Ni to, ni sio
- LiD za mało wyrazisty
Wyniki wyborcze koalicji Lewica i Demokraci (LiD) są rozczarowujące. Uzyskała wprawdzie 2 procent więcej głosów niż przed dwoma laty SLD, ale o 4,5 proc. mniej, niż łącznie miały tworzące ją partie; nie ma zatem nawet premii za jedność. Nadzieje były większe, sondaże przez dłuższy czas zachęcające, porażka przez to stała się bardziej dotkliwa. Nie ma jednak powodu do rozpaczy, ani do rozrachunkowej bijatyki. Trzeba jedynie poważnie przemyśleć to niepowodzenie i wyprowadzić właściwe wnioski. Zawiodła strategia wyborcza. Prawdopodobnie sam pomysł uczynienia „twarzą kampanii” – popularnego wprawdzie, ale nie kandydującego w wyborach – Aleksandra Kwaśniewskiego był niefortunny. Wyborca wyczuwał tu brak motywacji i zapału. Dodatkowo, zupełnie nierealistyczne proklamowanie go „kandydatem na premiera” ujmowało powagi w stopniu nie mniejszym niż potknięcie „filipińskie”. Ale te w istocie drobiazgi nie powinny przesłonić sprawy istotniejszej, mianowicie wadliwości politycznego przesłania, adresowanego do wyborców.
LiD z uporem ogłaszała się „jedyną prawdziwą” alternatywą dla PiS, co dla każdego myślącego człowieka wydawało się pustą fanfaronadą, gdyż rzeczywistą alternatywą była tym razem PO. Wybory nabrały plebiscytarnego charakteru i część wyborców LiD, w obawie przed sukcesem PiS, oddała głosy Platformie. Należało w tej sytuacji zwyczajnie mówić prawdę: poprzemy PO zdecydowanie i bezwarunkowo przeciwko kaczyzmowi, ale też sprzeciwimy się każdemu jej wobec niego ustępstwu. Dlatego lepiej będzie, aby PO potrzebowała naszej pomocy. LiD stracił głosy części „twardego elektoratu” również dlatego, że jego najczęściej słuchani liderzy nie zdobyli się na wyrazisty sprzeciw wobec prześladowań ludzi PRL i ich godności. Nie słychać było dobrze uzasadnionego potępienia lustracji i dekomunizacji. W debacie z Tuskiem, Kwaśniewski w tej właśnie kwestii zabrzmiał pokrętnie.
W rezultacie, zmarnowano okazję do przedstawienia LiD jako jedynego rzecznika zakończenia polskiej zimnej wojny domowej posolidarności z popeerelem, degenerującej życie polityczne i po dwudziestu już prawie latach od ustrojowego przełomu całkowicie anachronicznej. Mylnie sądzi się, że sprawa ta interesuje jedynie odchodzące pokolenie. Niedawne demonstracyjne potępienie przez wykształconą młodzież pisowsko-platformersowego projektu powszechnej lustracji świadczyło o czym innym. W obu kluczowych debatach – z Kaczyńskim i z Tuskiem – Aleksander Kwaśniewski nie nazwał po imieniu i nie zdemaskował policyjnego państwa organizowanego przez PiS, ani ich autorytarnych zapędów, nie wołał o komisje śledcze i Trybunał Stanu. Uchodzący zaś za intelektualnego mentora LiD Sławomir Sierakowski, jeszcze w wieczorze wyborczym pogardliwie bagatelizował te zagrożenia. Tymczasem to właśnie one wywołały mobilizację młodych i „wykształciuchów” przeciwko kaczyzmowi.
Na tydzień przed wyborami, PiS wciąż lekko prowadziło w sondażach. Debata Kaczyński–Tusk zachwiała tym trendem, ale drastyczny zwrot spowodowała dopiero konferencja prasowa Mariusza Kamińskiego w sprawie posłanki Beaty Sawickiej. Nasunęła ona nieodparte podejrzenie, że CBA, z premedytacją i dużym nakładem publicznych środków, przez wiele miesięcy podżegało kobietę do przestępstwa w celu skompromitowania PO przed wyborami. Okazało się, że większość społeczeństwa, zwłaszcza młodzieży, nie będzie tolerować nadużyć władzy i łamania prawa. LiD, choć mógł, nie stał się liderem tego ruchu. I najważniejsze. LiD zupełnie bez powodu pozwolił dorobić sobie twarz głównego i jedynego obrońcy III RP oraz piewcy jej sukcesu, w sytuacji, kiedy znaczna część potencjalnego elektoratu czuje się przez III RP poszkodowana socjalnie lub moralnie.
O wiele lepiej trafiłaby do opinii krytyczna analiza ustrojowej transformacji, pozytywna w odniesieniu do liberalnej demokracji politycznej, negatywna zaś wobec polityki socjalnej i tzw. historycznej. Trafnie pisał niedawno amerykański lewicujący socjolog Dawid Ost: „Paradoksalnie jednak partia ta pod rządami Kwaśniewskiego ani nie umie, ani nie chce być wiarygodnym obrońcą ludzi stojących najniżej w hierarchii społecznej, czy też «mas pracujących» (...). To Jarosław Kaczyński jest dziś trybunem ludowym. (...) Jak zatem LiD czy inna lewicowa partia może mu się przeciwstawić, wokół czego ma budować swój program? (...) zupełnie niezagospodarowanym terenem jest na polskiej scenie Unia Europejska. (...) Wystarczy podchwycić język Kaczyńskich, mówiąc: PO jest za Europą liberalną, a PiS za liberalną Europą ojczyzn. My zaś jesteśmy za Europą solidarną”.
Ost zwraca uwagę, że znaczna część europejskiej lewicy walczy o taki model społeczno-ustrojowy UE, którym nie rządzi wyłącznie rynek. I pyta: „czy LiD też tego chce?”. To kluczowe pytanie. Wciąż jeszcze można wyprostować i naprawić błędy kampanii wyborczej. Mimo porażki. LiD reprezentuje liczącą się siłę, ma za sobą ponad dwa miliony głosów wyborczych i 53 posłów. Ma parlamentarną trybunę i dostęp do mediów. Nie musi i nie powinien grać o doraźne korzyści, lecz o przywództwo i poparcie lewicowego elektoratu, o współdziałanie z lewicą europejską, a zatem o przyszłość i sukces w następnych wyborach. Ale tego nie da się zrobić bez nowej myśli politycznej i dynamicznego przywództwa, zdolnego ją rozwinąć i zrozumiale komunikować społeczeństwu.