Wspomnienia wojenne 22.IV.1939 - 5.V.1945
Hrabiny Karoliny Lanckorońskiej


W 2001 roku ikazało się I., zaś w 2009 r. II. wydanie książki pt. „Wspomnienia wojenne 22.IX.1939 – 5.IV.1945”, autorstwa hrabiny Karoliny Lanckorońskiej, stron 368, Wydawnictwo Znak. Książka napisana została bezpośrednio po II wojnie światowej w 1945-1946 r. Autorka próbowała ją wówczas też zaraz opublikować w języku angielskim. Jednakże dwaj wydawcy brytyjscy, do których się wtedy zwróciła, odmówili druku, z uzasadnieniem, że „tekst jest zbyt antyrosyjski”. Po kilku latach również inni dwaj wydawcy brytyjscy nie zdecydowali się na wydanie książki, z uzasadnieniem, że „tekst jest zbyt antyniemiecki”. Tak więc autorka postanowiła, że książka może być wydana dopiero po jej śmierci. A żyła raczej długo, przez cały wiek XX i po dwa lata wieku XIX i XXI, czyli od 1898 do 2002 r., to jest 104 lata. W wydanej w 2009 r. książce dodany został tylko krótki „Epilog” z 1964 r., dopisany wówczas przez autorkę. Poniżej konspekt-pigłka książki.
Pamiętnik K. Lanckorońskiej rozpoczyna się 22 września 1939 r., to jest w dniu wkroczenia wojsk rosyjskich do Lwowa, gdzie od 1933 r. zamieszkiwała, a w 1936 r. została profesorem historii sztuki na Uniwersytecie Lwowskim. Wcześniej przebywała wraz z rodzicami, wychowała się i edukowała we Wiedniu, uzyskując w 1926 r. tytuł doktora w zakresie historii sztuki. Po wznowieniu w październiku nauki na Uniwersytecie Lwowskim, a raczej na Ukraińskim Uniwersytecie Lwowskim im. Iwana Franko, nadal jako profesor wykładała historię sztuki.
Na pierwszych stronach swej książki Lanckorońska opisuje sytuacje społeczną i polityczną we Lwowie po zajęciu miasta przez Moskali. Bezpośrednią władzę w mieście przejęły wtedy rożne Komitety Ukraińskie. Bardzo uciążliwym dla mieszkańców stał się niedostatek żywności. W mieście było prawie milion ludności, w tym wielkie rzesze uciekinierów wojennych. Zaczęli oni jednak szybko wracać „pod Niemca”, i aprowizacja Lwowa się wtedy poprawiła, zasilana ze wsi.
Natomiast przybyło w mieście nieco rodzin rosyjskich, które wykupywały ze sklepów wszelkie towary. Autorka przytacza anegdoty o zakupach przez bolszewickich oficerów grzechotek dziecięcych i tym podobne, jako przykłady ich zacofania i braku kultury. Wkrótce na wystawach sklepowych zaczęło w ogóle brakować towarów, w ich miejsce wystawiano portrety Stalina. Zaś handel przeniósł się na place i do pasaży, gdzie kłębiły się tłumy ludzi, sprzedając i kupując głównie towary używane wszelkich asortymentów. Autorka określa ten handel jako „kawałek Azji, który spadł na Lwów”. Częściowy kres tym bazarom położyło zarządzenie z 21 grudnia o wycofaniu z obiegu waluty polskiej.
Przez wiele tygodni Lanckorońska walczyła o usunięcie przymusowo zakwaterowanego, gburowatego oficera w jej 3-pokojowym mieszkaniu, jakie zajmowała ze swą służącą Andzią. Sprawę w sądzie wygrała, oficer ten został zdegradowany za zhańbienie Armii Czerwonej, a na drzwiach jej mieszkania zwisła tabliczka: „Tu mieszka Profesor Uniwersytetu i mieszkania nikomu zająć nie wolno”. Jesienią 1939 r. odbyły się dwa powszechne głosowania ludności. Jedno dotyczyło włączenia terenów do ZSRR, drugie wyborów przedstawicieli do władz republikańskich. W obu wszyscy profesorowie UL wzięli udział, zgodnie z zaleceniem Rządu Sikorskiego, uważającego, że wszelkie plebiscyty, przed zawarciem traktatu pokojowego i tak formalnie są nieważne.
Już w styczniu 1940 r. została zaprzysiężona na członka, powstałej we Lwowie, konspiracyjnej organizacji Związek Walki Zbrojnej, podlegającej dowódcy T. Komorowskiemu-„Prawdzicowi” w Krakowie. W książce wiele opisów i faktów, związanych z wywózką w kwietniu 1940 r. do Kazachstanu ludności polskiej, osiadłej na Kresach w czasie II RP, rodzin ziemiańskich, policyjnych i wojskowych. Lanckorońska, sama obawiając się represji za swe pochodzenia arystokratyczne, postanowiła wówczas udać się przez Karpaty do Włoch, gdzie miała sporo znajomych z okresu kilkuletniego tam pobytu. Jednakże przejście do Rumunii, czy na Węgry, okazało się mało realne. Łatwiej można było przekroczyć granicę w rejonie Tatr do Słowacji. To też w maju 1940 r., jako rzekomo żona znajomego, legalnie wyjeżdżającego do Generalnej Guberni, uciekła ze Lwowa do Krakowa. Gotując si’ przy pomocy ZWZ’ do przeprawy do Włoch, udała się przede wszystkim do, znającego ją i jej rodzinę, prymasa Sapiehy z zapytaniem, co mogłaby przekazać od niego do Watykanu. Przygnębiony odpowiedział: „Niech pani powie, że fakt, iż się papież do Polaków nie odzywa, ma skutki niebezpieczne, jeśli chodzi o nastroje antyrzymskie. I żeby nuncjusz w Berlinie, Orsenigo, do Dachau i do naszych więzionych księży nie jeździł, gdyż jego wizyty ogromnie ich rozgoryczają. Nie jest on bezstronny i strasznie nietaktowny.” Wkrótce jednakże Niemcy zaatakowali zachodnią Europę, zaś Włochy wypowiedziały wojnę Francji i wyjazd do Włoch stal się nieaktualny. Lanckorońska nawiązała w Krakowie bezpośredni kontakt z kierownictwem ZWZ, tłumaczyła na język niemiecki agitacyjne ulotki dla żołnierzy niemieckich, ale przede wszystkim zaangażowała się w pracach Polskiego Czerwonego Krzyża jako sanitariuszka-wolontariuszka. Zajmowala się pomocą dla chorych żołnierzy, zwalnianych z obozów jenieckich. Zaś od połowy 1941 r. z ramienia RGO (Rada Główna Opiekuńcza) przejęła organizację dożywiania więźniów w całej Generalnej Guberni, rozszerzonej wówczas o 3 województwa południowo-wschodniej Polski. W pracy tej, której poświęciła całą swą energię, przydały się szczególnie jej biegła znajomość języka niemieckiego, to że matka jej była Niemką i arystokratyczne pochodzenie, co władze niemieckie honorowały szczególnie. Zorganizowała liczne Komitety Opiekuńcze w dużych miastach, które zajmowały się zbiórka pieniędzy i darów, organizowały kuchnie i następnie dostarczały do określonych więzień zupę w kotłach, paczki z żywnością, środkami czystości, odzieżą i inne.
W styczniu 1942 r. K. Lanckorońska wyjechała jako urzędniczka RGO do Stanisławowa, by założyć również tam Komitet Opiekuńczy, obejmujący miejscowe więzienia. W Okręgu krwawą władzę okupacyjną sprawował Hans Krüger, oficer SS, kierujący miejscowym Gestapo. Miał on na sumieniu niezliczone zbrodnie, popełnione głównie na inteligencji w Stanisławowie. Po spotkaniach i długich przesłuchaniach stał się osobistym, zawziętym przeciwnikiem Lanckorońskiej, zwłaszcza wobec akcentowania przez nią swej polskości, opowiadania się za niepodległą Polską, krytykowanie okupacji i prześladowań niemieckich. Na utworzenie Komitetu Krüger się więc nie zgodził, nabył też podejrzenie o przynależność jej do ZWZ-AK.
Wreszcie 12 maja 1942 r. aresztował hrabinę w Kołomyi. Dla jej zastraszenia przez 7 dni więziona była w piwnicznej ciemnicy, pod oknem jej celi dokonywano egzekucji więźniów i inne. Krüger przekonany, że wkrótce otrzyma zgodę na stracenie Lanckorońskiej, w jednym z przesłuchań, w zdenerwowaniu, zwierzył się jej, że w pierwszych dniach lipca 1941 r., z jego rozkazu, zabitych zostało 23 profesorów Uniwersytetu Lwowskiego. Było to ściśle skrywaną tajemnicą, a propaganda niemiecka obwiniała tym mordem NKWD.
Lecz, niespodziewanie dla Krügera, otrzymał rozkaz Heinricha Himmlera przekazania hrabiny Lanckorońskiej oficerom SS, którzy w tym celu przyjechali do Stanisławowa. Eskortowali oni ją do więzienia Gestapo we Lwowie. W sprawie więzionej bardzo silnie interweniowała wtedy w Berlinie włoska rodzina królewska. W lwowskim więzienie przetrzymywano ją przez prawie 5 miesięcy, ale w warunkach uprzywilejowanych. Dostarczyła komisarzowi SS W. Kutschmannowi raport o zwierzeniu się jej przez Krügera o zamordowaniu profesorów lwowskich, przy czym Kutschmann był członkiem oddziału Krügera w tej akcji, ale sprzeciwiał się egzekucjom. Zawiózł on osobiście raport Lanckorońskiej do Berlina, co faktycznie spowodowało później decyzję Himmlera zdegradowania Krügera ze stanowiska szefa Gestapo w Stanisławowie, za zdradę tajemnicy hrabinie polskiej, ale nie za dokonane mordy.
W listopadzie 1942 r. z rozkazu Himmlera Lanckorońska przewieziona została do Berlina. Kutschmann i ona sama sądzili, że zostanie tam ostatecznie zwolniona. Lecz po krótkim pobycie w aresztach berlińskich ekspediowana została do kobiecego obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. Była to niewątpliwie decyzja Himmlera, a może nawet Hitlera, którzy nie mogli ją zwolnić, jako koronnego świadka w sprawie zaginięcia profesorów lwowskich. Z drugiej strony nie mogli też natychmiast pozbyć się hrabiny, gdyż tym razem bardzo mocno za jej uwolnieniem interweniował prezes Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w Genewie, Carl Burckhardt.
Na Karolinę Lanckorońską czekała w Ravensbrück cela w budynku biurowym, wygodnie urządzona i przystrojona kwiatami. Lecz, na skutek zwykłego bałaganu, znalazła się ona w jednym z obskurnych zagęszczonych baraków obozu. Dopiero po biurokratycznych poszukiwaniach, została po dwóch miesiącach „odnaleziona” i przeniesiona do wygodnej separatki. Miała też prawo do otrzymywania wyżywienia jak dla SS, książek, prasy niemieckiej, dobrej opieki lekarskiej, do spacerów, leżaka w ogrodzie itp. Wykorzystywała te możliwości i domagając się dodatkowych porcji wyżywienia, przekazywała je do ogólnego baraku dla chorych i osłabionych więźniarek.
Wysłała też książkę do Krakowa ze skrycie zaszyfrowaną informacją o swym pobycie, warunkach obozowych itp. Wyleczyła się również z wielomiesięcznej choroby skórnej. Po kilku miesiącach Lanckorońska zażądała jednakże od władz więziennych przeniesienia jej z powrotem do ogólnego baraku, jako zwykłą więźniarkę. Bała się bowiem, że gdy pęknie „oś” z Włochami, to zostanie zlikwidowana, zaś w obozie tej groźby raczej nie będzie, gdyż stopi się z ogółem więźniarek.
Po przeniesieniu do obozu, po pewnym czasie została blokową, należały do niej różne sprawy, głównie porządkowe, w bloku liczącym setki więźniarek różnych narodowości. Starała się wspomagać je według swych możliwości, domagając się od władz niemieckich większych przydziałów żywności, lepszej opieki lekarskiej nad chorymi itp. W książce wiele opisów rozmów z więźniarkami, ich zachowań moralnych czy politycznych, samobójstw, zgonów z powodu chorób i głodu.
Różne nacje więźniarek zachowywały się w odmienny sposób. Lanckorońska w książce pisze, że np. Francuzki odnosiły się z wyższością w stosunku do Polek, winiły też w ogóle Polskę za doprowadzenie do wojny. Natomiast szczególnie serdecznie do Polaków odnosiły się Greczynki z partyzanckich oddziałów, wzięte do niewoli w górach greckich. Rosjanki Lanckorońska nazywała Sowietkami i uważała, że są dzikie i reprezentują azjatycką kulturę, niższą od europejskiej, oraz że nienawidzą Polaków, choć nadmienia, że tej nienawiści w obozie sama nie doświadczyła. Poza tym ganiły one Polaków za wywyższanie się i naiwną wiarę w mocarstwa zachodnie. Wszystkie nacje, prócz Polek, cieszyły się z wojennych zwycięstw rosyjskich i nawet Niemki uważały, że przyszłość dla Europy przyjdzie z Rosji. Natomiast euforia zapanowała wśród Polek, gdy doszły do obozu wiadomości, że „Monte Cassino wzięli Polacy”. Norweżki były najbardziej zdyscyplinowane i kulturalne. Była ich niewielka grupa, składająca się z więźniarek wyłącznie politycznych. Francuski i Belgijki były najbardziej skomunizowane. Sporo w książce o „królikach”, czyli, najczęściej młodych kobietach, na których specjalni lekarze obozowi dokonywali różnych eksperymentów medycznych. Polegały one na operacjach kostnych, mięsni i sterylizacji.
Od sierpnia 1944 r. zaczęły przychodzić wielkie transporty Warszawianek. Brak było miejsca w istniejących obiektach, więc na jedynym wolnym placu w obozie postawiony został olbrzymi namiot dla kilku tysięcy więźniarek. Pierwsze przybyły mieszkanki Woli. Opowiadały okropne rzeczy i że „Warszawy już nie ma.” W następnych tygodniach i miesiącach Rumunki, Francuzki, Belgijki i Holenderki dowiedziały się i cieszyły bardzo, że ich kraje zostały uwolnione spod okupacji niemieckiej. Potem także Greczynki i Jugosłowianki. Natomiast Karolina Lanckorońska zamartwiała się, gdy Niemka w administracji obozu poinformowała ją, że na Konferencji Alianckiej w Jałcie polskie ziemie za Bugiem przyznane zostały ostatecznie Związkowi Radzieckiemu. Uznała to za zdradę Polski przez aliantów zachodnich i uważała, że straciła Ojczyznę.
Poczuła się też wtedy do obowiązku uświadamiania młodzieży, czym jest komunizm i rozpoczęła odpowiednie wykłady w grupie polskich dziewczyn. Po kilku lekcjach jej najlepsza przyjaciółka Marysia, zawiadująca sąsiednim rewirem, zwróciła jej uwagę, że nie wolno jej nastawiać polskiej młodzieży wrogo do Rosji i jej systemu, gdyż oba kraje będą musiały współżyć pokojowo po zwycięskiej wojnie z Niemcami. Oczywiście nie przekonała Lanckorońskiej, która nadal kontynuowała swą misję antykomunistyczną wśród polskich dziewczyn w obozie.
Znaczna część nowych więźniarek po wstępnej segregacji rozsyłana była do pracy do różnych fabryk, przeważnie zbrojeniowych. Niektóre Polki, członkinie AK, odmawiały zdecydowanie ze względów ideologicznych, choć jako robotnice fabryczne byłyby lepiej traktowane i jako tako odżywiane. Mimo bombardowania fabryk, miałyby większą szansę przeżycia niż w obozie.
Warunki panujące w Ravensbrück, skąpe racje żywności i ciągły przepływ nowych więźniarek, sprzyjały powstawaniu epidemii chorobowych, z których najczęściej występującymi były szkarlatyna i biegunka. Wzrastała wówczas śmiertelność wśród więźniarek. Szybko, jak muchy, umierały zwłaszcza Francuski i Belgijki. W książce wiele opisów zgonów, którymi Lanckorońska, pełniąca funkcję blokowej, musiała się organizacyjnie zajmować. W lutym, zanosiło się na egzekucję „królików”. Zostały otoczone na nocnym apelu przez niemieckie strażniczki obozowe i SS-manów. Lecz, w krytycznym momencie, Sowietki wyłączyły światło elektryczne w całym obozie.
Powstało zamieszanie, „króliki” wydobyły się z kordonu, pochowały i pozmieniały numery na ramionach, stawiały się następnie na apelach w innych blokach. Zamieszanie trwało kilka dni i apele zostały na kilka dni przerwane. W tym czasie przez obóz nadal przepływała duża fala więźniarek, a obóz faktycznie zaczął już pustoszeć. Wielki namiot został zlikwidowany, w jego miejsce zaczęto sadzić kwiaty, nocami słychać było huk armat, gdyż do nieodległej Odry dotarła już Armia Czerwona.
W lutym też Lanckorońska została zwolniona z funkcji blokowej i skierowana do rewiru 1, do szpitala, będącego pod bezpośrednim nadzorem głównego lekarza obozu. Tam przydzielono jej dolną pryczę z pościelą, przy czym górne prycze nad nią pozostawiono wolne. Mimo, że była zdrowa, otrzymywała mleko, witaminę C i tran. Mogła się poruszać po całym obozie, więc część tego tranu wynosiła we flaszeczkach do innych, chorych więźniarek, kontynuowała też nauczanie młodzieży.
Po 10 dniach wróciła jednakże do swego bloku. Obóz nadal pustoszał, Warszawianki właściwie zostały „zwolnione” i wysłane do fabryk, Cyganki i Niemki gdzieś przeniesione. Ale nadal na apelach wybierane były chore, z opuchniętymi nogami, lub młode dziewczyny i wywożone do pobliskiego lasu. Lory potem wracały bez nich, a nad kominem krematorium wznosił się przez pewien czas czarny dym. I taka sytuacja trwała do kwietnia.
5 kwietnia została sformowana duża 400 zdrowych Francuzek, do której rozkazem komendanta obozu dołączona została także hrabina Lanckorońska. Wszystkie myślały, że poprowadzone zostaną na śmierć do pobliskiego lasu, lecz po wyjściu z obozu skierowano je w kierunku przeciwnym, Niedaleko na drodze czekała na nie kolumna białych aut ciężarowych, ze znakami Czerwonego Krzyża, przy których widniały białe krzyże na czerwonych tarczach, symbole Szwajcarii. Więźniarki szybko wsiadły do samochodów, które zaraz odjechały, żegnane przez grupę oficerów kierownictwa obozu Ravensbrück. Po trzech dniach jazdy przez południowe Niemcy konwój dotarł do granicy szwajcarskiej. Do Lanckorońskiej przystąpił wtedy z powitaniem poseł niemiecki w Bernie, czym była bardzo zdziwiona. Po przejściu granicy, w miasteczku Kreuzlingen, gdzie samochody się zatrzymały, uwolnione więźniarki francuskie zostały powitane biciem dzwonów kościelnych.
Na drugi dzień Lanckorońska udała się do Genewy, spotykając się tam ze swym bratem Antonim i Carlem Burckhardtem, prezesem MCK, którego interwencjom zawdzięczała zwolnienie z obozu. Apelowała do niego o zorganizowanie drugiej kolumny samochodów do Ravensbrück, ale komunikacja w tym kierunku została wkrótce przerwana, a obóz wyzwolony przez Rosjan.
Karolina Lanckorńska nie miała już żadnych obowiązków i wyjechała samochodem wojskowym przez Francję do Włoch nad Adriatyk, gdzie w Bolonii stacjonował 2. Korpus Wojska Polskiego pod dowództwem gen. Władysława Andersa. Została żołnierzem Korpusu, awansowała została do stopnia porucznika i przydzielona do Wydziału Oświaty 2. Korpusu, z zadaniem zorganizowania studiów wyższych dla studentów-żołnierzy Korpusu. Nowymi obowiązkami zajęła się gorliwie, ale książka o nich już nie traktuje. Swe wspomnienia wojenne autorka formalnie zakończyła na dacie 5 kwietnia 1945 r. to jest dniu wyjazdu z Ravensbrück.
Zaś faktycznie książkę kończy krótki 4-stronicowy „Prolog” o finale sprawy Hansa Krügera, komendanta Gestapo w Stanisławowie. W 1967 r w Münster toczył się proces przeciwko niemu i ośmiu podwładnych SS-manów, oskarżonych o morderstwa na cywilnej ludności w Stanisławowie. Krüger nie przyznawał się do zarzucanych mu czynów i oświadczył też, że zostałby uniewinniony, gdyby żyła hrabina Lanckorońska, która dobrze wiedziała, ile on pomógł Polakom i Żydom, ale niestety, zginęła ona w Ravensbrück. I oto hrabina, która przeczytała o procesie w londynskiej prasie, zjawiła się jako świadek w sądzie w Münster. W ciągu 65-minutowej relacji przedstawiła w szczegółach znane jej zbrodnie, jakie Krüger popełnił, w tym zabójstwo 23 profesorów we Lwowie. Sąd nie uwzględnił zbrodni lwowskiej, ale za popełnione w Stanisławowie oskarżony otrzymał dożywocie.

Książka „Wspomnienia wojenne” Karoliny Lanckorońskiej zawiera wiele szczegółów i faktów materialnych, ale charakteryzuje ją przede wszystkim „ogólna atmosfera, w której pamiętnik powstał”. Ta atmosfera to duch niegdysiejszego, obywatelskiego patriotyzmu, jaki towarzyszył autorce. Przejawiał się on głównie w jej działalności zawodowej, polegającej na wspieraniu życia naukowego i nieustannym czuwaniu by nauka i kultura polska pozostawały w orbicie kultury europejskiej.
W jej działalności politycznej patriotyzmem była wrogość do Rosji, czy aktualnie ZSRR, jako państwa azjatyckiego, o kulturze pozaeuropejskiej. Jak Mickiewicz w IXX wieku nazywała Rosjan Moskalami, przypisywała im podstępność, podejrzliwość i nienawiść do Polski. Jako świadek w procesie w 1967 r. przeciw szefowi Gestapo w Stanisławowie, zapytana o współpracę Polaków z partyzantką rosyjską przeciw Niemcom, oświadczyła: „Bolszewicy są i byli największymi wrogami Polski i Polacy nie mieli z Rosją komunistyczna nic wspólnego”. Takie było jej bezkompromisowe stanowisko we wszystkich sprawach obu państw i narodów, które wyssała zapewne już z mlekiem matki. W obozie Ravensbrück jeszcze w marcu 1945 r. wygłaszała antykomunistyczne wykłady dla polskich dziewczyn, które niewiele dni potem wywożone były lorami do pobliskiego lasu na egzekucję.
Charakterystyczne, że autorka książki prawie w ogóle nie odnosiła się do swego arystokratycznego pochodzenia. O jej rodzicach w książce nie ma jednego słowa. O siostrze i bracie tylko tyle, że we wrześniu 1939 r. wyjechali do Rumunii. Potem, już na końcu książki wzmianka, że autorka spotkała się ze swym bratem Antonim w Szwajcarii. O swym rodowodzie wspomniała tylko przy okazji odwiedzenia latem 1941 r. pałacu rodzinnego w Rozdole nad Dniestrem koło Halicza, gdzie przyjeżdżała z Wiednia wraz z rodziną na okres wakacji letnich.
W książce też nie ma żadnych opisów jej osobistych przeżyć, nie związanych z pracą zawodową, działalnością społeczną czy misją polityczną. Nie była na żadnym balu, ani przyjęciu, na które musiała by się wystroić, ani razu nie zatańczyła, nie wypiła jednego kieliszka alkoholu, ani nie była na żadnej randce. Jej jedynym uwielbianym mężczyzną był komendant ZWZ „Prawdzic” w Krakowie, którego bodaj nigdy w czasie wojny nie widziała.
Zaś jej największą pasją była światowa sztuka, zwłaszcza renesansowe malarstwo włoskie. Lubiła wiersze, Była na wskroś humanistką i idealistką, znała i porozumiewała się w językach polskim, niemieckim, francuskim i angielskim, cytowała niekiedy filozofów starożytnej Grecji. Historii sztuki poświęciła też swoje życie zawodowe. Z drugiej strony cechowało ją powołanie do opieki nad chorymi, tj. służby pielęgniarskiej, oraz opieki nad więzionymi, czemu poświęciła się prawie bez reszty w latach wojny, jakie spędziła w Generalnej Guberni i w Ravensbrück w III Rzeszy.

Kraków, 22.09.2012 r.

Powrót do poprzedniej strony