„Solidaruchy” w amoku
- PiS kontra III RP, PO i "Gazecie Wyborczej"


PiS pozbierało się po klęsce wyborczej i z wigorem ruszyło do ataku na kilku frontach jednocześnie: przeciwko III RP, „Gazecie Wyborczej” i PO. Uderzeniowe formacje to IPN i telewizja publiczna, a bolkomania i maleszkomania – poręczne narzędzia. Nawet sprawę „tarczy” wykorzystano dla rzucenia podejrzenia, że Tusk idzie na pasku Rosji i wystawia na szwank „święte przymierze” ze strategicznym amerykańskim sojusznikiem, i że dopiero „przejęcie inicjatywy” przez prezydenta przywołało go do porządku. Atakowani bronią się niemrawo. Platformersi nie uwolnili się od ideowego powinowactwa z IV RP, której wizję, wspólnie z PiS, lansowali.
Wszystkich razem, „Gazety Wyborczej” nie wyłączając, paraliżuje wspólnota mitu założycielskiego, osnuta na prymitywnym antykomunizmie i zakłamanej historiografii. Kaczyńscy tak zajadle napastują i plugawią Wałęsę tylko po części z mściwości, zaś głównie po to, aby moralnie zdyskredytować Okrągły Stół, Mazowieckiego, Michnika i Tuska pospołu. Tusk i „Gazeta Wyborcza” bronią elektryka z Gdańska dwuznacznie, miał – powiadają – „grzech młodości”, „Bolkiem” był, ale odkupił to z nawiązką. Nie odważają się zakwestionować intrygi u podstawy i – zgodnie ze zdrowym rozsądkiem – powiedzieć, że w rozmowach Wałęsy z funkcjonariuszami policyjnymi po wydarzeniach grudniowych nie było żadnego „grzechu”, ani głupoty.
Nadzieje na dogadanie się z „pogrudniową” władzą były wówczas zrozumiałe i dość powszechne, nawet w kołach bardzo od „reżimu” odcinających się. Na rychły upadek realnego socjalizmu nikt przytomny nie liczył i tylko paru oszołomów traktowało go jak wroga na wojnie, z którym najmniejszy kontakt hańbi. Wojenno-heroiczna legenda została dorobiona już po sukcesie i według jej kryteriów usiłuje się ex post rozliczać rzeczywistość i bohaterów. Rozliczani będą bezbronni tak długo, dopóki nie uwolnią się od „czaru” zafałszowanej legendy. Podobnie jest z maleszkomanią; przypadek chorobliwego rozdwojenia jaźni u drugorzędnego konfidenta lokalnej policji politycznej oraz nieszczęśliwy wypadek mało znaczącego kolportera opozycyjnych ulotek, posłużyły do wykreowania mitu o bohaterstwie i zdradzie, też wymierzonego w rywali z „solidarnościowej” rodziny.
Innego rodzaju, ale pokrewna, mitomania zaciemnia myślenie o problemach polityki międzynarodowej i uniemożliwia debatę w kategoriach realnego rachunku interesów i szans. Nad polityką wschodnią ciąży przemożnie anachroniczna wizja Rosji – kontynuatorki imperialnych tradycji caratu i jednocześnie radzieckiego porewolucyjnego poczucia misji ideologicznej. W tej perspektywie, amerykańska „tarcza”, wykoncypowana zresztą przez tamtejszych ideologicznych fundamentalistów, przestaje być tym, czym jest faktycznie, czyli nową fazą wyścigu zbrojeń, a staje się rodzajem mistycznego i odrealnionego symbolu sojuszniczej wierności.
Z kolei, dający się doskonale wyjaśnić w racjonalnych kategoriach ekonomicznych, „gazociąg północny” jawi się jako równoważnik dawnych radzieckich armii pancernych i baterii rakiet balistycznych w natarciu na Europę. Trudno się dziwić, że świat coraz słabiej rozumie problemy polskiej polityki i nerwowo reaguje na jej meandry. Wojny „na górze” i „na dole”, porachunki i rozliczenia od dwu dziesięcioleci, tworzą wyrazistą cechę kultury politycznej obozu, który po 1989 roku narzucił Polsce swe rządy nad myślą, czy raczej bezmyślnością polityczną. Obóz ten uchodzi za dziedzica wielkiej plebejskiej rebelii z lat 1980-1981. Niesłusznie, gdyż tamta, masowa „Solidarność” daleka była od myśli o restauracji kapitalizmu, a od biurokratycznego, etatystycznego socjalizmu domagała się spełnienia jego egalitarnych obietnic.
Dzisiejszy obóz posolidarnościowy jest dziedzicem politycznych struktur, jakie nad plebejskim ruchem się nadbudowały i z jego imieniem objęły władzę w chwili wielkiej przebudowy światowej koniunktury geopolitycznej po „zimnej wojnie”. Te struktury, zdominowane przez etos prawicowo-restauracyjny, narzuciły ów szczególny, kombatancki model politycznej kultury, z ekscytacją przeszłością, natrętnym moralizatorstwem, ustawiczną licytacją zasług i rozliczaniem win, manią wielkości i pretensjami do świata. Gdyby nie – dominująca w międzynarodowym otoczeniu – preferencja dla norm demokracji pluralistycznej, ten typ kultury politycznej niechybnie spowodowałby ustanowienie rządów autorytarnych i opresyjnych. W obecnych warunkach, jego siły wystarcza na ustawiczne psucie demokracji. Wygląda to beznadziejnie, jesteśmy w szponach obłędu.
Widać jednak światło w tunelu. Od przełomu ustrojowego mija dwadzieścia lat. U bram stoi nowa generacja. Jej forpoczta, zmobilizowana przed rokiem szaleństwem lustracyjnym i popisami kaczystowsko-ziobrowych służb policyjnych, zapewniła zwycięstwo wyborcze przemawiającemu innym językiem Tuskowi. Obecna nowa faza wojny w posolidarnościowej rodzinie odsłoni przed tą generacją potrzebę przewartościowania opinii o całej tej kombatanckiej formacji, zakwestionowania jej tradycji politycznej, tego etosu walki, fetowania rocznic, odcinania kuponów od rzeczywistych i mniemanych zasług, dochodzenia rzeczywistych i urojonych krzywd, dzielenia, zamiast jednoczenia. Przyjdzie czas normalnych ludzi i rzeczowej polityki.


Powrót do poprzedniej strony