Lustracyjna obsesja
- Teczki i listy IPN


Rządzący nami lustratorzy pospierali się o dwa różne porządki lustracji. Według jednego, stosowanego dotychczas wobec 27 tysięcy osób, lustrowany składa oświadczenie o tym, czy był, czy też nie był „tajnym współpracownikiem”. To oświadczenie podlega sądowej weryfikacji, a ewentualne „kłamstwo lustracyjne” jest karane pozbawieniem części praw obywatelskich i zawodowych na 10 lat. Według drugiego porządku, wzorowanego na niemieckim, ale rozwiniętego do granic absurdu, IPN ogłasza listy wszystkich i wszelkich współpracowników służb specjalnych PRL, żyjących i zmarłych, wedle własnego rozeznania, na podstawie niekompletnych i w wielu przypadkach niewiarygodnych „teczek”. Pokrzywdzeni ewentualną nieprawdą czy błędem mają prawo procesować się z IPN o dobre imię.
Rezultat sporów o model lustracji okazał się taki, że w obowiązującej ustawie ostały się oba porządki. IPN, jako wielki spowiednik narodowych grzechów lustracyjnych, ogłosi listy z nazwiskami miliona lub więcej, żywych i zmarłych, osobowych „źródeł informacji”, a niezależnie od tego zweryfikuje „prawdziwość” oświadczeń kilkuset tysięcy osób, zajmujących określone stanowiska lub wykonujących określone zawody, w tym nauczycieli akademickich i nieprzeliczonej masy dziennikarzy, zarówno pracowników redakcji, jak też autorów jakichkolwiek publikacji, audycji, fotografii itp.
Kłamstwo lustracyjne będzie karane jak dotychczas, a odmowa złożenia oświadczenia tak jak kłamstwo. Oba porządki są niezależne, IPN ogłosi swoje listy zapewne wcześniej niż zweryfikuje kilkaset tysięcy „oświadczeń”. W sumie powstał system lustracji monstrum, jakiego dotąd nikt i nigdzie na świecie nie wprowadził. Wywołał on po raz pierwszy silną, posuniętą aż do bojkotu ustawy, kontestację w środowiskach dziennikarskich i naukowych, coś w rodzaju buntu „wykształciuchów”. Wśród buntowników znaleźli się zarówno przeciwnicy, jak i zwolennicy lustracji.
Przeciwko ustawie lustracyjnej wysuwane są głównie dwa typy zarzutów. Pierwszy dotyczy przyjętej w ustawie zasady domniemania winy wszystkich urodzonych przed sierpniem 1972 roku. Dodajmy, że ustawodawca wymaga od lustrowanego nie tylko zgodnego z prawdą wyznania faktów, lecz przede wszystkim ich poprawnej kwalifikacji. A z tym miały kłopoty, i to niemałe, nawet sądy. Cimoszewicz i Oleksy nie ukrywali żadnych faktów, a spór w ich lustracji toczył się o to, czy oznaczały one „współpracę” i różne składy sędziowskie różnie na to patrzyły. Przy tym kara za kłamstwo grozi zarówno w przypadku błędnego wyparcia się „współpracy”, jak też niezgodnego z „prawdą teczek” przyznania się do niej.
Ta wadliwość prawa, wprowadzająca niekonstytucyjny obowiązek samooskarżania się lub dowodzenia niewinności, była tolerowana dopóki dotyczyła nielicznych prominentów. Zastosowana w skali masowej, przez wielu została słusznie uznana za poniżającą aberrację. Jest to motywacja sprzeciwu ważna, ale chyba nie najważniejsza. O wiele poważniejszy jest inny, dotyczący podstaw ustrojowych państwa, mankament nowego porządku lustracyjnego. Traktuje on jednakowo urzędników państwowych i samorządowych oraz pracowników takich instytucji demokratycznych, które z samej swej istoty są od państwowej władzy niezależne, a nawet mogą być powołane do jej kontroli. W szczególności dotyczy to prasy i nauki.
Co innego akceptować lustrację dziennikarzy w sensie ujawnienia ich związków ze służbami specjalnymi (jest to głupota, ale nie przestępstwo przeciwko demokracji), a co innego powierzać weryfikację dziennikarzy państwowemu urzędowi i przy okazji wprowadzać reglamentację dostępu nie tylko do zawodu dziennikarskiego, lecz do wszelkich wypowiedzi w mediach. Taka dyskryminacja nie znajduje precedensu w świecie demokratycznym. Oznacza w istocie zamach na wolność słowa i warunkującą ją niezależność mediów. To samo dotyczy nauki i instytucji badawczych. Nie przypadkiem Kościół katolicki, szarpany lustracyjnymi napaściami w prawicowych mediach, choć z lustracją niechętnie się pogodził, twardo obstaje przy autonomii, lustrować będzie sam i według własnych reguł.
Obecne ustawy lustracyjne w wielu innych kwestiach gwałcą konstytucyjne normy demokratyczne. Pozbawiając biernego prawa wyborczego (w pewnych przypadkach nawet bez sądu, a zawsze bez zaistnienia przestępstwa), uchybiają nie tylko dyskryminowanym, lecz wszystkim wyborcom, ograniczają ich prawo wolnego wyboru. Ingerują też w politykę personalną wielu firm, a zatem w swobodę prywatnej przedsiębiorczości. Dla twórców i chwalców obecnego prawa lustracyjnego, ściganie „agentów” jawi się najmilszym zajęciem i najwyższą z wartości demokratycznych. Jest to rodzaj niebezpiecznej obsesji i chorobliwego pieniactwa. Chwała więc tym, którzy odważyli się protestować słowem i czynem. Sprawa warta tego. Niewykluczone, że w wyniku procedur sądowych, ostateczny werdykt wydadzą międzynarodowe instytucje, stojące na straży przestrzegania norm demokratycznego prawa i odpowiednich konwencji. Okaże się wówczas, czy słuszne były nadzieje na to, że członkostwo w Unii Europejskiej nie tylko wesprze polską gospodarkę, ale w razie potrzeby ochroni również polską demokrację i ład prawny.


Powrót do poprzedniej strony