Szczyty historycznej blagi
- Usprawiedliwianie Powstania Warszawskiego


Propaganda, zwana polityką historyczną, z każdą kolejną rocznicą powstania warszawskiego wyrządza coraz większe szkody prawdzie o tym wydarzeniu. Budowanie dalekiej od rzeczywistości legendy powstania trwa wprawdzie od dawna, ale to, co wyprawia od kilku lat PiS, przechodzi wszelkie granice i zakrawa już na kpinę. Wśród tegorocznych nowinek propagandowych usłyszeliśmy, że powstanie było „największą bitwą 2. wojny światowej” oraz obietnicę prezydenta, że odwojuje dla tej bitwy należny szacunek opinii międzynarodowej, aby już nikomu nie myliła się z powstaniem w getcie. Powstanie warszawskie było jednym z największych polskich dramatów dziejowych. Bohaterom nierównej walki należy się hołd i pamięć pokoleń, bezprzykładnym cierpieniom ludności cywilnej szacunek i współczucie, całemu zaś powstaniu rzetelna prawda i wnioski, a jeśli już legenda, to w granicach zdrowego rozsądku. Niewczesny triumfalizm i atmosfera pikniku są tu zupełnie nie na miejscu. Sędziwych weteranów usprawiedliwia wiek i emocje, ale młodszych entuzjastów można podejrzewać o ignorancję lub cynizm.
Oficjalna propaganda wypomina Polsce Ludowej dyskryminację pamięci powstania i samych powstańców. Jest to półprawda i to wyłącznie w odniesieniu do czasów stalinowskich, przed 1956 rokiem. Wszystko, co najistotniejsze dla pamięci o powstaniu, wywodzi się z czasów PRL: Krzyż Powstańczy i Pomnik Powstania, kwatery na Powązkach i tablice pamiątkowe, awans generalski Radosława i wyróżnienia setek innych. Co ważniejsze, to wraz z końcem Polski Ludowej zanikły rzeczowe dyskusje i prace badawcze nad dziejami powstania, zagłuszone skutecznie przez publicystyczne akty strzeliste „ku czci”. Ostatnim słowem w nauce wciąż pozostają studia nad historią polityczną powstania i położeniem wojskowym sprzed 20 lat (J.M. Ciechanowski, T. Sawicki, K. Komorowski). Żadnych nowych pytań i hipotez.
Z wojskowego punktu widzenia, decyzja powstańcza została powzięta na podstawie omyłki i niedoinformowania. Autorzy tej decyzji, a wszyscy wojnę przeżyli, nigdy nie twierdzili, że zaryzykowali świadomie los miasta i ludności po to tylko, aby „dać świadectwo” lub przeżyć „63 dni wolności”, jak to się teraz mawia. Z uporem utrzymywali, że mieli dobre podstawy spodziewać się wojsk radzieckich w mieście najwyżej po kilku dniach. Mylili się wskutek presji myślenia życzeniowego, głównie jednak z powodu autentycznego braku wiarygodnej informacji o sytuacji na froncie, o stanach bojowych wojsk po obu stronach, o zaopatrzeniu. Zawierzyli obserwacji powierzchownej i wręcz pogłoskom. Aby jakoś tę lekkomyślność usprawiedliwić, uchwycili się po wojnie tezy o celowym zatrzymaniu przez Stalina zwycięskiego natarcia u bram Warszawy. Wyobraźnia domorosłych strategów z trzeciego powojennego pokolenia zwielokrotniła to przypuszczenie poza granice nonsensu, przyjmując, że Stalin wręcz zrezygnował z marszu ku Renowi i szansy zdobycia w 1944 roku całych Niemiec. W takim ujęciu, powstanie uratowało Europę przed radzieckim komunizmem.
W myśl politycznej poprawności, ignoruje się coraz obficiej dostępne niemieckie i radzieckie źródła operacyjne, świadczące o tym, że Armia Czerwona zbliżyła się po koniec lipca na 15-20 km do warszawskiej Pragi jedynie wysuniętym klinem pancernym, który został powstrzymany i odepchnięty przez niemieckie przeciwuderzenie. Fantazje na temat wojskowego położenia pod Warszawą odwróciły zupełnie uwagę od wydarzeń z sierpnia, kiedy podciągnięcie ku środkowej Wiśle głównych sił radzieckich i zdobycie mocnego przyczółka w rejonie Warki, otworzyło realną szansę szturmu na ogarniętą powstaniem stolicę. Plan stosownej, szeroko zakrojonej i rokującej sukces operacji, opracowany przez najwybitniejszych dowódców radzieckich, został przez Stalina zarzucony z powodów politycznych. Powstanie kolidowało z jego planami imperialnymi i klęska była mu na rękę. To wiemy od dawna. Uderza jednak bierność rządu emigracyjnego w obliczu katastrofy jaka zawisła nad Warszawą, jej ludnością i powstańczym garnizonem.
Po zakończonej fiaskiem wizycie premiera Mikołajczyka w Moskwie na początku sierpnia, nie pojawiły się żadne pomysły w sprawie spowodowania zmiany stanowiska Związku Radzieckiego. Do tego niezbędna była wyobraźnia polityczna, realizm w ocenie położenia, własnych i cudzych interesów, gotowość do jakichś kompromisów. Nie ma śladów poważnych o tym dyskusji. Nawet nie sprawdzano szans. Stalin, choć bardzo umocniony sukcesami militarnymi, nie był wszechmocny, miał jeszcze daleką drogę do ostatecznego zwycięstwa, musiał się liczyć z Wielką Brytanią i przede wszystkim ze Stanami Zjednoczonymi. Polski rząd emigracyjny jednakże, w sprawie stosunku do ZSRR nie był w stanie porozumieć się również ze swymi zachodnimi sojusznikami, nie rozumiał ich realnych interesów, chwilami je ignorował, stąd tracił poparcie i popadł w osamotnienie. Na losie Warszawy odbiło się to fatalnie. Militarnych perspektyw powstanie nie miało od początku, kalkulacje na sukces polityczny też zawiodły od razu, ale szanse uratowania się od katastrofy zaprzepaszczono później. I o tym warto w rocznicę powstania rozmawiać lub choćby pamiętać.


Powrót do poprzedniej strony