(Artykuł napisany i przesłany do “Gazety Wyborczej” jako replika na cykl artykułów pt. “Wołyń - szukanie prawdy”, opublikowanych w połowie 1995 r.)

Pamięć czasów II wojny światowej
Nie ma przebaczenia
polsko-ukraińskiego



Z zainteresowaniem śledzę cykl artykułów, zamieszczanych bieżąco w “Gazecie Wyborczej”, a dotyczących historycznych już stosunków polsko-ukraińskich z okresu II wojny światowej. Za najbardziej obiektywny uważam artykuł pt. "Model przebaczenia" Bohdana Osadczuka z 18.X.br. Jako świadomy uczestnik tamtych wydarzeń nie zgadzam się jednakże z częścią wywodów p. Osadczuka. Mam wrażenie jakby autor nie był bezpośrednim obserwatorem tamtych zdarzeń i stąd jego zagubienie w materii faktów, rozczarowanie i niezrozumienie dlaczego jeszcze dziś tyle nieprzejednania i nieufności, zwłaszcza ze strony społeczności polskiej.
Bohdan Osadczuk wpierw stara się dociec przyczyn tragicznych wydarzeń wołyńskich z lat czterdziestych. Następnie obarcza jakby po równo nacjonalistów z obu stron. Wreszcie dziwi się, że jeszcze dziś tak trudno o wybaczenie i pogodzenie się naszych sąsiedzkich narodów. Pisze również o pokładach zadawnionych nienawiści, tkwiących w obu społeczeństwach.
Jeśli te rozważania mają rzeczywiście dotyczyć dnia dzisiejszego, to ja osobiście, a sądzę, że również prawie wszyscy moi rodacy, którzy przeżyli tamte czasy, nie czujemy do narodu ukraińskiego nienawiści, woli zemsty, pogardy, czy poczucia wyższości. Ale faktycznie obecnie budzi się we mnie nieufność i poczucie narastającego zagrożenia ze strony ukraińskiej, w związku z wyraźnymi oznakami odradzania się "tamtego" nacjonalizmu, przynajmniej w zachodniej (popolskiej) części Ukrainy. Spróbuję przedstawić i uzasadnić swe stanowisko:


1. Międzywojenna Polska południowo-wschodnia stanowiła tygiel trzech narodowości: ukraińskiej, polskiej i żydowskiej. Ten podział narodowościowy w znacznym stopniu pokrywał się z podziałem społecznym. Ukraińcy to byli przede wszystkim chłopi i tworzyli znaczną większość ludności wiejskiej regionu. Polacy stanowili połowę ludności miejskiej i zdominowali prawie całą administrację oraz słabo rozwinięty przemysł. Zaś Żydzi skupiali w swych rękach praktycznie całe rzemiosło oraz handel w miastach. Tak było we wschodniej Galicji od ponad stu lat i pod tym względem międzywojenna, kapitalistyczna Polska niewiele zmieniła.
Istniejący podział społeczeństwa stwarzał, już sam w sobie, poczucie odrębności i krzywdy, konflikty narodowościowe, bunty. Lecz nie tłumaczy w pełni bezmiaru nienawiści, ujawnionej przez Ukraińców do Polaków i Żydów w latach II wojny światowej.

2. Oczywiście wywody p. Osadczuka o błędnej, kolonizatorskiej polityce II Rzeczypospolitej w stosunku do społeczności ukraińskiej są prawdziwe. Ale ostatecznie w okresie międzywojennym nie było otwartych prześladowań mniejszości ukraińskiej. Jedynie organizacje lewicowe były wyraźnie represjonowane, ale tak samo postępowano w stosunku do lewicowych organizacji polskich.
Przybywało szkół wszystkich typów z językiem ukraińskim i wzrastała liczebność wykształconej elity ukraińskiej. Trudno mówić o niszczeniu prawosławia i religii greckokatolickiej, gdy cerkwie były pełne i nikt za wyznawana wiarę Ukraińców nie prześladował. Żyło się biednie, ale dotyczyło to całej ludności wschodniej połowy Polski.
A osadnictwo "wojskowe" to głównie przesiedlenie kilkunastu tysięcy chłopów mazurskich po niekorzystnym dla Polski plebiscycie na Warmii i Mazurach. Ich los w międzywojennej Polsce był bardzo marny, nie lepszy niż chłopów rodzimych. Oni też pierwsi byli ofiarami wywózek do Kazachstanu w 1940 r. Ci co pozostali w ogóle wojny nie przeżyli.

3. Za zaistniałe później, w czasie wojny, stosunki polsko-ukraińskie obwiniać należy przede wszystkim część elit ukraińskich. Jeszcze przed wojna związały się one z Niemcami hitlerowskimi, licząc, zwłaszcza na początku wojny, na uzyskanie niepodległości przy ich pomocy.
Już we wrześniu 1939 r. Organizacja Nacjonalistów Ukraińskich (OUN) prowadziła zbrojną dywersję wobec pomniejszych oddziałów wojska polskiego. Organizacja ta reprezentowała skrajny nacjonalizm, przejęła faszystowskie metody działania, a w późniejszym okresie postawiła na eksterminację ludności polskiej i żydowskiej.

Nieprzewidziane wejście 17.IX.1939 r. prawie dwumilionowej Armii Czerwonej odmieniło wszystko na półtora roku. Przede wszystkim, obserwując tysiące czołgów i dział, jadących na zachód, wszyscy myśleliśmy, że Rosjanie "idą na Niemca". Trzeba było miesięcy, aby oswoić się z nową sytuacją, gdy wojna przeniosła się do Afryki, na Zachód Europy, a potem na Bałkany.
Do władzy doszli ci Ukraińcy, którym wystarczała zmiana polskiej państwowości na "Zapadnuju Ukrainu". Nowa sytuacja nie dawała jednakże pola działania dla nacjonalistów ukraińskich, którzy zeszli do podziemia, przygotowując struktury do walki o wymarzoną Samostijną,

4. Kiedy rozpoczęły się bratobójcze walki ? - pyta B. Osadczuk. Poczym, odpowiadając na to pytanie, stwierdza że chyba w lutym 1941 roku, gdy koło Chełmna zamordowany został nauczyciel ukraiński, prawdopodobnie przez prawicową organizację "Pług i Miecz". I pytanie i odpowiedź na nie są przewrotne i nieszczere. Przekładając je na język faktów należałoby przyjąć, że zabójstwo jednego ukraińskiego mężczyzny było przyczyną rzezi kilkudziesięciu tysięcy ludności polskiej.
Osobiście znany mi większy przypadek mordu kilkunastu Polaków miał miejsce we wsi Czechów, odległej o 4 kilometry od Monasterzysk w województwie Tarnopolskim. Doszło do niego w pierwszych dniach lipca 1941 r., gdy Rosjanie opuścili już miasto, paląc fabrykę tytoniu i wysadzając most kolejowy, a Niemcy jeszcze do miasta nie weszli. W okrutny sposób zamordowani zostali w tej wsi wszyscy Polacy, bez względu na wiek i płeć, przy czym większość tragedii rozegrała się wewnątrz mieszanych narodowościowo rodzin. Pamiętam, jak po raz pierwszy, na naszych polskich uliczkach, organizowaliśmy wtedy pospiesznie samoobronę (gongi, całodobowe dyżury, noclegi w murowanych budynkach, przygotowanie siekier, kos, wody itp.) - tyle razy potem to przerabialiśmy.
Na dużą skalę pacyfikacje ludności polskiej na Wołyniu i w województwach Tarnopolskim, Stanisławowskim i Lwowskim prowadziła Ukraińska Armia Powstańcza, po jej utworzeniu w 1942 r. przez OUN. Wówczas spalone zostały prawie wszystkie polskie wsie, a ich mieszkańcy, którzy wcześniej nie uciekli do miast, wymordowani w okrutny sposób. Rzezie te niejednokrotnie przedstawiano w lokalnych gazetach jako dzieło band bolszewickich. Niektórzy publicyści, nie tylko ukraińscy, próbują dzisiaj na te enuncjacje okupacyjnej prasy się powoływać.
UPA z równą zawziętością likwidowała uciekinierów żydowskich, chroniących się po lasach przed holocaustem, jak i, zwłaszcza w późniejszym okresie, wszelkie oddziały partyzantki antyniemieckiej: polskie, rosyjskie i ukraińskie. Było też powszechnie wiadomo, że UPA zaopatrywana była w broń i amunicję przez Niemców. I chyba istniały też wzajemne porozumienia, że ma ona wolną rękę na terenach wiejskich, lecz nie wolno jej palić miast. Inna rzecz, że faktycznie ludność polska w miastach zdecydowanie przeważała i pomimo represji policji ukraińskiej i niemieckiej, dysponowaliśmy sporą ilością broni i strukturami samoobrony. W tym główną rolę spełniała AK, zaś broń kupowana była "na lewo" od Niemców, a wcześniej od żołnierzy węgierskich.
Natomiast powoływanie się obecnie przez różnych autorów ukraińskich, w tym również p. Osadczuka, na jakieś równoległe pacyfikacje wsi ukraińskich przez Polaków, można między bajki włożyć.


5. Latem 1944 i wiosną 1945 r. część sotni UPA przemieściła się zza Sanu do województw rzeszowskiego i lubelskiego. Tu kontynuowały one terror i eksterminacje ludności polskiej, nie szczędząc też nieprzychylnej części ludności ukraińskiej. Swą działalność UPA skoncentrowała głownie w rejonie Bieszczad, gdzie zbudowano rozległą sieć bunkrów w lasach i wioskach łemkowskich.
Lokalne, słabe jednostki MO, WBW, i WOP do połowy 1947 r. nie radziły sobie z kurinami UPA, zwłaszcza, że równocześnie na terenach wschodnich województw działały wówczas rodzime oddziały WIN i NSZ. Obie te organizacje, występując zbrojnie przeciwko nowotworzonym władzom Polski Ludowej, częściowo współdziałały z lokalnymi strukturami OUN i UPA. Sporo ostatnio, także na łamach "Gazety Wyborczej", wspomnień uczestników tych wspólnych chlubnych zmagań z komunistyczną Polską. W tych przypadkach p. Osadczuk może liczyć na wzajemne zrozumienie tamtych podobnych ideałów, dążeń i działań, na przebaczenie i dozgonną przyjaźń.

6. Powojenny rozdział UPA zamknięty został ostatecznie w drugiej połowie 1947 r., gdy po zastrzeleniu gen. Karola Świerczewskiego pod Jabłonkami, na tereny jej działalności skierowano kilka frontowych dywizji WP. W ramach przeprowadzonej wojskowej akcji "Wisła" rozbite i zniszczone zostały wszystkie kuriny UPA w Bieszczadach. Aby pozbawić je oparcia i zaopatrzenia wysiedlono wówczas prawie całą tamtejszą ludność łemkowską. Oczywiście dla tych ludzi była to wielka tragedia życiowa. Jednakże stawianie losu tych rodzin, przesiedlonych do północnych województw Polski, na równi z rzezią dziesiątków tysięcy ludności polskiej, to oczywiście mieszanie przyczyny i skutku oraz nieporównywalnej skali tragedii.
Cytuję znaczące zdanie z artykułu B. Osadczuka: “Nie było dotychczas wspólnych i dogłębnych dyskusji na temat zbrodni na Wołyniu i zbrodniczej akcji "Wisła". Faktycznie nie było. Ale faktem jest, że od lat siedemdziesiątych przesiedlone ongiś ukraińskie rodziny mogą wracać w swe rodzinne, piękne Bieszczady. Nie czynią tego, choć wybór taki mają. Pomordowani na "Wołyniu" wyboru nie mają żadnego.

7. Bohdan Osadczuk stara się dociec dlaczego nie udaje się koncepcja odgórnie zadeklarowanej przyjaźni Polski i nowej Ukrainy na wzór modelu francusko-niemieckiego pojednania po II wojnie światowej. I dochodzi do wniosku, że niezbędne jest raczej zastosowanie modelu pojednania polsko-niemieckiego, oraz budowania w mozolnym trudzie infrastruktury współpracy i przebaczenia. Także przy współudziale naszych trzech kościołów. Wnioski zapewne słuszne. Jednakże najwyraźniej p. Osadczuk nie dostrzega, lub dostrzec nie chce, pewnej podstawowej różnicy pomiędzy dzisiejszymi Niemcami a Ukrainą.
Otóż Niemcy jako państwo, a także jako społeczeństwo, oficjalnie i faktycznie odcięły się od swej nacjonalistyczno-faszystowskiej przeszłości. Zbrodnie ludobójstwa jednoznacznie zostały przez nich potępione, zaś wszelkie próby ich usprawiedliwiania, gloryfikowania, czy odbudowy struktur i starych ideologii są konsekwentnie piętnowane i zwalczane. My, Polacy, możemy mieć pewność, a co najmniej nadzieję, iż tamte złe czasy nienawiści się już nie powtórzą.
Natomiast Ukraina, przynajmniej w swej części "do Zbrucza", przeżywa niemalże euforię powrotu do swych "korzeni", w tym również tych z okresu II wojny światowej. Wracają z emigracji weterani dzielnej UPA, stawia się pomniki i tablice chwały prowidnykom OUN i poległym bohaterom walczącym o Samostijną przez likwidację ludności polskiej.
Oczywiście p. Osadczuk zapewnia nas, że obecna Ukraina jest propolska, że nie ma na Ukrainie żadnego ugrupowania politycznego z antypolskim programem. Chyba też tak jest. Ale dlaczego miałoby być inaczej? Przecież tam nie ma już Polski i prawie nie ma też Polaków.

8. B.Osadczuk wielokrotnie porównuje stosunki polsko-ukraińskie ze stosunkami chorwacko-serbskimi na Bałkanach. Rzeczywiście analogie są zaskakująco bardzo duże. Podobnie Chorwaci i Serbowie należą do dwóch różnych formacji kulturowych; zachodnio-rzymskiej i bizantyjskiej i dwóch różnych religii z tymi kulturami związanymi. Również przez kilka stuleci pozbawieni oni byli własnej państwowości, znajdując się pod panowaniem Węgier, Turcji, względnie Austro-Węgier. Podobnie w 1918 r. narody te znalazły się we wspólnym niezależnym państwie (oni z własnego dobrowolnego wyboru).
Po podboju Jugosławii w 1941 r. Hitler utworzył Niezależne Państwo Chorwackie. Tego gestu nie powtórzył jednakże w stosunku do Ukrainy, mimo takich nadziei i oczekiwań ze strony nacjonalistów ukraińskich. Podobnie Niemcy wysługiwali się Chorwatami w walkach z partyzantką antyniemiecką, skupiającą wszystkie narodowości Jugosławii, ale głównie Serbów. Podobieństwo dalsze: chorwaccy ustasze Ante Pavelica prowadzili okrutną eksterminację ludności serbskiej, mordując kilkaset tysięcy osób.
Później odmiennie od naszych potoczyły się losy tych dwóch bałkańskich narodów, które nadal pozostały w ramach jednego państwa. Przez długie 40 lat obie nacje współżyły właściwie przykładnie, budując wspólnie względnie zasobne państwo. I oto po tylu latach, prawie z dnia na dzień, Chorwaci okrzyknęli Serbów okupantami i agresorami i ogłosili swą związkową republikę niepodległym państwem. Wrócili następnie do swych "korzeni" z okresu II wojny światowej. Dziś stawiają pomniki i tablice chwały walczącym u boku faszystowskich Niemiec bohaterskim ustaszom, ... itd. Zwyciężyły mity, urojone krzywdy, nacjonalistyczne fanfary, szowinizm religijny, nietolerancja, frustracje i ambicje elit władzy, obietnice i podszepty starych, dobrych przyjaciół z zewnątrz. I oto już 4 lata trwa tam wojna domowa, a mur nienawiści rośnie i rośnie.
I refleksja na nasz polski użytek: jak to dobrze, że nas, złych, jaśniepańskich "Serbów" nie ma już na "Wołyniu". Że nie okupujemy i nie rządzimy na tamtych ziemiach. Jak amen w pacierzu mielibyśmy swoją "Jugosławię".

9. Dziś samodzielnie i pokojowo Ukraińcy, borykając się głównie z własnymi ekonomicznymi problemami, budują swą własną przyszłość. W euforii odkrywania wszystkiego co miłe i piękne w historii bliższej i dalszej dla wielkiego narodu ukraińskiego - czegoś jednak brakuje. Coś tkwi jak zadra w narodowym sumieniu. Mówiąc skrótowo jest to kompleks "Wołynia". Coś z tym trzeba zrobić, gdyż wyraźnie psuje wizerunek nie tak dawnych czasów wielkich marzeń, ideałów i "bohaterskich" czynów. No cóż, najlepiej dogłębnie naświetlić, przedyskutować, podzielić winy mniej więcej po połowie, przeprosić się wzajemnie, przebaczyć i już bez kompleksów budować mosty współpracy.
Tymczasem ja, a sądzę, że wraz ze mną jeszcze dość liczna rzesza polskich świadków tamtych dni, wcale nie oczekujemy jakichś przeprosin i nie widzimy konieczności pojednania się na zgliszczach tamtych czasów. Kto właściwie miałby przepraszać i za co? Nowe pokolenia powojenne nie mają z tym nic wspólnego i nie mają za co przepraszać. A żyjący jeszcze, dziś już bardzo starzy, sprawcy tych potwornych rzezi - po co właściwie mieliby przepraszać? Żeby usłyszeć wrażliwe "przebaczamy" i poczuć się rozgrzeszonymi z winy i kary? Rozgrzeszenia za tak potworne zbrodnie? Za zbiorowy omam szowinizmu i nacjonalizmu? Nie, nie będzie rozgrzeszenia. Byłoby to równoznaczne z wyrażeniem, w jakimś sensie, aprobaty dla tamtych złych czasów pogardy, nienawiści i śmierci.
Niech lepiej sprawcy tych potwornych mordów sami się rozliczą we własnych sumieniach, na swe ostatnie dni, i jeśli rzeczywiście rozumieją swe zbrodnie, niech przekażą potomnym i historii przynajmniej pokorne stwierdzenie, że "dur na ludej naszoł",
jak napisano w jednym z artykułów pt. "Wołyń - szukanie prawdy".


Kraków, 22.X.1995 r.

Powrót do poprzedniej strony