Tiara i korona
- Lustracja Stanisława Wielgusa


Wbrew temu, co utrzymuje większość mediów, z dramatycznych zmagań wokół inwestytury abp. Stanisława Wielgusa na kościelną metropolię warszawską wyłania się przede wszystkim nowa odsłona sporu tiary z koroną, władzy duchownej z państwową. Lustracja jest tu ważnym, ale jedynie pretekstem. Episkopat i Watykan nie chciałyby widzieć na stolcach biskupich, ani na plebaniach, księży w przeszłości nielojalnych wobec hierarchii i uwikłanych w zatajane przed nią konszachty z władzami policyjnymi. Nie akceptują jednak pisowskiego modelu lustracji. Nie godzą się z wiodącą w tej sprawie rolą IPN, dowolnie manipulującego dostępem do archiwów, i z przeciekami do prasy. Wielkim zgorszeniem napawa ich zgiełk medialny, wymuszanie decyzji krzykiem, moralnym szantażem i obelgami w rodzaju „arcykapuś” lub „arcybiskup łże”.
To, co podekscytowanym prezenterkom telewizyjnym i redaktorowi Terlikowskiemu wydało się oczyszczającym „przełamaniem tabu”, dla prymasa Glempa i rzecznika Watykanu oznaczało bezbożne pomiatanie powagą urzędów kościelnych przez przymierze dawnych jego „oprawców” i nowych wrogów. Kościół hierarchiczny nie chce przystać na taki model lustracji z dwu powodów. Po pierwsze, Watykan i biskupi – choć pewnie tego nie potwierdzą – wiedzą, że Kościół w Polsce Ludowej nie był polityczną opozycją antykomunistyczną, nie prowadził i nie organizował walki o obalenie reżimu, w każdym razie nie bezpośrednio. Jak zawsze i wszędzie, przystosowywał się do warunków, mając na względzie cele o dalekim horyzoncie czasowym. Zdecydowanie sprzeciwiał się ateizacji, bronił wolności kultu religijnego i swojej niezależności. Dopiero w drugiej kolejności, ostrożnie, często z pozycji mediacyjnych, włączał się w konfl ikty polityczne, respektując realistycznie pojmowaną rację stanu.
Kościół zatem na jednych odcinkach walczył z władzami PRL, a na wielu innych z nimi współpracował, a w każdym wypadku i na każdym szczeblu utrzymywał rozległe kontakty. Dotyczyło to również „wyznaniowych” ogniw służby bezpieczeństwa. Spora część takich kontaktów pozostawała zresztą pod poufną kontrolą duchownej zwierzchności. Kościół zatem musi widzieć i oceniać te sprawy z innej perspektywy, niż kombatanci organizacji antykomunistycznych i uczestnicy zadym ulicznych, a zwłaszcza ich gorliwi epigoni w IPN i w mediach. Wzgląd drugi: dla Watykanu nadrzędne znaczenie ma suwerenność decyzji personalnych, o którą papieże od wieków wadzili się z władcami. W odniesieniu do Polski, pełnię takiej suwerenności Kościół uzyskał dopiero w konkordacie z 1993 roku. Trudno zatem dziwić się, że Watykan nie godzi się, aby preselekcja kandydatów na kościelne stanowiska odbywała się na podstawie teczek w IPN i opinii rządu. Stąd taki sceptycyzm wobec lustracji w warszawskim kazaniu Benedykta XVI w maju 2006 r., stąd jego niechętny stosunek do rządowych interwencji w sprawie abp. Wielgusa i gniewna reakcja w oświadczeniu z 21 grudnia.
Co spowodowało zmianę stanowiska Watykanu w ostatniej chwili, już po objęciu przez hierarchę funkcji, a przed ingresem? Możemy tylko domyślać się. Naiwnością jest sądzić, że były to nowe informacje. Kuria rzymska, nawet nie znając „teczki” Wielgusa, wiedziała o nim wystarczająco dużo, ale świadomie przeszła nad tym do porządku. Prawdopodobna zatem wydaje się hipoteza, że zmianę stanowiska Watykanu spowodowały inne okoliczności. Z jednej strony, atmosfera bezprecedensowej nagonki medialnej uniemożliwiała Wielgusowi skuteczne sprawowanie funkcji, a walka z nią wydała się zbyt kosztowna politycznie. Z drugiej, poufne rokowania, jakie podobno toczyły się między rządem PiS i watykańskim sekretariatem stanu. Pomyślny wynik takich rokowań zazwyczaj oznacza kompromis. Na czym, w tym przypadku, miałby on polegać? Nie wydaje się, aby Watykan zmienił stanowisko w generaliach. Poszedł jedynie na ustępstwo konkretne, choć spektakularne, i bezprecedensowo wycofał się z forsowania swojego nominata. Czego spodziewa się w zamian? Prawdopodobnie gwarancji, że „rozliczanie” duchownych pozostanie w wyłącznej gestii episkopatu i Watykanu, że położony zostanie kres dzikiej lustracji, przeciekom z IPN i presji medialnej oraz stawianiu Kościoła przed faktami dokonanymi. To zapewne miał na myśli kardynał Glemp, wygłaszając znaną homilię w archikatedrze warszawskiej.
Strona rządowa może jednak okazać się niezdolna do wywiązania się z takich obietnic. Nawet gdyby chciała, co też nie jest pewne. Zbyt długo PiS uprawiało lustracyjne szczucie. Nie panuje już nad swoimi podkomendnymi w IPN i w mediach. Dzika lustracja będzie zatem trwała, uderzy w niejednego jeszcze hierarchę Kościoła i luminarza teologii, nie oszczędzi żywych ani zmarłych. Nic nie wróży zatem pokoju lustracyjnego między państwem i Kościołem. Oznacza to, niestety, również pogłębianie podziałów społecznych, odwoływanie się do najniższych uczuć, do nienawiści i obelg.


Powrót do poprzedniej strony