(Korespondencja przesłana do p. K. Graczyka, autora artykułu pt. “Refleksje nie-powstańca”, opublikowanego w “Trybunie” w dniu 1 sierpnia 1998 r.)

Powstanie Warszawskie
Refleksje i mity



Akurat Powstanie Warszawskie jest moim hobby w ramach długoletnich zainteresowań historycznych Mam więc na jego temat sporo książek i różnych materiałów publicystycznych, w tym także własnych. Podobnie, jak i Pan, nie brałem w Powstaniu udziału, przebywając w okresie jego trwania na spokojnym Podhalu. Ale mając wówczas już 18 lat interesowałem się jego przebiegiem, na ile to było oczywiście możliwe w ówczesnych warunkach przepływu informacji. Zapamiętałem też, na ogół bardzo krytyczne, opinie o Powstaniu, wyrażane na bieżąco przez społeczność polską, niestety ograniczoną dla mnie do niewielu osób, ale w tym również wysiedleńców z Warszawy. Dlatego pozwalam sobie na polemiczne uwagi do Pana eseju, zamieszczonego w "TRYBUNIE" z 1 sierpnia br. pt."Refleksje nie-powstańca.

Więc uważam generalnie, że wszystkie prezentowane przez Pana w rzeczonym artykule wnioski i osądy są jak najbardziej słuszne. I właściwie raczej nie byłoby mej repliki, gdyby nie napisał Pan prowokacyjnie na początku swego artykułu że: "Ocena Powstania winna opierać się na chłodnej analizie faktów historycznych". Zapowiedział więc Pan obiektywną i beznamiętną analizę faktów, związanych z Powstaniem, po czym zastosował Pan właściwie jedną tylko metodę oceny, którą najogólniej można by określić (z pewną przesadą) jako spiskową teorię dziejów, uwielbianą przez aktualną polską wojującą prawicę. W konsekwencji przytacza Pan właściwie te same fakty historyczne, jakimi najchętniej posługuje się "historiografia" prawicowa. Tyle, że jej końcowe wnioski są z gruntu odmienne. Zrobiłem próbę: na postawione w artykule pytania o sens Powstania przyjmowałem odpowiednio odpowiedzi "tak", lub "nie", odmiennie jak Pan, i odczytywałem przytoczone w formie dowodów fakty i argumentację. Na ogół pasowały jak ulał.

Na pytanie o cel Powstania odpowiada Pan, że był nim "zamiar uwolnienia Warszawy od okupanta niemieckiego własnymi siłami powstańczymi, by potem prawidłowi gospodarze kraju mogli przywitać forsujące Wisłę radzieckie dywizje chlebem i solą. Nie było jednak szans na osiągnięcie tego celu, które uniemożliwiłoby, czy poważnie utrudniło, późniejsze ustalenia jałtańskie" (w zakresie sprawy polskich granic naturalnie, bo ostatecznie w Jałcie decydowano o powojennym ładzie w całej Europie, o czym na ogół obecnie się zapomina). Dokładniej mówiąc "chodziło o to, by ubiec Armię Czerwoną w opanowaniu stolicy, ujawnić własną administrację i nie dopuścić do miasta przedstawicieli PKWN w pierwszych dniach po wyzwoleniu". Autorzy Powstania wyraźnie liczyli na to, że stworzona w ten sposób sytuacja doprowadzi do skłócenia aliantów i przeciwstawienia się sojuszników zachodnich Związkowi Radzieckiemu w sprawach polskich.

Lecz Powstanie nie miało realnych przesłanek na zwycięstwo przede wszystkim ze względu na olbrzymią dysproporcję sił, zwłaszcza w dziedzinie uzbrojenia. Warszawski garnizon niemiecki dysponował również siecią bunkrów i umocnionych obiektów i nie został bynajmniej zaskoczony momentem Powstania. Również zakładanie, iż Rosjanie "z marszu" sforsują Wisłę, miało się nijak do realiów frontowych. W dniu 30 lipca Niemcy na zachód od Warszawy wprowadzili do walki nowe siły, w tym 450 czołgów, przeciwko jednostkom radzieckim, które wyczerpały już swe możliwości ofensywne po przebyciu 500-kilometrowego szlaku bojowego od Dniepru i Berezyny. Odczuwały one też wtedy dotkliwie brak paliwa i amunicji. Zaś od wieczora 31 lipca inicjatywa na praskim odcinku frontu już wyraźnie przeszła w ręce niemieckie.

Przywoływanie braku wypowiedzenia wojny przez Polskę oraz państwa zachodnie wojny Związkowi Radzieckiemu zaraz po 17 września 1939 r., jako jakiegoś elementu mającego negatywny wpływ na formalno-prawne usytuowania Powstania, jest nonsensowne. Nigdy nie spotkałem się z biadaniem, że szkoda, iż Polska i Zachód nie były w stanie wojny z Rosją, bo wtedy istniało by dodatkowe prawne uzasadnienie wybuchu Powstania Warszawskiego. Ten motyw to chyba znacznie późniejszy, czysto koniunkturalny wymysł. Przecież wówczas nie byłoby w ogóle Wielkiej Koalicji antyniemieckiej i trudno nawet wyobrazić sobie przebieg i wynik II wojny światowej.

Przyjrzyjmy się zresztą faktom historycznym z września 1939 roku. W dniu 17 września 1939 r. do Polski weszły dwa fronty Armii Czerwonej, liczące prawie dwa miliona żołnierzy, 5 tys. czołgów i wozów pancernych oraz 2 tys. samolotów. Była to właściwie większa siła, niż Niemcy zaangażowały w kampanię polską. Można to było tłumaczyć tylko faktycznym zamiarem podjęcia ofensywnych działań wojennych przeciwko Niemcom, gdyby ci nie wycofali się szybko do linii demarkacyjnej na Sanie i Bugu i gdyby przejawiali zamiar podjęcia wojny z ZSRR.

Hitler realizował jednakże swój długofalowy plan stopniowego podbicia całej Europy i ani myślał wikłać się, na tym etapie, w wojnę z Rosją. Zaś Stalin również nie miał żadnego interesu podejmować w pojedynkę wojny z potężnym przeciwnikiem. I chociaż było to marzeniem polityków zachodnich państw demokracji parlamentarnych, których dyplomacja okresu międzywojennego cały czas o to usilnie zabiegała - do wojny między Rzeszą Niemiecką i ZSRR w 1939 r. nie doszło.

Według późniejszych zgodnych ocen historyków Hitler do kwietnia 1939 r. był zdecydowany w pierwszej kolejności podbić Zachodnią Europę, odsuwając nieco w czasie opanowanie Polski i realizację swego głównego celu życia, to jest zniszczenie komunizmu i ZSRR. Przeszkodą w urzeczywistnieniu tego planu stała się jednakże Polska, która w maju zawarła świeże sojusze wojskowe z Anglią i Francją (po nagłej i zaskakującej inicjatywie rządu angielskiego). W zaistniałej sytuacji Hitler mógł faktycznie obawiać się, iż, po jego ataku na Francję, Polacy przyjdą jej z pomocą wszystkimi swymi siłami. Stąd Niemcy musiały wpierw rozprawić się z Polską i w sierpniu zaproponowały Związkowi Radzieckiemu pakt o nieagresji, w zamian za nie przeszkadzanie w tym zbożnym dziele. Kombinacja ta udała się w pełni i ostatecznie skończyła się podziałem Polski wg linii ustalonej 23 sierpnia pomiędzy J. Ribbentropem i W. Mołotowem w Moskwie w tajnym załączniku do wspomnianego paktu.

Mieszkałem wówczas w województwie tarnopolskim, 80 kilometrów od granicy wschodniej. W ciągu pierwszej doby przemarszu wojsk rosyjskich doliczyłem się 500 czołgów i pojazdów pancernych, jakie przejechały obok mego miejsca zamieszkania w kierunku na Stanisławów. Wszyscy znajomi, krewni, przechodnie zgodnie twierdzili: "Idą na Niemca!". Tak myślał zapewne również marszałek Rydz-Śmigły, wydając rozkaz, aby nie podejmować walki z Armią Czerwoną i przekraczając w nocy tegoż dnia granicę rumuńską. Tak sądził zapewne cały świat, zaś głównie (jak najbardziej życzeniowo) Francja i Anglia, już uwikłane w wojnę z Niemcami. Dlatego po kilkudniowym wstrzymaniu oddechu, z prawdziwą furią zaatakowały one propagandowo Związek Radziecki, gdy wyjaśniło się ostatecznie, że wojny na wschodzie Europy nie będzie. Zdelegalizowano wtedy własne partie komunistyczne, obwiniając je i Stalina za całe zło i nieszczęścia tego świata. Przy okazji, jakby zapominając, o swej wojnie z Rzeszą Niemiecką. Ale oczywiście rządy tych państw chyba nawet nie rozważały możliwości wypowiedzenia wojny ZSRR. Tacy głupcy to oni bynajmniej nie byli i nadal liczyli na wojnę Rosji z III Rzeszą, w której, w oczywisty sposób, ZSRR byłby ich sojusznikiem.

Twierdzenie, iż już we wrześniu 1939 r. dyplomaci zachodni rozmawiali z przedstawicielami Związku Radzieckiego o linii Curzona też jest późniejszej daty. Sugeruje ono, że już wówczas uzgadniano przyszłą granicę Rosji na tej linii. Niby na jakim szczeblu i na jakich warunkach? To czysta abstrakcja. Jakiś sens miałoby jedynie zachęcanie ZSRR do wojny z Niemcami za obietnicę uzyskania terenów polskich do linii Curzona. Ale kto miałby uczestniczyć ze strony dyplomatów moskiewskich w takich kalkulacjach, gdy faktycznie, jak się później okazało, tereny te zajęła Armia Czerwona bez żadnych większych problemów i wszczynania ryzykownej wojny z III Rzeszą, a tylko na podstawie pokojowych z nią uzgodnień.

Kolejnym faktem historycznym, przytaczanym w pańskim artykule “Refleksje nie-powstańca”, jest spotkanie w grudniu 1943 r. w Teheranie trzech przywódców Koalicji antyhitlerowskiej, na którym potajemnie uzgodnili oni, że linia Curzona będzie jednak granicą wschodnią Polski. Rzeczywiście, jeśli władze polskie w Londynie dowiedziały się o tych decyzjach już po kilku dniach - to nie można tłumaczyć faktu wywołania Powstania Warszawskiego między innymi tym, że jego decydenci o tych decyzjach nie wiedzieli. Ale też i odwrotnie: informacja o utracie wschodnich terenów Polski byłaby właśnie poważnym argumentem na rzecz wywołania powstania, jako protestu wobec tych decyzji.

Następny, przytaczany przez Pana, fakt historyczny to twierdzenie, że to sam Stalin spowodował wyjście Armii Polskiej w ZSRR w sierpniu 1942 r. na Bliski Wschód, mając w tym jakoby wielorakie (wyłuszczone w artykule) interesy. Jest to, jako żywo, argument wykoncypowany znacznie później. Oczywiście, w ostatecznych rozrachunku, wyjście tej armii okazało się korzystne dla Stalina. Ale to widzenie sprawy z perspektywy kilku lat późniejszych.

Natomiast w drugiej połowie 1942 r. ZSRR był żywotnie zainteresowany w jak najszybszym wykorzystaniu Polaków do walki na swych krwawiących frontach. Wszak Niemcy podchodzili do Kaukazu i Wołgi, grozili opanowaniem całego południa kraju wraz z ropą baskijską, przyciągnięciem Turcji na swoją stronę itd. Dlatego Stalin domagał się wydzielenia już jako-tako przeszkolonych polskich jednostek armijnych i skierowania ich na front. Temu akurat ostro sprzeciwiał się gen. Anders, argumentując, że nie dysponuje gotowymi do walki jednostkami oraz prezentując oportunistyczną, polityczną tezę, że wojsko polskie powinno wkroczyć do walki w całości. Skarżył się przy tym na wielkie braki i opóźnienia w dostawach uzbrojenia i wyposażenia dla swej armii. Mocno denerwował tym Stalina, który tych żądań w istniejącej sytuacji wojennej, po prostu nie mógł spełnić.

Anders replikował, iż rozwiązaniem tego błędnego koła mogłoby być wyjście tworzonej armii na Bliski Wschód w zasięg W.Brytanii, która gwarantowała dozbrojenie wojska (by potem powrócić!). Na to akurat nie zgadzał się również gen. Sikorski, nie wierzący w ten ewentualny powrót. W tej sytuacji pomysły Andersa nie miałyby nawet żadnego echa, gdyby takiego rozwiązania nie życzył sobie również Churchill. On to właśnie był najbardziej zainteresowany w przybycie Polaków do jego dyspozycji.

Wielka Brytania miała bowiem w 1942 r. koszmarne problemy na całym Bliskim Wschodzie. Powstanie w Iraku, zagrożenie utraty tamtejszych złóż ropy naftowej, groźba rebelii w Egipcie, konszachty muftiego Jerozolimy z państwami Osi, wielkie kłopoty z Palestyńczykami, proniemieckie działania w Syrii i Libanie, będących pod kuratelą rządu francuskiego w Vichy. Zaś od strony Libii nacierające pancerne zagony Rommla, niepewny los Kanału Sueskiego, kiepska sytuacja na Morzu Śródziemnym. Przy tym wszystkim Brytyjczycy prawie nie mieli własnych wojsk na tamtym teatrze wojennym, dysponując jedynie ograniczonymi kontyngentami wojsk hinduskich, australijskich i nowozelandzkich. W tej sytuacji zastrzyk w postaci kilku potencjalnych, bitnych i lojalnych dywizji polskich liczył się dla Churchilla na wagę złota. Zrobił więc on wszystko wprost, i za kulisami dyplomatycznymi, aby ten cel osiągnąć. I osiągnął, przekonując Stalina i Sikorskiego, oraz tworząc szybko dla Polaków bazy szkoleniowe w Iraku, Syrii i Palestynie, gdzie, już sama ich obecność, w tych sprzyjających Hitlerowi arabskich krajach, wiele dla Brytyjczyków znaczyła.

Naturalnie, że utworzenie Armii Polskiej w ZSRR i jej udział w walkach z Niemcami (zgodnie zresztą z porozumieniem wojskowym Sikorski-Stalin z 14 sierpnia 1941 r.) dawałoby rozliczne możliwości przyjaznego i korzystnego dla Polski oddziaływania na władze radzieckie. Jeśliby w intencjach autorów Powstania Warszawskiego było odzyskanie tych utraconych w 1942 r. możliwości - to byłby to kolejny argument usprawiedliwiający wywołanie Powstania. Tyle, że wszystko wskazuje na to, że bynajmniej nie chodziło o odzyskanie przychylności zwyciężającego w wojennych zmaganiach Stalina, lecz o dyktat i narzucenie mu własnych warunków, przez stworzenie określonych faktów dokonanych dzięki zwycięskiemu Powstaniu.

Według kolejnego stwierdzenia decydenci Powstania rzekomo nie brali pod uwagę istnienia PKWN, armii Berlinga, Manifestu Lipcowego itd., jako alternatywy dla Stalina w stosunku do nich samych i tego, co mogli mu zaoferować. Ależ brali jak najbardziej. Właśnie potępienie i nienawiść do kształtującej się i rozwijającej lewicowej alternatywy odrodzenia Polski były bezpośrednim, koronnym powodem wywołania Powstania. Widziano w nim bowiem ostatnią możliwość realizacji "dziejowego posłannictwa narodu polskiego w jego historycznej walce o pełną niezawisłość" (od Rosji oczywiście). "Miało być ono przejawem niezłomnej woli i ducha narodu (sarmacko-szlacheckiego oczywiście), kierującego się wyznawanymi i świętymi, a niezniszczalnymi wartościami moralnymi" (katolicko-narodowymi rzecz jasna).

W tej sytuacji nawet klęska Powstania jawiła się korzystnie, bo "Powstanie Warszawskie będzie jako pożar, którego blask poprowadzi przez ciemności przyszłe pokolenia Polaków" oraz "Wykopany zostanie rów, który skutecznie na 300 lat odgrodzi Polaków i Rosjan", jak mówił gen. Leopold Okulicki w przeddzień decyzji o podjęciu Powstania, argumentując gorąco za jego nieodzownością. Oczywiście takie rozumowanie nie było udziałem zwykłych, normalnych mieszkańców Warszawy, pałających wówczas zrozumiałą żądzą odwetu i walki z bronią w ręku przeciwko znienawidzonym Niemców, ze strony których tyle nieszczęść i upokorzenia doznali w ciągu pięciu długich lat okupacji.

wwa.jpg (53208 octets)   Ruiny Warszawy po Powstaniu

Potępianie więc decydentów Powstania za awanturniczość i ślepotę polityczną oraz nieliczenie się z istniejącymi realiami frontowymi, polityką Rosji oraz zachodnich sojuszników itd. jest oczywiście słuszne, ale tylko z punktu widzenia racjonalnego działania, choćby liczenia się z doczesnym życiem mieszkańców Warszawy, materialnym stanem miasta i temu podobnych drobiazgach. Autorzy Powstania byli wszakże ponad tym wszystkim. Kierowali się owszem, jak najbardziej, swymi własnymi egoistycznymi interesami, lecz powodowali się głównie stanem ducha i wyznawanymi wartościami metafizycznymi. Oni po prostu bujali w obłokach i myśleli inaczej, zaś kalkulowali na dziesięciolecia i jak się ostatecznie okazało, nie bez racji. Potwierdzają to dzisiejsza apoteoza Powstania, zwycięstwo ruchu "Solidarność", odrodzenie prawicowych idei wartości katolickich oraz narodowo-sarmackich w Polsce itp.

Między innymi przytacza Pan zarzut stawiany decydentom Powstania o braku wariantu działania na okoliczność zatrzymania się na Wiśle nacierających ze wschodu jednostek radzieckich. Nie prawda; istniał drugi wariant, a była nim klęska Powstania. Miała ona spełnić nie mniej wielkie zadania, bodaj nawet bardziej wyrazistsze, jednoznaczne i konkretne, niż ewentualne zwycięstwo. Na odprawach sztabu AK, poprzedzających wybuch Powstania wielokrotnie powtarzany był argument na rzecz jego wywołania: "Warszawa swoją śmiercią da dowód perfidii sowieckiej", a gen. Okulicki perswadował: "Warszawa powinna zaprotestować, nawet gdybyśmy wszyscy mieli zostać pogrzebani pod jej gruzami". Czas pokazał, że klęska Powstania Warszawskiego założoną rolę spełniła i dziś już prawie cała nowa formacja polskiej prawicy stwierdza zgodnie, że było ono potrzebne, a jego decydentom poświęca się pomniki i ulice we wszystkich miastach Polski.

Przytacza Pan też wyrażane obecnie szeroko sugestie, jakoby to zatrzymanie się Rosjan, i późniejszy brak poważniejszej pomocy dla powstańców z ich strony, były spowodowane niechęcią, czy zgoła wrogim stosunkiem Stalina do Polaków itp. Znów takie odwoływanie się do spiskowej teorii dziejów, według której my jesteśmy zawsze piękni i szlachetni, a faktyczni, czy domniemani przeciwnicy zawsze obrzydliwi, źli i podstępni. Tymczasem najprostsza analiza ówczesnych działań wojennych wykazuje, że wielka letnia ofensywa rosyjska na frontach środkowych w lipcu już się skończyła. Jeszcze tylko jakby z rozpędu, a z wielkim trudem, Rosjanie starali się o uchwycenie i utrzymanie przyczółków na Wiśle pod Sandomierzem, Dęblinem i Magnuszewem, zaś potem na początku września wyrównali front na Narwi i Wiśle w rejonie Warszawy. Przy czym pod Mińskiem Mazowieckim 8 armia gwardyjska i 2 armia pancerna Bogdanowa zmuszone zostały nawet do cofnięcia się w pierwszych dniach sierpnia w wyniku niemieckiej kontrofensywy i groźby okrążenia, po przegranej wielkiej bitwie pancernej pod Wołominem..

Zaś sztaby wojskowe i sam Stalin mieli w sierpniu i wrześniu już zupełnie inne priorytety i problemy. Trwała rozpoczęta w czerwcu ofensywa w Karelii, która spowodowała wkrótce wyeliminowanie Finlandii z wojny i jej opowiedzenie się po stronie Koalicji. Rozpoczęto drugie uderzenie na północy, które miało na celu zajęcie Estonii i Łotwy. Całkowitym zaskoczeniem dla Niemców była sierpniowa ofensywa na kierunku bałkańskim. Zaowocowała opanowaniem przez Rosjan w ciągu kilku tygodni Rumunii i Bułgarii, których nowe rządy wypowiedziały wojnę III Rzeszy. Od 8 września realizowano skomplikowaną operacje dukielską, mającą na celu opanowanie przełęczy karpackich, aby przyjść z pomocą powstaniu słowackiemu (zorganizowanemu w uzgodnienie ze sztabem Armii Czerwonej, w przeciwieństwie do Powstania Warszawskiego). Tak więc w okresie trwania walk powstańczych w Warszawie wojska radzieckie wyparły Niemców z terenów o powierzchni prawie dwukrotnie większych od powierzchni Polski. Wyłączone zostały z wojny po stronie niemieckiej Rumunia, Bułgaria oraz Finlandia, a Niemcom pozostał w Europie już tylko jeden sojusznik - Węgry. A więc, oceniając całościowo, żadnego zatrzymania się Rosjan nie było. A nawiasem mówiąc Niemcy bite były w tym czasie również na froncie zachodnim, tracąc prawie całą Francję. Powstanie Warszawskie w tym towarzystwie zwycięstw alianckich, było absolutnym dysonansem.

Co do braku pomocy ze strony Rosjan dla powstańców, to choćby sam Zawodny podaje w swej książce, że po 13 września dokonali oni ponad 2000 lotów zaopatrzeniowych, a wyliczona ilość zrzuconych uzbrojenia, amunicji i żywności jest bardzo pokaźna, choć pewna część przy zrzucie bez spadochronów z małego pułapu uległa zniszczeniu. Za to prawie w całości trafiła do rąk powstańców, podczas gdy "z 1284 zasobników spadochronowych, zrzuconych przez superfortece amerykańskie, prawdopodobnie zaledwie 130 podjęli Polacy". Nie można też lekceważyć desantu na Czerniakowie oddziałów 1 Armii WP tylko dlatego, że był on nieudany i desperacki. Ostatecznie zginęło w nim więcej polskich żołnierzy, niż pod Monte Cassino.

Z kolei rozważa Pan abstrakcyjny dylemat, czy Powstanie przybliżało, czy oddalało groźbę utworzenia z Polski hipotetycznej 17. republiki radzieckiej, którą ponoć usilnie starał się Stalin zrealizować. Znów kłania się czarno-biała spiskowa teoria dziejów. A może by jednak przyjąć, że Stalin, mimo wszystko, w ówczesnej sytuacji geopolitycznej, niewątpliwie reprezentując interes swego państwa, po prostu chciał niepodległej i silnej Polski. Głównie jako bariery przed ewentualnym ponownym zagrożeniem ze strony Niemiec. Dlatego też, między innymi, tak bardzo zabiegał o nasze nowe granice na Odrze i Nysie Łużyckiej. Przy takim założeniu wszelkie rozważania w temacie "Powstanie Warszawskie a 17. Republika Związkowa ZSRR" są tak samo bezsensowne, jak poważne średniowieczne dysputy o tym, ile diabłów może zmieścić się na główce szpilki.

Oczywiście, że klęska Powstania była doraźnie również klęską koncepcji państwowości polskiej, reprezentowanej przez rząd londyński i ówczesną, szeroko rozumianą, prawicę narodowo-katolicką. Nie mogła ona pogodzić się z utratą ziem wschodnich, majątków tam pozostawionych, bogoojczyźnianej polityki "Przedmurza chrześcijaństwa", a także z tymi wszystkimi nieszczęściami, które wieścił chociażby Manifest Lipcowy. Choć prawdą jest, że niepewnej przyszłości obawiała się w ogóle znaczna część całego polskiego społeczeństwa, skołowanego i zmaltretowanego przez wojnę.

Zastanawia się Pan następnie nad społeczno-politycznymi skutkami głoszenia, zwłaszcza w ostatnich latach, półprawd, czy wręcz kłamstw na temat Powstania Warszawskiego. Ich krytyczna ocena jest jak najbardziej słuszna. Tyle, że dla odmiennych światopoglądów co innego jest kłamstwem, półprawdą, czy całą prawdą. I nawet materialne fakty mogą być inaczej interpretowane: śmierć - jako posiew nowego życia, zdrada - jako bohaterstwo, oszczerstwo - jako głoszenia prawdy, pomoc - jako agresja, odbudowa - jako zniszczenie, atak - jako obrona, decyzja dowódcy - jako wolna wola żołnierska. Wystarczy powstawiać odpowiednio przymiotniki takie jak: żydowski, bezbożny, komunistyczny, sowiecki, albo patriotyczny, narodowy, katolicki, a prawdziwy Polak wie już o co chodzi. I poświadczy w środku słonecznego dnia, że jest ciemna noc.

Tak myślę, że oparcie się Pana w swym eseju "Refleksje nie-powstańca" jedynie na książce "Powstanie warszawskie w walce i dyplomacji" Janusza K. Zawodnego nie było zbyt fortunne. Książka jego opracowana jest ambitnie i z rozmachem, choć, na mój gust, jest wyjątkowo chaotyczna. Autor korzysta rzeczywiście z wielkiej ilości różnych materiałów i dokumentów źródłowych, relacji i wywiadów uczestników Powstania itp. Grzeszy natomiast zasadniczym uchybieniem: nie jest, generalnie biorąc, obiektywna. W książce niewiele jest informacji na temat samych walk i udziału w Powstaniu lewicowych organizacji wojskowych oraz desantu oddziałów 1 dywizji WP na Czerniakowie, zaś działania np. ze strony radzieckiej, czy rządu lubelskiego przedstawiane są wybiórczo, z nieprzychylnymi komentarzami, przypisywaniem nieszczerych intencji itp.

Właściwie to w książce więcej o historycznych i współczesnych waśniach i konfliktach pomiędzy Rosją i Polakami oraz o wiarołomstwie ze strony Anglii i Stanów Zjednoczonych niż o samych walkach z Niemcami. Autor robi dość skutecznie wszystko, aby wykazać, że Powstanie pod względem politycznym oraz ideologicznym wymierzone było w ZSRR, natomiast zbrojne zmagania z Niemcami, jedynie stosowną, uzasadnioną realnymi okolicznościami, areną tej gry. Ale książka podaje też wiele faktów, przytacza dokumenty i opinie mało znane lub zapomniane. W sumie jest oczywiście znaczącym przyczynkiem do poznania historii Powstania Warszawskiego.

Najwierniejszy obraz Powstania przedstawił niewątpliwie Jerzy Kirchmayer w swym "Powstaniu Warszawskim" z 1959 r. Jako generał i historyk, w latach okupacji w Oddz. Operac. KG AK, stworzył wielkie dzieło o uwarunkowaniach i przebiegu Powstania nieomal dzień po dniu, dzielnica po dzielnicy. W oddzielnym rozdziale szeroko zaprezentował także niemieckie działania i ocenę Powstania ze strony niemieckiej na podstawie dokumentów i rozkazów sztabowych gen. von dem Bacha. Kirchmayer skoncentrował się na aspektach wojskowych, ludzkich, materialnych, topograficznych, statystycznych, natomiast komentarzem politycznym operuje w bardzo ograniczonym stopniu. Książka jest więc bogato ilustrowana, z licznymi mapkami sytuacyjnymi, tabelami itp.

Drugą co do wagi merytorycznej, według mej oceny, jest książka "Powstanie Warszawskie" Jana M. Ciechanowskiego, byłego ambasadora polskiego w Waszyngtonie. Autor analizuje je wyłącznie w kategoriach politycznych i dyplomatycznych. Przy czym korzystał jedynie z materiałów archiwalnych w Londynie (bardzo bogatych) oraz relacji m.in. osób, zajmujących kierownicze stanowiska w rządzie emigracyjnym. Mimo tego jednostronnego materiału źródłowego, Ciechanowski starał się zachować obiektywizm ocen politycznych, co mu się w dużej mierze udało. W sumie książka jest ostrą krytyką poglądów i działań autorów Powstania, również rządu londyńskiego i całej jego reprezentacji krajowej, których jednoznacznie obarcza odpowiedzialnością za tragedię, jaka spotkała stolicę i jej mieszkańców.

Na trzecim miejscu usytuowałbym książkę "Warszawa 1944" J. F. Steinera, napisaną w latach 1971-73. Autor ograniczył się tematycznie tylko do analizy przyczyn, okoliczności i sposobu podjęcia decyzji o rozpoczęciu Powstania. Przy czym książka obejmuje wyłącznie oryginalny zbiór relacji i wywiadów, zebranych i częściowo przeprowadzonych przez samego Steinera w Polsce i zagranicą z kilkudziesięciu znaczącymi uczestnikami Powstania, w tym ze ścisłego jego kierownictwa. Wiarygodnie prezentuje nastroje, charaktery i poglądy ludzi, którzy Powstanie przygotowali, zainicjowali i poprowadzili. Dopiero ta książka wyjaśniła mi przebieg ostatnich kilku godzin popołudnia 31 lipca 1944 r., poprzedzających podjęcie przez gen. "Bora" - Komorowskiego rozkazu o rozpoczęciu Powstania w dniu następnym. Po prostu wymusił go gen. Leopold Okulicki krzykiem na przemęczonym dowódcy AK, po nieco wcześniejszym fałszywym meldunku (sprokurowanym?) "Montera" tj. gen. A.Chruściela o "pojawieniu się kilku czołgów radzieckich na przyczółku mostowym na Pradze".

Na dalszym miejscu (poza podium) ustawiłbym wydane w 1978 r. "Powstanie Warszawskie w walce i dyplomacji" J.K.Zawodnego. Książka, podobnie jak opracowanie J.M.Ciechanowskiego, oparta jest wyłącznie o materiały zachodnie (głównie londyńskie) i relacje polskiej emigracji. Natomiast całkowicie odmiennie ocenia decydentów Powstania, ustawiając ich czołobitnie na piedestale narodowym, poczynając już od motta książki: "Bierność szlachetnych ludzi gwarantuje zwycięstwo zła". Autor konsekwentnie kończy książkę stwierdzeniem, że Powstanie było elementem "gry aliantów fałszywymi kartami, w której Polacy ofiarowali jako sztony - krew i egzystencje narodu". Winni więc są wszyscy naokoło, lecz w żadnym wypadku nie bezpośredni autorzy Powstania.

Nic dziwnego, iż Pana esej "Refleksje nie-powstańca", oparty o cytaty wyłącznie z tej książki, jakby powiela tok myśli i argumentacji jej autora. I mimo krytycznych odniesień i bardzo słusznych wniosków, w pewnej swej części przedstawia argumentację przeciwną prezentowanym wnioskom.

Oczywiście jest jeszcze morze publikacji, głównie wspomnieniowej i faktograficznej, dotyczących Powstania i z nim związanych, a traktujących o losach pojedynczych ludzi, rodzin, zbiorowisk, oddziałów powstańczych, różnych organizacji, obiektów materialnych itd. Przeczytałem ich wiele, bo jak się rzekło: temat powstania Warszawskiego to moje hobby, chyba od 1959 r., to jest od przestudiowania dzieła J.Kirchmayera. Stąd ten przydługi list.

Kraków, 10.08.1998 r.

Powrót do poprzedniej strony