar sprawiedliwości ministra Zbiory. Nie były jednak całkowicie bezpodstawne.
Można też zgodzić się z Millerem, że inicjująca proces upadku SLD afera Rywina zrodziła się w skażonej chorobliwym antykomunizmem wyobraźni. „Grupa trzymająca władzę” rozwiała się jak mgła. Rywin sam siebie upoważnił i posłał do Agory z nadzieją wyłudzenia czegoś od kumpli. Wandzie Rapaczyńskiej zaś uroiło się, że złapała „komuchów” za rękę, a że to łotry i złodzieje, wiedziała od dzieciństwa. Taka wersja wydarzeń staje się, jeśli nie całkowicie pewna, to coraz bardziej prawdopodobna. Jeśli jednakże Miller był tego od początku świadom, jak utrzymuje, dlaczego mistyfikacji nie zdemaskował, dlaczego zamiast z miejsca oddać sprawę w ręce sprawiedliwości, uprawdopodobnił najgorsze przypuszczenia półrocznym milczeniem i wpraszaniem się na pieczyste do Rapaczyńskiej? Takie zachowanie się, w obliczu posądzenia o korupcję, skasowałoby politycznie każdego zachodnioeuropejskiego premiera.
Główny błąd Leszka Millera tkwi jednak gdzie indziej. Głosi propagandę sukcesu. Powołuje się na raport z badań Janusza Czapińskiego i Tomasza Panka o kondycji Polaków, według których jej główne parametry w latach rządów SLD miały się zdecydowanie polepszyć. Poprawność diagnozy Czapińskiego i Panka kwestionowało wielu socjologów i ekonomistów. Oparto ją bowiem na licznej, ale nie dość reprezentatywnej próbie gospodarstw domowych, prowadzących dla GUS badania budżetowe. Są to gospodarstwa „inteligentniejsze” i lepiej sobie radzące niż przeciętne. Gdyby kondycja większości społeczeństwa rzeczywiście się poprawiała, a tylko wmówione przez media poczucie wstrętu moralnego zrażałoby do SLD, elektorat powinien był popłynąć masowo ku Unii Wolności, która program transformacji i politykę gospodarczą miała podobne, a o sprzyjanie korupcji nie była podejrzewana i media jej nie rozrabiały.
Elektorat jednak zwrócił się ku partiom radykalnie kontestującym społeczne rezultaty 15 lat transformacji; ponad połowa wyborców głosowała na PiS, Samoobronę i LPR. Nawet Platforma Obywatelska, najaktywniej eksploatująca wątek aferalny, znalazła się w odwrocie od momentu, kiedy bracia Kaczyńscy skonfrontowali Polskę socjalną z Polską liberalną. Rzeczywistość polityczna potwierdziła dramatycznie diagnozę Dawida Osta (amerykańskiego badacza polskich stosunków) o antysocjalnym ostrzu polskiej transformacji. Bronisław Łagowski opisał to samo zjawisko w kategoriach restauracji kapitalistycznej. Wygenerowała ona drastyczne rozwarstwienie majątkowe, wielkie obszary nędzy i wykluczenia, masową niepewność losu i frustrację. W efekcie silny gniew ludu, zdradzonego zarówno przez „demokratyczną” frakcję „Solidarności”, jak i popezetpeerowską lewicę, został zagospodarowany przez prawicowych radykałów.
Błąd jest wciąż jeszcze do naprawienia. Partie populistyczne rozczarują społeczeństwo, nie zwykły bowiem i nie potrafią spełniać swoich socjalnych obietnic. Ludzie pracy najemnej wciąż nie mają w Polsce politycznej reprezentacji, na której mogliby polegać. Jest to misja szeroko pojętej lewicy, ale musi ona konsekwentnie odrzucić neoliberalną koncepcję transformacji ustrojowej w obszarze społeczno-ekonomicznym. Stanowisko Leszka Millera, cenne jako wyrazisty punkt odniesienia w dyskusji, jako propozycja programowa jest błędne i zgubne. Posądza on tych, co kwestionują trafność merytoryczną i polityczną jego propagandy sukcesu, o „zamroczenie”. Podobno tylko Jerzy Urban do słabości się przyznał i pokajał. My pozostaniemy przy swoim.