Afera Starachowicka
Końca nie widać

W 2003 r. krajowe media ogłosiły kolejną wielką tzw. „Aferę Starachowicką” przeciwko Sojuszowi Lewicy Demokratycznej. Jej istotą był „przeciek” informacyjny o zamierzonej przez Centralne Biuro Śledcze akcji aresztowań członków grupy przestępców kryminalnych w Starachowicach. Aresztowania te zostały przeprowadzone 26 marca 2003 r., zresztą bez żadnych problemów i przeszkód ze strony zatrzymanych. Nikt z przestępczej grupy, rzekomo ostrzeżonej przed aresztowaniami, nie uciekł, ani nie bronił się. Media wtedy też nie informowały ani o samej akcji, ani też o przestępstwach, jakich dopuszczali się aresztowani. Dopiero po ponad trzech miesiacach opinia publiczna została zbulwersowana informacjami, że aresztowani przestępcy zostali uprzedzeni o zaplanowanej przez CBŚ akcji przez kilku znanych działaczy SLD.
Ten informacyjny „przeciek” o tajnej akcji CBŚ zaopatrzony został w medialny kryptonim „Afera Starachowicka”. Lawina artykułów, komentarzy, opinii i wywiadów, jaka od samego początku towarzyszyła aferze świadczyła wymownie, że jej istotą, jedynym zasadniczym elementem był fakt uczestniczenia w niej znanych działaczy Sojuszu. Cała reszta nie miała już właściwie żadnego większego znaczenia. Czyli na przykład: co to za grupa przestępcza, jakich przestępstw się dopuściła, kiedy, jak długo działała, w jaki sposób została wyśledzona i zlikwidowana przez CBŚ? Media o tym informowały tylko bardzo szczątkowo.
Przed opisem afery, spróbujmy więc dla jasności jej obrazu, wyeliminować tę „całą resztę”. Jest to o tyle proste, że „afera starachowicka” była przedmiotem czterech oddzielnych rozpraw sądowych, dotyczących różnych osób, różnych zdarzeń, faktów i wypowiedzi, dziejących się w różnym czasie i miejscach. Przydanie im wspólnej nazwy „afery starachowickiej” wytłumaczyć można tylko względami politycznymi. Konkretnie zamiarem zdyskredytowania partii SLD przez proste skojarzenie jej z przestępczą grupą kryminalną, działającą w Starachowicach.

Pierwszy proces dotyczył oskarżenia dwóch osób o próbę wyłudzenia odszkodowań w branży ubezpieczeniowej. W szczególności 26 marca 2003 r. funkcjonariusze CBŚ aresztowali w Starachowicach tamtejszego starostę Mieczysława Sławka i wiceprzewodniczącego rady powiatu Marka Basiaka. Pierwszego podejrzano, a następnie oskarżono, o usiłowanie wyłudzenia ok. 28 tys. złotych odszkodowania za rzekomo skradziony jego samochód, drugiego za próbę wyłudzenia odszkodowania za rzekomą stłuczkę samochodu. W procesie prowadzonym aż półtora roku przez Sąd Okręgowy w Kielcach, zakończonym w lipcu 2004 r., Sławek został skazany na 16 miesięcy, zaś Basiak na rok pozbawienia wolności.
Ktoś ocenił, ze były to prawdopodobnie najsurowsze kary wszechczasów w branży ubezpieczeniowej samochodów. Można tylko domniemać, że na ich wysokość wpłynął fakt, iż obaj sprawowali swe urzędy w okresie lewicowych rządów ekipy Leszka Millera oraz byli członkami SLD. Chyba też tylko dlatego obaj przetrzymywani byli w areszcie przez cały czas trwania procesu, mimo tak błahego i niejasnego podejrzenia jak „usiłowanie wyłudzenia odszkodowania”. Zostali też zdymisjonowani ze swoich stanowisk przed zakończeniem procesu. Przy czym media nie informowały prawie zupełnie o faktach i szczegółach, dotyczących przedmiotu oskarżeń: samochód był, czy nie był skradziony, na czym polegała stłuczka, czy w tej sprawie był spisany protokół policyjny itp.
A w ogóle co wspólnego miał ten proces o wyłudzenie odszkodowań z „aferą starachowicką”? Otóż chyba tylko tyle, że obaj skazani mieszkali w Starachowicach, a Sławek znał dobrze i przyjaźnił się z jednym z członków gangu starachowickiego. Ponoć do niego właśnie dotarł „przeciek” ze źródła warszawskiej SLD o zamierzonej akcji CBŚ wobec tego gangu.

Drugi proces dotyczył grupy 12 osób, mieszkańców Starachowic, podejrzanych o przestępstwa kryminalne i w dniu 26 marca 2003 r. aresztowanych przez funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego. W szczególności byli oni podejrzani, a następnie zostali oskarżeni, o kilkadziesiąt różnych przestępstw: nielegalne posiadanie i handel bronią palną, amunicją, materiałami wybuchowymi i narkotykami, wymuszanie haraczu za skradzione samochody oraz pobicia i groźby. W procesie sądowym, rozpoczętym w maju 2004 r., głównymi oskarżonymi, którym udowodniono, że tworzyli zorganizowaną grupę, używając pseudonimów i szyfrów, byli czterej aresztowani: Leszek S., Dariusz P., Mirosław A. i Ireneusz K. Podejmowali oni w różnych konfiguracjach personalnych działania obliczone na uzyskanie korzyści materialnych z czynów, zabronionych prawem. Charakterystyczne, że media nie publikowały informacji o szczegółach tych przestępstw. Podany jedyny konkretny przykład dotyczył sprzedaży przez Leszka S. broni i narkotyków działającym „pod przykryciem” funkcjonariuszom CBŚ, do czego, jak powiedział oskarżony w swym „ostatnim słowie” w sądzie, został on „inteligentnie zmuszony”. W ogóle większość oskarżonych odżegnała się od zarzutów, przyznając się jedynie do pojedynczych przestępstw i prosząc przy tym o łagodny wymiar kary. Proces zakończony został 24 stycznia 2006 r., czyli po prawie trzech latach od aresztowania podejrzanych.
Ostatecznie wyrokiem Sądu Okręgowego w Kielcach skazani zostali: Leszek S. na 10 lat pozbawienia wolności i 15 tys. zł. grzywny, Dariusz P. na 6 lat i 7,5 tys., Mirosław A. na 3 lata i 5 tys. zł. grzywny, dalszych siedmiu oskarżonych zasądzono na od 26 do 12 miesięcy więzienia, a Tomasza F. uniewinniono. Niektórym skazanym sąd zawiesił wykonanie kary.
Proces przestępczej grupy kryminalnej nie dotyczył i nie miał nic wspólnego z „aferą starachowicką”, pomyślaną jako „przeciek” informacji o planowanej akcji CBŚ w Starachowicach. Posłużył jedynie jako polityczne tło dla niej.

Trzeci proces dotyczył „przecieku” informacji o planowanej w dniu 26 marca 2003 r. przez CBŚ tajnej operacji aresztowania członków grupy kryminalistów w Starachowicach. Pierwszą publiczną informację o tym „przecieku” podała gazeta „Rzeczpospolita” 4 lipca 2003 r., powołując się na nagranie policyjnego podsłuchu, że poseł SLD, Andrzej Jagiełło telefonicznie ostrzegł swych kolegów samorządowców w Starachowicach o planowanej akcji aresztowań. Prokuratura Okręgowa w Kielcach już od kwietnia prowadziła śledztwo w tej sprawie i 9 lipca postawiła Jagielle zarzut utrudniania postępowania karnego, zaś 7 sierpnia taki sam zarzut zgłosiła wobec posła SLD, przewodniczącego świętokrzyskiego SLD, Henryka Długosza. Obaj zrzekli się wtedy swych immunitetów poselskich.
„Rzeczpospolita” podała też, że podczas telefonicznej rozmowy z samorządowcami w Starachowicach wymienione zostało nazwisko wiceministra spraw wewnętrznych i administracji, Zbigniewa Sobotki. Stąd zgłoszone zostało także podejrzenie wobec jego udziału w „przecieku”. Złożył on wtedy dymisję ze swego ministerialnego stanowiska, zrzekł również się immunitetu poselskiego i objęty został oskarżeniem sądowym. W ogóle skrótowa formuła oskarżenia, opublikowana przez wszystkie krajowe media, obejmowała następującą informację:
....W dniu 25 marca 2003 r. wieczorem, podczas spotkania Forum Dyskusyjnego na Rozbrat (siedziba Zarządu SLD) w Warszawie, minister Sobotka przekazał informację o akcji policji Centralnego Biura Śledczego) w Starachowicach Długoszowi, a ten Jagielle. Następnego dnia, w dniu planowanej tajnej akcji policji, Jagiełło zadzwonił z tą informacją do objętych działaniami CBŚ starachowickich samorządowców. Wszyscy trzej, by umożliwić śledztwo zrzekli się swych immunitetów poselskich i wówczas prokuratura postawiła im zarzuty przekazania tajnych informacji samorządowcom w Starachowicach o planowanej tajnej akcji policyjnej wobec grupy lokalnych gangsterów....
Akt oskarżenia Jagiełły i Długosza prokuratura przekazała do sądu 9 lutego 2004 r., zarzucając w nim obu posłom utrudnienie postępowania karnego, zaś Sobotce ujawnienie tajemnicy państwowej i służbowej. Dla oskarżyciela najwidoczniej nieistotnym był fakt, że rozmowa Jagiełły ze Starachowicami odbyła się 26 marca, już po porannych aresztowaniach podejrzanych kryminalistów. Stąd zarzut utrudniania przez nich tych aresztowań był wprost niedorzeczny.
Proces posłów rozpoczął się 25 maja 2004 r. w Sądzie Okręgowym w Kielcach. Przesłuchiwano głównie policjantów i funkcjonariuszy CBŚ oraz polityków. Ciągnął się miesiącami. Przez cały ten czas „afera starachowicka” była bardzo atrakcyjnym tematem, inspirującym tysiące artykułów, felietonów, dyskusji i wywiadów we wszystkich mediach w Polsce. Potępiano w nich działaczy SLD, którzy dopuścili się kolejnej afery przestępczej, największej po aferze Rywina, jaka miała miejsce w III RP. Afery kilku słów, wypowiedzianych przez telefon, które nie spowodowały żadnych konkretnych faktów i działań, prócz krytycznej wrzawy i wściekłej politycznej nagonki ze strony polityków i mediów prawicowych przeciwko partii SLD i w ogóle przeciwko Lewicy w Polsce. 25 stycznia 2005 r. Sąd Okręgowy w Kielcach uznał, że byli posłowie są winni za „przeciek” tajnych informacji, odrzucił natomiast zarzuty CBŚ, że chcieli pomóc grupie przestępczej w Starachowicach, wykluczając w ogóle zamiar ostrzeżenia przez Jagiełłę kogokolwiek z grupy przestępczej, o której on sam nie miał nawet pojęcia. Tym nie mniej za fakt samego „przecieku” tajnej informacji, sąd skazał Sobotkę na 3,5 roku pozbawienia wolności, Długosza na 2 lata, a Jagiełłę na 1,5 roku.
Po odwołaniu oskarżonych, sprawa rozpatrzona została przez Sąd Apelacyjny w Krakowie. Podtrzymał on w swym wyroku z 16 listopada 2005 r. karę 3,5 lat więzienia dla Sobotki, a zmniejszył karę dla Długosza do 2 lat i Jagiełły do 1 roku. Przy czym dodatkowo sąd Apelacyjny uznał, że nie są oni winni utrudniania postępowania karnego, a jedynie usiłowania jego utrudnienia.
16 grudnia 2005 r. prezydent Aleksander Kwaśniewski, w ostatnich dniach swej drugiej kadencji, korzystając z przysługującego mu prawa łaski, złagodził karę Zbigniewowi Sobotce do 1 roku z zawieszeniem na 2 lata. Nie skorzystał natomiast z tych możliwości wobec obu b. posłów Henryka Długosza i Andrzeja Jagiełły, którzy 27 lutego 2006 r. rozpoczęli swój pobyt w wyznaczonym zakładzie karnym w Kielcach. Długosz opuścił więzienie we wrześniu 2007 r., a Jagiełło w październiku 2006 r., warunkowo, po odbyciu połowy wyznaczonej kary.

Czwarty proces dotyczył oskarżenia Komendanta Głównego Policji gen. Antoniego Kowalczyka, w związku z jego zeznaniami w sprawie „afery starachowickiej”. Mianowicie to gen. Kowalczyk poinformował wiceministra MSWiA Sobotkę o planowanej akcji CBŚ w Starachowicach 26 marca 2003 roku. Dlatego był też wielokrotnie przesłuchiwany w trakcie procesu o „przeciek” tej informacji do Starachowic. Zaś w październiku 2004 r. Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie skierowała do Sądu Rejonowego w Kielcach akt oskarżenia przeciwko niemu, zarzucając mu niedopełnienie obowiązku służbowego, składanie fałszywych zeznań i zatajenie prawdy.
Gen. Kowalczyk, zniechęcony napastliwymi atakami (nie tylko w sprawie starachowickiej), złożył 29 października 2003 r. rezygnację z funkcji Komendanta Głównego Policji, a w lutym 2004 r. przeszedł na emeryturę. Kto zna generała wie, że jest to człowiek absolutnie uczciwy, o spokojnym charakterze, pracowity, metodyczny i prostolinijny, a w zawodzie policyjnym doświadczony i wysoce kompetentny. Ale równocześnie jest skromny, nie potrafi walczyć o samego siebie i brak mu oratorskich zdolności. Czyli brak mu akurat tych cech, które zdobią, często jako jedyne, polskich walczących polityków. Wolał więc usunąć się w cień spokojnej emerytury, niż walczyć z nawiedzonymi oszczercami.
Pierwszy proces generała rozpoczął się 5 kwietnia 2005 roku. Rozprawy w tym procesie (i następnych) toczyły się w trybie niejawnym, wobec konieczności zachowania tajemnicy państwowej i służbowej. Zarzut i oskarżenie o niedopełnienie obowiązku służbowego polegał na tym, że generał nie poinformował prokuratury o „przecieku” tajnej informacji o akcji CBŚ w Starachowicach z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. To znaczy nie poinformował o przekazaniu przez siebie tej informacji swemu zastępcy wiceministrowi Sobotce i o telefonie Sobotki do Starachowic. Oczywiście szybko się wyjaśniło, że szef policji ma prawo informować w sprawach służbowych swego zastępcę. Natomiast o telefonie do Starachowic dowiedział się sam chyba dopiero później z mediów.
Na czym miało polegać zatajenie prawdy – nie wiadomo, bo tajemnica państwowa. Zaś składanie fałszywych zeznań miało polegać na tym, że w toku wielokrotnych zeznań generał na te same, czy podobne, pytania odpowiedział niejednakowo. Jakie były pytania i odpowiedzi? – tego opinia publiczna się nie dowiedziała, bo tajemnica służbowa. Można tylko domniemać, że prokurator, chcąc „złapać” oskarżonego, zastosował starą jak świat metodę wielokrotnych nękających przesłuchań i zadawania podobnych pytań, często w różnych kontekstach. Potem wystarczało porównać odpowiedzi i .. stwierdzić popełnienia przestępstwa fałszerstwa. Za to można już oskarżonego (o coś tam) spokojnie napiętnować i ukarać.
Ale w pierwszym procesie w marcu 2006 r. Sąd Rejonowy w Kielcach uniewinnił Kowalczyka, argumentując, że składając różne zeznania (odpowiedzi) realizował swe prawo do obrony. Prokuratura odwołała się od tego wyroku, zaś Sąd Najwyższy, w wyjątkowym trybie, uchylił go i zwrócił sprawę do ponownego rozpatrzenia.
W drugim procesie Sąd Rejonowy w Kielcach (w zmienionym składzie) skazał w grudniu 2007 r. generała za składanie fałszywych zeznań i zatajanie prawdy na rok i dwa miesiące pozbawienia wolności. Od tego wyroku oskarżony się odwołał i we wrześniu 2008 r. Sąd Okręgowy w Kielcach prawomocnie uniewinnił Kowalczyka od oskarżenia niedopełnienia obowiązku służbowego. Lecz do ponownego rozpoznania skierował sprawę składania fałszywych zeznań i zatajenia prawdy przez Sąd Rejonowy w Kielcach. Tenże już po raz trzeci zmuszony więc został do przeanalizowania i oceny „nadzwyczaj skomplikowanej” sprawy kilku słów, wypowiedzianych przez b. Komendanta Głównego Policji gen. Antoniego Kowalczyka, jako świadka w procesie „afery starachowickiej”.
Wreszcie 16 sierpnia 2011 r. Sąd Rejonowy w Kielcach uniewinnił generała Antoniego Kowalczyka, oskarżonego o składanie fałszywych zeznań i zatajanie prawdy w śledztwie dotyczącym „afery starachowickiej". Zdaniem sądu Kowalczyk podczas procesu „dokładnie i przekonująco wykazał", z czego wynikały odmienności w jego zeznaniach, złożonych w prokuraturze. Mianowicie zadawano mu po wielokroć te same pytania, przy czym występujące różnice w odpowiedziach nie były na bieżąco weryfikowane, tak aby oskarżony od razu mógł wypowiedzieć się co do ich przyczyny,
Jednak ten trzeci już wyrok nie jest prawomocny. Prokurator Wojciech Różycki poinformował dziennikarzy, że po zapoznaniu się z uzasadnieniem wyroku, prokuratura zapowie apelację, tak aby proces mógł być dalej kontynuowany.

Kraków, 20.08.2011

Powrót do poprzedniej strony