Szpital
5 dni z kardiomonitorem


Leżałem pięć dni w w znanym krakowskim szpitalu ogólnym na Oddziale Wewnętrznym, ze względu na podejrzenie o zawał serca II stopnia. Podłączony byłem do monitora kardiologiczne­go, rejestrującego na bieżąco pracę serca oraz kroplówek z lekarstwami. To znaczy związany byłem z tymi urządzeniami różnymi kabelkami i rurkami, jakie uniemożliwiały mi opuszczenie łóżka szpital­nego i pójście do toalety, czy łazienki. To też po kilkunastu godzinach bardziej dokuczały mi skutki"uwięzienia" w łóżku, niż dolegliwości choroby. Oczywiście nie pomyślałem nawet, by samemu uwolnić się od tych kabelków i rurek. Próbowałem natomiast prosić o to personel szpitala. Udało mi się to tylko raz, co pozwoliło mi na umycie rąk i twarzy w umywalce i zgolenie sporego kilkudniowego zarostu. Wiele innych mych prób odłączenia mnie od monitora się nie powiodło i opiszę te przypadki.
Pielęgniarka z naprzeciwka. Pacjenta leżącego naprzeciwko dręczyła astma, spowodowa­na pracą w Hucie Aluminium w Skawinie przed laty. Często obsługiwany był przez pielęgniarkę, któ­ra uruchamiała inhalator, do którego był podłączony. Zainstalowała już aparaturę i przechodziła do zaworu na ścianie za łóżkiem chorego, by uruchomić urządzenie. W tym momencie spojrzała na mnie, miałem otwarte oczy, więc zapytała: - „Jak się pan czuje?”. Na chwilę znikła mi za szafeczką, ale odpowiedziałem głośno: - „Źle!” Przekręciła zawór uruchamiając inhalator i podeszła do mnie: - „Ale serduszko nie boli?” Odrzekłem, że nie boli, i chciałem jeszcze powiedzieć, że boli mnie jednak brzuch, ale jej już nie było w pokoju.
Trzy pielęgniarki. Na przeciwko, bliżej okna, leżał bardzo ciężki przypadek, prawie nieru­chomy i nieprzytomny. Zresztą zmarł nazajutrz w nocy. Oddychał głośno i był intensywnie obsługiwa­ny przez kilka pielęgniarek naraz. Właśnie trzy pielęgniarki opuszczały już salę, gdy jedna z nich, już w drzwiach, zapytała jak się ja czuję. Widocznie spostrzegła, że ze mną coś nie tak. Odpowiedzia­łem, że źle, że boli mnie brzuch i chciałbym do toalety. Ona na to: - "To możemy pana przewieźć”. Pomyślałem, chyba mylnie, że mogą mnie przewieść w łóżku razem z kardiomonitorem i stojakiem na kroplówki, więc szybko replikowałem, że mogę przejść na własnych nogach, bo jestem już po za­biegu. Chciałem jeszcze dodać, że chodzi mi o odłączenie od aparatury, ale nie było już do kogo.
Pielęgniarka z kroplówką. W ostatnich dwóch dniach pobytu w szpitalu wiedziałem jak się odłączyć samemu od monitora. Raniutko, około 6-tej godziny, wypiąłem kolorowe wtyczki kabelka łączącego mnie z monitorem i przygo­towałem się do wyjścia do toalety. W tym momencie weszła do naszego czterołóżkowego pokoiku śliczna pielęgniarka z wielgachnymi kroplówkami dla mnie i astmatyka z naprzeciwka. Zdenerwowa­łem się i warknąłem: „Nie teraz, za pół godziny”. Ślicznotka się obruszyła: „Dlaczego pan na mnie krzyczy?”. Oczywiście przeprosiłem ją zaraz, nawet wymamrotałem, że bardzo cenię ich ciężką, ofiarną pracę. Po czym pomaszerowałem do toalety, w czym mi nawet pomogła. Przyszła za pół go­dziny.
Dyżurni lekarze. Czterokrotnie prosiłem dyżurnych lekarzy, którzy zmieniali się co 12 go­dzin, o odłączenie na chwilę monitora, do którego byłem przywiązany. Bodaj w drugim dniu szpital­nym jedna bardzo sympatyczna, młoda lekarka odpięła mnie od kardiomonitora i wtedy właśnie się wreszcie umyłem i ogoliłem.

Kardiomonitor. Kardiologiczny monitor służy do ciągłego monitorowania pracy serca, reje­strując głównie ciśnienie tętnicze i puls. Jest on niezbędny zwłaszcza w trakcie operacji i do diagno­zy w krytycznych sytuacjach. W czasie 5-dniowego podłączenia mnie do kardiomonitora miałem czas na różne dywagacje o jego dodatkowych zadaniach. W moim przypadku jego główną funkcją było zmuszenie mnie do bezruchu i ciągłego leżenia w łóżku szpitalnym. Miałem mniej więcej stałe uregulowane ciśnienie tętnicze i puls odpowiedni do wieku, przy czym nie zauważyłem nawet, czy ktoś się interesował zapisami mego kardiomonitora .Nabrałem więc głębokiego przekonania, że urządzenie służy przede wszystkim do przykucia pacjenta do łóżka, podobnie jak łańcuchy w śre­dniowiecznych lochach do kamiennych ścian.
Trzeba było więc zająć się nim samemu. Podglądnąłem w szczególności, że wystarczy odłą­czyć 3 małe wtyczki, czerwoną, zieloną i żółtą, by się go pozbyć. Podobnie można zdjąć kroplówkę z wieszaka i zabrać ze sobą do toalety, oczywiście przykrywając ją ręcznikiem, by personel się nie zo­rientował. Nie można było tylko z tym bagażem się wykąpać, ale to nie boli i przez pięć dni do wypi­sania ze szpitala, można spokojnie wytrzymać.

Personel szpitalny. Kadrę szpitalną stanowią, z grubsza oceniając,: kierownictwo, lekarze, pielęgniarki i salowe. Funkcje kierownicze obsadzone są przez doświadczonych, starszych wiekiem, lekarzy. Personel lekarski, przypisany do konkretnych sal chorych, dyżurni i obsługujący wszelką aparaturę medyczną to przeważnie młodzi lekarze. Pielęgniarki mieszczą się w przedziale wieko­wym 20-30 lat, czyli są młode, delikatne, usłużne, przy tym ładne. Starszych jak na lekarstwo. Nato­miast salowe to raczej panie w średnim wieku, zwykle „przy kości”, silne, bardzo zapracowane.
Rzuca się w oczy generalny brak lekarzy i pielęgniarek w średnim wieku, doświadczonych, z wieloletnią praktyką. Oczywiście wyjaśnienie tego stanu jest bardzo czytelne. Ten kwiat medycyny emigrował do państw Europy Zachodniej, gdzie łatwiej o godziwe zarobki, pozwalające na materialny byt własny i rodziny. To też jest głównym powodem, że wskaźniki ilościowe lekarzy i pielęgniarek w Polsce maleją, podczas gdy w państwach do których emigrują, rosną.

Dwa zgony. Leżałem w 4-łóżkowej salce chorych, po dwa łóżka na bocznych ścianach. Można się było zorientować, że pierwotnie był to jakiś pokój administracyjny lub gabinet lekarski. Został potem przerobiony na salkę chorych z trzema łóżkami. W miejscu czwartego łóżka, na jakim ja leżałem naj­prawdopodobniej stał stolik z krzesłami. Czwarte łóżko zostało najwidoczniej dostawione później, bez lammpki ściennej, przycisku wzywającego personel itp. Żeby wyprowadzić, czy wprowadzić inne łóżka do pokoju, należało wpierw wywieźć łóżko, na którym leżałem, na korytarz.
Pierwsza tragedia. Na łóżku za mną leżał 86-letni mieszkaniec spoza Krakowa, który najwi­doczniej starał się o jak najdłuzszy pobyt w szpitalu. Żona mu zmarła, dwoje dzieci gdzieś daleko na świecie i nie miał po prostu gdzie wracać. On jednakże został wypisany ze szpitala najwcześniej. Czwarty pacjent,leżący naprzeciwko od strony okna, był astmatykiem w bardzo złym stanie, dyszał jak miech kowalski, charkotał, lub leżał cichutko, półsiedząc na łóżku bez ruchu, a miał 81 lat. Przy nim pielęgniarki krzątały się najbardziej od samego ranka, myły go, masowały, wymieniały pościel, karmiły i podłączały do jakichś urządzeń.
W drugi dzień mego pobytu w szpitalu zmarł cichutko w godzinach południowych.. Wywie­zienie łóżka ze zmarłym, wprowadzenie nowego łóżka, jego ścielenie, porządki w sali realizowane były przez cztery „zielone” salowe w maseczkach. Ja w tym czasie leżalem na korytarzu na swym łóżku. Prawie nic nie widziałem.
Druga straszna tragedia. Nowe łóżko było puste przez ponad dobę. Dopiero następnego dnia o 22 godzinie w nocy zostało zajęte przez kolejnego pacjenta. Był to 28-letni mężczyzna, który przyjechał do rodziców w Krakowi. Zaraz po powrocie uległ wypadkowi, upadł na wznak i stracił przytomność, bodaj zakrztusił się śliną. Podłączony został do jakiegoś aparatu, ciężko dyszał lub charczał. Po ok. 20 minutach przybyli rodzice, był przy nim młody lekarz i dwie pielęgniarki, rozpacz­liwe rozmowy, stłumione biadania, żeby nie budzić pozostałych pacjentów w pokoju.
Ale to była niedziela, więc w szpitalu był tylko nieliczny dyżurny personel. O 23-ciej godzinie matka odeszła, ojciec pozostał całą moc przy chorym. Krzątała się przy nim tylko jedna młodziutka pielęgniarka i właściwie niewiele się działo. Trudno opisać tę straszną dla ojca noc, gdy co pewien czas pytał szeptem chorego syna: „Czy słyszysz mnie?” Nie mogłem usnąć z powodu wrażenia i bardzo głośnego oddechu chorego. Ustało nagle o 3-ciej nad ranem. Dopiero wtedy ojciec zdjął kurteczkę i w koszuli usiadł na krześle przy oknie, podpie­rając się ręką na parapecie. Widziałem jego cień na ścianie, rzucany przez latarnię uliczną. Po pew­nej chwili odeszła też kolorowa pielęgniarka. W pokoju była cisza, ale po chwili odezwał się z kory­tarza przeciągły krzyk jakiejś kobiety, trwał kilkanaście minut. Powtórzył się jeszcze po pewnym cza­sie dwa razy, ale na krótko. O wpół do szóstej ruch i hałas na korytarzu, dwie salowe robiły porządki w pokoju, wkrótce przyszła też matka młodego pacjenta, zaś odszedł ojciec, tak się zapewne umówi­li na czuwanie przy synu. Pojawił sią lekarz, była pielęgniarka, która się zajmowała chorym. Odnosi­łem wrażenie, że nastąpiła jakaś poprawa jego zdrowia, ale mama popłakiwała, a ojciec wrócił po kilku godzinach.
Do mnie zona przyszła tuż przed obiadem o 13-tej. Zaraz po nim, odpiąłem się od kardiomo­nitora i poszliśmy na korytarz, gdzie na końcu były wygodne siedziska. Wróciliśmy dopiero o 15-tej z powrotem do mej salki szpitalnej, gdzie przy łóżku swego syna rodzice klęczeli i cicho szlochali. Położyłem się do łóżka, żona wkrótce odeszła. Nie zorientowałem się co się stało, ale rodzice po chwili wyszli oboje z pokoju. Dopiero po dłuższym czasie weszła salowa, zamiatała pomieszczenie i wymieniła kilka zdań z leżącym za mną pacjentem. Pytała ile miał lat, kto to był – w czasie prze­szłym. Dopiero wtedy zorientowałem się, że on zmarł. Zresztą wnet do pokoju weszły 4 młode pielę­gniarki, zaczął się rwetes, przesuwanie szafeczek, stojaków do kroplówek, monitora, a mnie na łóż­ku wywieziono na korytarz, zresztą twarzą do ściany, tak że nie widziałem co się dzieje. Gdy z po­wrotem moje łóżko zostało wtoczone do pokoju tam gdzie leżął zmarły stało już nowe puste łóżko, było ścielone, wreszcie pokój został starannie zamieciony.

Kraków, 10.04.2017 r.

Powrót do poprzedniej strony