Blamaż z aferą Rywina
- Zakłamane igrzyska
Wśród noworocznych sensacji, wiele szumu zrobiła informacja o zamiarze umorzenia „z powodu niewykrycia sprawców” prokuratorskiego śledztwa w sprawie „Grupy Trzymającej Władzę”, która miała posłać Lwa Rywina do Agory z korupcyjną propozycją w interesie SLD. Oburzeniem zapałali dawni sejmowi „śledczy”: Zbigniew Ziobro, Jan Rokita i Tomasz Nałęcz, którzy na aferze Rywina zrobili karierę. Rozczarowania nie kryła znaczna część środowiska dziennikarskiego. Trudno się dziwić. Kiedy organy ścigania umarzają „z powodu niewykrycia sprawców” śledztwo w sprawie zabójstwa, to fakt samej zbrodni nie zostaje przez to zakwestionowany, natomiast niemożność wykrycia GTW stawia pod znakiem zapytania jej istnienie i uprawdopodobnia hipotezę (oczywiście tylko hipotezę!), że była politycznym mitem. Za taką hipotezą od początku przemawiało wiele faktów, niestety notorycznie ignorowanych.
W momencie, kiedy Rywin przyszedł do Agory, los niekorzystnych dla tego koncernu przepisów projektu ustawy medialnej był już przesądzony, premier Miller nakazał ich wycofanie. Nie było zatem czym handlować. Teza, że Rywina przysłali ludzie „trzymający władzę” w SLD, opierała się nie tyle na nagraniu rozmowy Michnik–Rywin (tam o tym mętnie), lecz na dużo bardziej wyrazistej, ale mniej wiarygodnej relacji Wandy Rapaczyńskiej z jej rozmowy z Rywinem. Poselskie ustalenia w sprawie składu GTW brzmiały albo niepoważnie, albo nieprawdopodobnie. Według Nałęcza, władzę w SLD i wówczas w Polsce „trzymali” Jakubowska, Kwiatkowski i Czarzasty, a nie Kwaśniewski, Miller i Borowski. Ziobro, włączając do GTW Millera, ustrzegł się tej śmieszności, ale uczynił swoje „odkrycie” niewiarygodnym. Miller musiałby bowiem postradać rozum, aby posyłać Rywina do Rapaczyńskiej i Michnika po 18 mln dolarów.
Sądy, które w tej sprawie orzekały, nie były jednomyślne, czasem godziły się z tezą o GTW, a innym razem przyjmowały, że Rywin na własną rękę usiłował wyłudzić od znajomków pieniądze i wysokopłatną posadę za obietnicę protekcji, która już i tak nie była potrzebna. Za hipotezą hochsztaplerstwa przemawia postępowanie Rywina przed sądami. Do niczego się nie przyznał. Mimo nacisków prokuratury i mediów, mimo kuszących zachęt Ziobry (obietnica uwolnienia!), żadnej GTW nie wsypał, chociaż SLD już dawno stracił władzę. Może zatem nie miał nic do powiedzenia, a kłamać i pomawiać nie chciał. Przed zarzutem próby oszustwa obronić się nie mógł, wolał jednak zostać skazany za przestępstwo domniemane, niż przyznawać się do winy. W kręgach towarzyskich może nadal uchodzić za skrzywdzonego bezpodstawnym pomówieniem Agory i wyrokiem sądu.
Jeśli GTW ostatecznie okaże się mitem, to jednak warto zastanowić się nad źródłami jego siły i zakorzenienia. Wyrósł na glebie antykomunistycznej, nienawistnej pasji, jaka wówczas zespalała prawie całe – już rozpadające się – środowisko posolidarnościowe, od „Gazety Wyborczej” do Zbigniewa Ziobry i Antoniego Macierewicza, a także neofitów z lewicy, którzy się do tego środowiska przymilali. Z różnych powodów: ze względu na zadawnione obsesje, czasami dawne krzywdy własne, nieraz ze zwyczajnego wyrachowania, gotowi byli przyjąć, że znienawidzone „komuchy” to nie tylko polityczni wrogowie, lecz ponadto zwyczajni łapownicy i złodzieje.
Załamanie się mitu GTW nie prowadzi do wniosku, że żadnej afery nie było. Owszem była, nawet niejedna. Sama próba ustawowego zakazu nabycia Telewizji Polsat przez koncern Agora, była poważnym błędem, sprzecznym z zasadami demokracji. Projekt ustawy medialnej (podkreślić warto: tylko projekt, który nigdy nie został skierowany do Sejmu!) redagowano niekompetentnie, a pod względem proceduralnym w totalnym bałaganie. Leszek Miller, który – po uzyskaniu od Adama Michnika informacji o rozmowie Rywina z Rapaczyńską – stanął w obliczu posądzenia o przekupstwo, zareagował krańcowo nieodpowiedzialnie. Zamiast natychmiast skierować sprawę do prokuratorskiego śledztwa, zgodził się na schowanie jej na pół roku pod sukno. Popełnił polityczne samobójstwo i zniszczył SLD. Nie dlatego, że – jak wydają się do dziś sądzić redaktorzy „Dziennika” – spiskował z Agorą i z „Gazetą Wyborczą”. Raczej z oportunizmu.
Potem sprawy potoczyły się z siłą żywiołu. Ucierpieli wszyscy. Nie tylko SLD, również „Gazeta Wyborcza” i przede wszystkim media publiczne, które zostały zdemoralizowane i wydane na łup politycznego szalbierstwa. Komisja śledcza do sprawy Rywina okazała się amatorszczyzną i dlatego jej „ustalenia” nie wytrzymują sądowej weryfikacji. Przypomnijmy: już po kilku posiedzeniach komisji, Sąd Najwyższy skłonił prof. Andrzeja Murzynowskiego, emerytowanego sędziego SN, do rezygnacji z roli eksperta, gdyż uchybiało to „powadze urzędu sędziowskiego”. Amerykanie już dawno, po smutnym doświadczeniu z komisją senatora Josepha McCarthy’ego, nauczyli się takiej amatorszczyźnie śledczej zapobiegać i poddali swoje parlamentarne komisje śledcze ścisłemu proceduralnemu nadzorowi profesjonalnego wymiaru sprawiedliwości. U nas do tego daleko, bo kochamy igrzyska.