Madame Deficit



Gdy piękna 17-letnia Maria Antonina, księżniczka austriacka, wraz ze swym 19-letnim mężem, przyszłym królem Francji, Ludwikiem XVI, wjeżdżała paradnym powozem słonecznego ranka 8 czerwca 1773 r. do Paryża - cała ludność miasta wyległa na ulice, by ją przyjaźnie i radośnie przywitać. Gdy w ponury jesienny dzień 16 października 1793 r. prowadzono ją, z zawiązanymi rękoma, na podium gilotyny w środku wielkiego Placu Rewolucji (późniejszy Place de la Concorde) - zapełniony był on tłumem Paryżan, wznoszącym nienawistne okrzyki i złorzeczenia wobec swej królowej. Cóż takiego wydarzyło się w czasie 20 lat dzielących obie daty? Cóż ona sama uczyniła, że miłość ludu do niej przekształciła się w tym okresie w głęboki gniew i nienawiść?
Otóż dzieje świata uczą, że o losach ludzi na szczytach władzy decydują nie tyle oni sami, co, szerzej zakreślając, sam bieg spraw, życia, rozwoju lub gnicia społeczeństw i narodów, krócej mówiąc - goła HISTORIA. Można zaryzykować powiedzenie, że taka w ogóle jest norma, standard dziejów cywilizacji ludzkich. Decydującą w nich rolę odgrywają przede wszystkim rozwój lub regres gospodarczy, chęć zdobycia łupów, gorączka zysków, embarga, wojny; także zdarzenia losowe jak: powodzie, zimy stulecia, epidemie; również w dużym stopniu masowe frustracje, zabobony, zazdrość, pogarda dla innych, nienawiści rasowe czy religijne, manipulowane emocje, prowokowane zbrodnie, hołdowanie spiskowej teorii dziejów itp. Świetnym przykładem tej tezy jest cały Czarny Wiek XIV w zachodniej Europie. Drugim bardzo dobrym przykładem jest właśnie wiek XVIII w historii Królestwa Francji. Kto chce może też z łatwością przywołać wiele dokumentujących tę tezę przykładów, choćby z najnowszej historii PRL, a także aktualnej III RP.
Rzeczywisty wpływ na krwawe wydarzenie na Placu Rewolucji w Paryżu w dniu 16 października 1793 r. miał więc głównie bieg historii ówczesnej epoki absolutystycznych rządów w królestwie francuskim. By podbudować tę tezę - przytaczam szkic historyczny Francji w XVIII wieku. Natomiast własny „wkład" Marii Antoniny w odmianę nastrojów społecznych, o których mowa, był niewielki, a w każdym bądź razie był zapewne zupełnie nieświadomy. Na jego opisanie wystarczy tylko kilka akapitów tekstu.

W dniu 15 kwietnia 1770 r. odbył się ślub 14-letniej Marii Antoniny, córki cesarzowej Austrii, Marii Teresy i 16-letniego Ludwika, wnuka króla Francji, Ludwika XV. Był to świetny mariaż dwóch najznakomitszych europejskich rodów dynastycznych: Habsburgów i Burbonów, a głównym jego celem była chęć utrzymania przymierza francusko-austriackiego z 1758 r., zawartego w czasie wojny siedmioletniej. Uroczystości ślubne odbyły się „per procura” we Wiedniu, po nich przez tydzień trwały bale i festyny na cesarskim dworze austriackim.
Po przyjeździe w maju 1773 r. do Wersalu para królewska związana została wtórnym formalnym ślubem przez arcybiskupa Reims w kaplicy pałacowej. Po nim przez dziesięć dni trwały publiczne uroczystości dla jego uczczenia. Podczas wielkiego festynu ludowego na Placu Ludwika XV (późniejszy Plac Rewolucji), pod ciężarem tłumu zawaliły się prowizoryczne drewniane trybuny. W efekcie katastrofy i paniki zginęło wówczas 130 ludzi. Był to zły omen na przyszłość dla obojga małżonków.
Po przyjeździe do Paryża młoda i piękna żona francuskiego delfina przyjęta została z wielką sympatią i uwielbieniem przez mieszkańców stolicy. Nie grzeszyła wprawdzie intelektem, na staranną jej edukację jakby brakło czasu, za to imponowała urodą, gracją tancerki, zdobiła rauty i bale w Wersalu, które jakby nigdy się nie kończyły. Nie próbowała nawet zajmować się sprawami państwa, zresztą nie interesowały też one szczególnie jej małżonka, od 1774 r. będącego królem Francji.
A w kraju w latach 70. i 80. XVIII wieku działo się coraz gorzej. Wprawdzie rozrastało się francuskie imperium kolonialne, wznoszono liczne pałace i zamki możnowładców, lecz ogół ludności ulegał szybkiej pauperyzacji, głównie na skutek nieustannie rosnących obciążeń podatkowych. Nie płacili podatków tylko magnaci, arystokracja i purpuraci kościelni. Równocześnie rósł także deficyt skarbu królewskiego, bo choćby tylko wydatki dworu monarchy pochłaniały 10 procent budżetu państwa.
Dla uspokojenia narastającej determinacji i gniewu ludu konieczne było znalezienie winnego za ten zły stan rzeczy. Król dobrotliwy, flegmatyczny i ugodowy, próbujący zaprowadzić jakieś reformy, na takiego kozła ofiarnego się nie nadawał. Natomiast królowa, cudzoziemka, otoczona niedostępnym dla innych przepychem, błyszcząca urodą i bogactwem - jak najbardziej. Ją więc oskarżano w mnożących się, jak króliki australijskie, pamfletach o rozwiązłość, wiarołomstwo, spiski i trwonienie majątku, wypracowanego w pocie czoła przez naród. Oliwy do ognia oskarżeń dolała tzw. „afera naszyjnikowa". Dotyczyła ona wielkiego oszustwa finansowego, rozegranego w 1784/85 r. w imieniu królowej, choć bez jej udziału i wiedzy, w gronie jednego kardynała, zabiegającego o jej względy, jednej hrabiny (z małżonkiem) z dworu królowej i dwóch bankierów-jubilerów, mających na zbyciu najdroższy naszyjnik wszechczasów (prawie 650 diamentów, 2800 karatów), zwany „klejnotem dla królów". To taka współczesna realna Rywingate na niebotyczną kwotę 1,6 mln liwrów (na dziś to ok. 30 mln złotych), w której główną, a zupełnie niewinną, ofiarą została królowa.
Afera polegała na tym, że ustosunkowana hrabina Joanna de La Motte z dworu Marii Antoniny zaproponowała kardynałowi księciu Luis de Rohanowi, pośrednictwo w zakupie dla królowej drogocennego naszyjnika. Podobno sama ona nie mogła dokonać transakcji ze względu na sprzeciw męża, Ludwika XVI. Tak też się stało. Kardynał, eks-ambasador we Wiedniu, bardzo majętny, chciał zdobyć sympatię i wsparcie królowej w swych staraniach o fotel pierwszego ministra. Wynegocjował więc z żydowskimi bankierami-jubilerami Boehmerem i Bassenge umowę na sprzedaż Marii Antoninie ich bardzo kosztownego towaru za 1,6 mil. liwrów, płatnych w czterech ratach półrocznych. By uwiarygodnić transakcję, hrabina sfingowała wcześniej krótkie spotkanie Rohana, nocą w parku wersalskim, rzekomo z królową, a faktycznie z podobną do niej, przekupioną młodą modystką Nocole. „Uzyskała" też podpis królowej na umowie, a kardynał otrzymał naszyjnik, który niezwłocznie przekazał hrabinie, zaś ona, na jego oczach, „posłańcowi" królowej.
Gdy w sierpniu 1785 r. minął termin płatności pierwszej raty, jubilerzy wręczyli Marii Antoninie delikatną (i zawiłą) prośbę o zapłatę należności. Po przeczytaniu pisemka nie zrozumiała ona o co właściwie chodzi i je zbagatelizowała. Po miesiącu nastąpiła wszak konfrontacja u króla jego małżonki, bankierów i kardynała, który przedstawił Ludwikowi XVI umowę z podpisem Marii Antoniny. Ale nie było to jej pismo i nigdy tak się nie podpisywała. Oszustwo wyszło więc natychmiast na jaw, kardynał Rohan i hrabina Motte zostali aresztowani i wytoczono im proces o fałszerstwo. Zaś nieco wcześniej znikł małżonek hrabiny wraz z naszyjnikiem. Zamieszkał on w Londynie, tam wydłubywał z klejnotu diamenty i sprzedawał je, zresztą po niższych cenach niż były warte.
Głównym oskarżonym w procesie, prowadzonym przez Sąd Najwyższy, był kardynał Rohan. Wybronił się jednakże, przy protestach przeciw jego uwięzieniu w Bastylii ze strony arystokracji, francuskiego Kościoła, a także papieża. Tylko hrabina Motte skazana została na dożywotnie więzienie, z którego po niespełna roku uciekła do Londynu za odpowiednią łapówką dla straży więziennej. Niezależnie od wyroku sądowego republikańscy wrogowie monarchii nadal głosili, że afera inspirowana była przez królową. Ludwik XVI odwołał się więc wtedy naiwnie do Parlamentu, by oczyścić ostatecznie królowę z zarzutów. Lecz Parlament, zdecydowanie wrogi monarchii, podtrzymał podejrzenia przeciwko królowej. Były to już lata tuż przed Wielką Rewolucją Francuską i królowa, okrzyknięta przez gawiedź paryską jako „Madame Deficit", stała się winną za cały ówczesny finansowy krach Francji. Takie też było trzecie główne, po zmowie z obcymi mocarstwami i podżeganiu do wojny domowej, oskarżenie Trybunału Rewolucyjnego, który skazał Marię Antoninę w 1793 r. na szafot. Królowa do końca zachowywała się godnie i dostojnie. Gdy wchodząc na podium gilotyny niechcąco nadepnęła na stopę kata, niezwłocznie uprzejmie go przeprosiła.

10.2006 r.

Powrót do poprzedniej strony