Bezdroża polityka zagranicznej
- Odbudowa ideologii rusofobicznej
Meandry polskiej polityki zagranicznej coraz trudniej pojąć i powiązać z racją narodową i państwową. Większość społeczeństwa niezmiennie opowiada się przeciwko udziałowi w wojnie w Iraku i w Afganistanie. Także zdaniem Zbigniewa Brzezińskiego, polityka bliskowschodnia George’a W. Busha przekształciła cały ten region – od Afganistanu i Pakistanu na wschodzie do strefy Gazy u wybrzeży Morza Śródziemnego – w „globalne Bałkany”, czyli w ognisko groźnych i trudnych do wygaszenia konfliktów. Polska nie posiada tam żadnych istotnych interesów, a mimo to kolejne rządy wikłają się w bezpośrednie zaangażowanie militarne.
Nasze władze i media, lamentując głośno nad ofiarami zamieszek w Tybecie, z podejrzanym umiarem i dyskrecją przeszły nad piątą rocznicą wojny w Iraku, gdzie wszelkie prawa ludzkie i boskie łamano i łamie się nadal bez żenady. Zabitych tubylców nikt dokładnie nie liczył, ale wedle najostrożniejszych szacunków zginęło już co najmniej 100 tysięcy Irakijczyków. Ponad dwa miliony co bogatszych i bardziej zaradnych, czyli blisko 8 proc. ludności, ratowało się ucieczką do sąsiednich krajów. Stany Zjednoczone też ponoszą straty, w porównaniu z ludnością miejscową znacznie mniejsze i zapewne bardziej zasłużone, ale dotkliwe. Można powiedzieć, że 4 czy 5 tysięcy poległych w pięć lat to nie tak znowu wiele. Warto jednak pamiętać, że w całej ośmioletniej wojnie z Anglią o niepodległość (1775-1783) po stronie Stanów Zjednoczonych zginęło 4435 żołnierzy. Joseph Stiglitz, uczony ekonomista amerykański i laureat Nagrody Nobla obliczył, że wojna w Iraku już kosztowała USA 3 tys. miliardów dolarów, czyli więcej, niż 2. wojna światowa. Skutki tego odczuli ciułacze USD na całym świecie.
Rząd Donalda Tuska zdecydował się wycofać wojsko polskie z Iraku zanim przedsięwzięcie zakończy się ostateczną katastrofą, ale z trudnym do pojęcia zapałem pcha się z deszczu pod rynnę i zwiększa polski kontyngent w górach Afganistanu. Za tym prężeniem muskułów kryje się krótka pamięć historyczna. Od czasów Aleksandra Macedońskiego, żadna obca siła nie utrzymała się w Afganistanie i nie wygrała tam wojny. Rozczarowanie może być zatem równie bolesne, jak w Iraku.
Stopniowo, lecz zauważalnie, pogarszają się relacje Polski w naturalnym i najważniejszym dla interesów naszego kraju obszarze europejskim. Z największego euroentuzjasty wśród państw posocjalistycznych, staliśmy się głównym hamulcowym integracji. Daliśmy żenujące przedstawienie z przepychanką o ratyfikację traktatu lizbońskiego oraz z ideologicznie uzasadnianą odmową przyjęcia Karty Praw Podstawowych. Obie wielkie partie posolidarnościowe ponoszą odpowiedzialność za załamanie się proeuropejskiego kursu w polityce zagranicznej. Rozpoczęła bowiem Platforma Obywatelska kampanią „Nicea albo śmierć!”.
Chronicznym obciążeniem polskiej polityki zagranicznej pod rządami praktycznie wszystkich partii była i pozostaje rusofobia, nie przyjmująca do wiadomości, że dzisiejsza Rosja nie jest już imperialnym Związkiem Radzieckim, a „zimna wojna” się skończyła. Zmarnowano w ten sposób szansę podjęcia i wykorzystania misji budowania w Europie mostów między Wschodem i Zachodem. Polskie pretensje do przywództwa w regionie stają się coraz bardziej uciążliwe dla wszystkich. Nawet poparcie – znowu wbrew opinii większości społeczeństwa – dla projektu amerykańskiej tarczy, rząd polski obudowuje ideologią rusofobiczną, niewygodną dla Stanów Zjednoczonych. Czołowy analityk amerykański Charles Kupchan zwrócił uwagę, że uporczywe domaganie się przez Polskę dozbrojenia w systemy antyrakietowe „Patriot” podkreśla antyrosyjski, a nie antyirański, cel tarczy i z tego powodu jest kłopotliwe dla Stanów Zjednoczonych.
Polska polityka zagraniczna poniosła ostatnio dotkliwą porażkę również wskutek namolnego zaangażowania w promocję akcesu Ukrainy do NATO, czego na razie nie chcą ani czołowe państwa Unii Europejskiej, ani ukraińskie społeczeństwo. Okazało się, że prezydent Bush swoje obietnice w tej sprawie traktował wyłącznie instrumentalnie i bez wahania przehandlował je w Soczi z Putinem za rosyjską pobłażliwość wobec „ukochanej” tarczy.
We wrześniu 2004 roku, Andrzej Walicki w swoim dzienniku zanotował: „Wygląda na to, że obecna polska polityka zagraniczna nie jest rezultatem namysłu lub wyboru, ale po prostu nieoczekiwanym ujawnieniem tego, czym jesteśmy. Jesteśmy zaś: 1. Ultraprawicowi, z powodu nadreakcji na «komunizm». Ergo przeciwko socjalnej «eurosklerozie». 2. Zadufani w sobie, a więc «mocarstwowi». 3. Śniący sny o wielkości na Wschodzie, alergicznie antyrosyjscy. 4. Niezdolni do kompromisów, dyskusji, a nawet do spojrzenia na siebie z boku”.
Opinia ta – po czterech latach i zmianie trzech rządów – wciąż jest aktualna. Jedynie podmiot „my” odnieść wypadałoby nie tyle do całego społeczeństwa, co do świata polityki, głównie posolidarnościowej.