Cudzoziemcy o Polsce
- w XIX wieku


W wydanej w 1971 r. książce pt. "Cudzoziemcy o Polsce - relacje i opinie” autor Jan Gintel pomieścił wielką ilość wypowiedzi, opinii, dygresji (588 stron) o Polsce i Polakach, napisanych przez obcokrajowców - pisarzy, uczonych, turystów, żołnierzy – w XVIII-XIX wiekach. Dotyczą one głównie obszarów Królestwa Polskiego (Kongresowego) i przeważnie czasów pierwszej połowy XIX wieku. Autorzy tych relacji w zdecydowanej większości wyrażają zdziwienie, wprost zażenowanie, obrazem polskich wsi i miast oraz ubóstwem cywilizacyjnym ich mieszkańców. Z drugiej strony zauważają bogactwo, niekiedy przepych, pałaców magnackich i dworów nielicznej elity szlacheckiej. Takich nierówności i rozwarstwień społecznych na Zachodzie Europy po epoce Oświecenia w XVIII wieku, już nie było.

Oto kilka relacji książkowych:

Paul Harring, pisarz niemiecki (1798-1870) „Wspomnienie z Polski Kongresowej”:
Gnębiło mnie pragnienie, poleciłem więc pocztylionowi, by zatrzymał wóz przed szynkiem dla pokrzepienia się łykiem prawdziwej świeżej wody. Milcząc zboczył nieco w lewo, w pobliże jednej ze strzech, głęboko osuniętej nad zapadającą się lepianką.
To była pierwsza, tzn. pierwszorzędna gospoda.
Wysiadłem, zapytałem co mogę dostać, bo przecież - stosownie do przywilejów oberżysty - nie mogłem tylko poprzestać na szklance wody. Kobieta - której opisowi sprzeciwiają się prawa estetyki - zdawała się być głuchoniema i wreszcie odpowiedziała, że nie posiada nic innego poza wódką.
Wódkę, a - na wszelki wypadek - także trochę wina miałem z sobą, ale mój język pragnął świeżego płynu. Poprosiłem przeto, zadowolony, o szklankę czystej wody.
Dobrą radą nie należy gardzić: kobieta zaprowadziła mnie, brnąc przez błoto i gnój, na oddalone o kilka kroków podwórze i wskazała mi studnię - okropną jamę, otoczoną poręczą z trzech desek, oblaną brunatnym sosem. Z głębi studni dobywał się fetor żółtej posoki, ściekającej po spleśniałych grzybach, pokrywających glinianą cembrowinę.
- Czy to wasza studnia, dobra kobieto - zapytałem na poły z uśmiechem, na poły wzruszony tą ludzka nędzą., którą tu nazywa się życiem.
- Tak, to jest, jak pan widzi, studnia, ale wiadro znajduje się w głębi, a drąg złamany. Musimy najpierw posłać do dworu, jeśli pan zechce wody.
- Dwór? - zapytałem zaskoczony.
- Czy jest tu w pobliżu dwór? Nie zauważyłem czegoś takiego zupełnie. Kobieta zaprowadziła mnie ponownie przed drzwi domostwa i pokazała mi dach słomiany wznoszący się ponad inne dachy, otoczony murem z gliny, jak twierdza. Był to dwór.
- Tu mieszka szlachcic? - zapytałem.
- Tak, pan, w lecie - dodała kobieta.
Prawdziwy polski pałac letni! Ale pragnienie nie dawało mi spokoju. Dowiadywałem się czy nie ma w pobliżu czystej studni.
- Nasza i we dworze, to jedyne studnie tutejsze - brzmiała odpowiedź.
Z pełnym rezygnacji spojrzeniem, które padło na gromadkę całkowicie nagich dzieci, tarzających się w piachu, wsiadłem do pojazdu. Podczas ślimaczej jazdy miałem dosyć czasu na ponowne przyglądnięcie się okolicy. Bardzo musiałem się zastanowić, czy w jakimkolwiek kraju poza Polską widziałem podobny obraz. Jak daleko wzrok sięgał - nic tylko przestrzeń, w której z łatwością można by wkrótce stworzyć świat.
Z rozpaczy pociągnąłem z flaszki potężny łyk, nabiłem fajkę i dumałem nad szczęściem narodów, nad dolą ludzką i nad słowami francuskiego gwardzisty, który kiedyś, w tej okolicy, wśród przekleństw wykrzyknął: „ I to nazywają Polacy ojczyzną?”

Casimir d’Arpentigny (1791-1864), francuski oficer
Dom polskiego chłopa tworzy czworobok podzielony korytarzem na dwie izby. Jedna z nich, posiadająca czasem podłogę, nazywalibyśmy letnią, ponieważ jest zamieszkiwana o tej porze roku. W zimie gromadzi się tam ziarno na siew, zapasy żywności, a na ścianach wiszą długie girlandy grzybów. Druga izba zaopatrzona jest w piec, na którym sypia cała rodzina. Znajduje się tam też skrzynia, służąca za ławkę, kilka drewnianych stołków, kilka naczyń glinianych, stół i krosna do tkania.
Z braku komina dym nie znajduje innego ujścia jak przez drzwi, będące zarazem jedynym otworem, przez który zajrzeć może do wnętrza dzień. Innych maleńkich otworów pełniących rolę okien nie otwiera się nigdy ze względu na zimno. Woda skapująca z dachów oraz wylewana z chałupy tworzy przed obejściem cuchnącą kałużę, zasilaną dopływem z sąsiedniej i niemniej smrodliwej gnojówki, po której brodzą dzieci, gęsi i świnie. Wszystko to, pospołu z reszta członków rodziny, zamieszkuje w części izby tonącej w kłębach dymu, który po zamknięciu pieca snuje się po ziemi jak całun z krepy, opadając zwykle tak nisko, że gdy staliśmy wyprostowani, schodził nam do pasa. Unosi się potem zwolna pod pułap.
Te smutne i i wilgotne mieszkania, przedzielone od siebie przestrzeniami pełnymi nieczystości i porozrzucane dookoła bez żadnej symetrii, zbudowane są z gliny i pokryte strzechą. Są tak poczerniałe i tak zwęglone, jakby całe wsie zostały osmalone pożarem.

Robert Vautrin, (1742-1822), francuski uczony:
Tyzenhaus, który pragnął zostać Colbertem swej ojczyzny, chociaż nigdy o tym wielkim ministrze nie słyszał, kazał werbować rzemieślników w Holandii, Niemczech i Francji, założył w Grodnie manufaktury różnego rodzaju, bronił ich przez pewien czas uporem i tyrania przeciwko zawiści, brakowi pieniędzy i złej wierze, wreszcie jednak liczni wrogowie, których sobie przysporzył w czasie administrowania ekonomiami królewskimi, doprowadzili do tego, że upadł i on, i jego przedsiębiorstwa.
W kraju obfitującym w drzewo, piasek i potaż powinno być wiele hut szklanych, tymczasem jest ich tylko trzy i ani jednej papierni. Stosunek to dosyć słuszny, skoro więcej się tu pije, niż pisze.

Henryk Heine (1797-1856), poeta niemiecki
Wyraz „Wolność:, który tak pięknie i donioślej rozbrzmiewa poprzez całą historię polską, był jedynie hasłem szlachty, która starała się wymusić na królu jak najwięcej praw dla siebie, powiększając zakres swej własnej władzy i w ten sposób zwiększyć anarchię. Było zupełnie jak u nas, gdzie niemiecka wolność kiedyś nie oznaczała nic innego, jak tylko starania, by uczynić z króla żebraka, by szlachta mogła tym bardziej opływać w dostatki i samowolniej panować; i musiało upaść takie państwo, którego włodarz siedział związany na swym stolcu, a w końcu już tylko drewniany miecz dzierżył w dłoni. Zaprawdę, historia Polski jest miniaturową historią Niemiec, tylko że w Polsce możni nie oderwali się tak całkowicie od głowy państwa, nie stali się tak niezależni jak u nas, a niemiecka rozwaga jednak powoli wsączała nieco ładu do anarchii.

Angielski „TIMES” 17 sierpnia 1863
Nakładem stu milionów funtów i stu tysięcy wysłanych na śmierć brytyjskich obywateli zdołalibyśmy może nakłonić Rosję do przyznania Polakom niepodległości. - To jest, gdyby stanęły przy nas Austria, Francja i Prusy. Ale wtedy wyłoniłaby się kwestia o wiele trudniejsza - co robić z samymi Polakami, którzy nie są narodem, a warstwą szlachecką, i to warstwą, którą w obecne krytyczne położenie wpędziły własne nadmierne duma i szaleństwo. W obecnym stanie rzeczy Rosjanie biorą stronę chłopów pańszczyźnianych przeciwko szlachcie, która pod żadnym pozorem nie chce tymże chłopom przyznać praw politycznych.
Gdybyśmy zatem mieli być w pełni lojalni wobec naszych tradycji politycznych, musielibyśmy najpierw wyzwolić spod władzy Rosjan kilkaset tysięcy polskich szlachciców, a potem wyzwolić lud - to jest dzierżawców, chłopów, wyrobników, sklepikarzy, szewców, stolarzy, krawców i murarzy - spod władzy szlachty, która obecnie traktuje ich nie lepiej od bydła.

Encyklopedia Diderota:
Polska taka jak się dziś przedstawia pod względem moralnym i fizycznym, zawiera bardzo uderzające kontrasty, łączące godność królewską z nazwą Rzeczypospolitej, prawa z anarchią feudalną, zniekształcone rysy republiki rzymskiej z barbarzyństwem gotyckim, obfitość z biedą. Natura umieściła w tym państwie wszystko, co do życia potrzebna. A jednak Europa nie zna biedniejszego ludu. Największym źródłem dochodu dla Polski jest sprzedaż tronu. Ziemia i woda, wszystko domaga się wielkiego handlu, a tego właśnie tu nie ma. Zbytek, ta pozorem osłaniana bieda, wszedł do domów Polski, a miasta są odpychające wskutek ohydnego błota.

Jan Jakub Rousseau:
Czytając historię Polski z trudem przychodzi zrozumieć, jak państwo tak dziwnie ukonstytuowane mogło przetrwać czas tak długi. Olbrzymi korpus utworzony z wielkiej liczby członków martwych i z niewielkiej liczby nie połączonych, których działania, całkowicie od siebie wzajem niezależne i nie posiadające wcale wspólnego celu, wzajemnie się likwidują, ów wielki korpus gorączkowo działa, ale nic nie robi, nie umie odeprzeć zakusów, rozpada się kilka razy w ciągu stulecia, ulega paraliżowi, gdy chce dokonać wysiłku, gdy chce zaspokoić swe potrzeby, a mimo to żyje i trzyma się dzielnie. Szczególne widowisko.

Powrót do poprzedniej strony