Karadżić przed Trybunałem Haskim
- Replika do tygodnika „Przegląd”


W artykule pt. „Karadżić wreszcie w potrzasku”, zamieszczonym w Przeglądzie z 3 bm., autor Jan Paleczny przedstawił Radovana Karadżicia jako animatora krwawej wojny w Bośni, zbrodniarza wojennego odpowiedzialnego za wszystkie jej ofiary, marzyciela o Wielkiej Serbii, twórcy Republiki Serbskiej w Bośni, przestępcę finansowego, wreszcie wierszokletę. W artykule autor przytoczył różne sensacyjne fakty i domniemania, związane z jego ukrywaniem się przez ostatnich 13 lat, a także wyliczył główne tezy oskarżenia Trybunału Haskiego, tyczące „...masakry muzułmanów w Srebrenicy” i „wybuchy pocisków wśród tłumów na targowiskach Sarajewa”. Obserwowałem ongiś uważnie procesy rozpadu pięknej, słowiańskiej Jugosławii w latach 1991-99. Stąd uważam, ze w rzeczonym artykule historia secesji Bośni przedstawiona została wysoce nierzetelnie, a prezentacja prezydenta Republiki Serbskiej w Bośni jako sprawcę wojny domowej, i wszystkich nieszczęść z nią związanych, jako kalkę propagandy rzecznika wojennego NATO.
Gdyby autor artykułu próbował zachować choćby umiarkowany obiektywizm, to przede wszystkim powinien napisać, że od 1918 r. przez 70 lat na Bałkanach istniało państwo Jugosławia (królestwo, później republika). Po 2. wojnie światowej szybko się odbudowało, poważnie rozwinęło i było azylem pokoju i spokoju, mimo wieloetnicznej ludności. Lecz w ciągu dziesięciu lat po 1989 r. dokonany został jego demontaż, przez secesję poszczególnych republik związkowych (narodowościowych), zakończony w 1999 r, bombardowaniami Republiki Serbii przez 78 dni i nocy przez lotnictwo NATO i USA.
W byłej SRFJ ludzie żyli, mieszkali, pracowali, nie wiedząc częstokroć kto jest jakiej narodowości. Nie miało to znaczenia dla praw obywatelskich, możliwości nauki, awansu zawodowego itd. Można więc postawić pytanie: komu było potrzebne wskrzeszenie nacjonalizmów oraz antagonizmów religijnych i rozbicie jednolitego wspólnego państwa na oddzielne niezależne „dzielnice”?. Na pewno nie Serbom, którzy, od zarania Federacji, byli głównym jej spoiwem. Oskarżanie ich o to jest cyniczne i po prostu kłamliwe. Historia pokaże jaki był w tym udział lokalnych elit politycznych o przerośniętych ambicjach władzy, sfrustrowanych przeciwników powojennego ładu, wreszcie poduszczenia zewnętrznego ze strony państw ościennych, głównie Niemiec i Watykanu, a także Stanów Zjednoczonych.
Między innymi 1 marca 1992 r., po ograniczonym referendum z dnia poprzedniego, bośniaccy Muzułmanie ogłosili niepodległość prowincji Bośni i Hercegowiny. Już następnego dnia uznały tę niepodległość Niemcy, nawet nie konsultując się ze swymi sojusznikami. Wkrótce także pozostałe państwa zachodnie, także te, które przez dziesięciolecia nie uznawały istnienia najludniejszego państwa świata, Chińskiej Republiki Ludowej. Wprawdzie później na Zachodzie poważnie krytykowano ten pośpiech w uznaniu BiH, ale nie zmieniło to istoty zaistniałych wcześniej faktów.
Niestety przeważająca, niemuzułmańska część ludności prowincji ani myślała zgodzić się na życie w nowoutworzonym państwie islamskim. Wzięła więc sprawy w swoje ręce i Serbowie ogłosili 6 kwietnia powstanie kolejnego państewka Republiki Serbskiej w Bośni, a Chorwaci utworzyli własną narodowościową enklawę Chorwacką Republikę Herceg-Bośni. Tego demokratyczne państwa zachodnie, głoszące werbalnie prawa do samostanowienia narodów, nie przyjęły jednak do wiadomości, po czym odpowiednie komisje ONZ zabrały się do zaprowadzenia ładu i pokoju w Bośni.
Przede wszystkim powołano do życia nowy naród – Muzułmanów bośniackich. Najmłodszy naród świata, o którym nikt przed 1992 r. nie słyszał, „... rodzi się na naszych oczach” pisał wówczas tryumfalnie Dawid Warszawski, korespondent belgradzki „Gazety Wyborczej”, absolutny wielbiciel islamu. Nie przeszkadzało mu, i innym twórcom nowej nacji, np. to, że ci Muzułmanie to głównie Serbowie, którzy w czasie panowania tureckiego w XV wieku przyjęli islam, bo nie musieli wówczas płacić podatków.
Po drugie zdecydowano, że musi być zachowana jedność nowego państwa w granicach dotychczasowej Republiki Związkowej Bośni. Wiązało się to oczywiście z nieuznawaniem powstania bośniackiej Republiki Serbskiej, czy enklawy chorwackiej, czyli praw wyznawców prawosławia i katolicyzmu do samostanowienia narodowego i własnego państwa. Te prawa przyznano wybiórczo tylko wyznawcom Mahometa.
Tymczasem sytuacja w Bośni ustabilizowała się szybko, ale na zasadzie posiadanej siły. W Bośni przez 70 lat była Jugosławia, były więc garnizony Jugosłowiańskiej Armii Ludowej, arsenały broni, struktury władzy państwowej. Te wszystkie dotychczasowe struktury stanęły do usług nowej Republiki Serbskiej, wszędzie tam, gdzie nie było znaczącej, zorganizowanej większości muzułmańskiej, zajmując terytoria, miasta, obiekty. Obyło się przy tym bez większych walk, ponieważ Serbowie nie mieli po prostu z kim się bić, gdyż nowe państwo muzułmańskie nie posiadało jeszcze w ogóle swej armii.
Właściwie to jedyną poważniejszą przeszkodą dla opanowania całej Bośni przez Serbów, stały się pokojowe siły wojskowe ONZ, które zresztą właśnie dla ochrony nowego państwa Bośni i Hercegowiny zostały wprowadzone. Pod skrzydłami opiekuńczymi tychże walki zwaśnionych stron trwały jednakże nadal z różnym natężeniem. Zakończyły się we wrześniu 1995 roku na skutek interwencji wojskowej ze strony USA i NATO, które do niej długo i starannie się przygotowały. Gdy już wszystko zapięte było na przysłowiowy guzik, czyli lotniskowce na Adriatyku, eskadry bombowców na lotniskach we Włoszech, sztabowcy NATO zadbali też o pretekst do swej misji pokojowej, to jest bombardowania Serbskiej Republiki Bośni.
W czerwcu 1995 r. Serbowie, po trzech latach oblężenia, opanowali enklawę Srebrenicy w Bośni, która jako strefa bezpieczeństwa ONZ, ochraniana była przez holenderskie oddziały UNPROFOR. Dokonali wtedy częściowej ewakuacji muzułmańskiej ludności. I oto na forum ONZ sekretarz stanu USA Madeleine Albright pomachała satelitarnym zdjęciem boiska w Srebrenicy, gdzie Serbowie mieli według niej zabić i pogrzebać osiem tysięcy bośniackich Muzułmanów. Pokazano to we wszystkich informacjach i programach TV świata.
Lecz na drugi dzień trzech francuskich wścibskich reporterów przedstawiło telewizyjną relację z tegoż boiska, dokumentując, że nie ma tam żadnych grobów, a tylko prowadzone są roboty kablowe na jego obrzeżu. Widziałem tę audycję w południowych wiadomościach naszej TVP. Potem pilnie śledziłem kolejne informacje TVP, lecz zapadła na nie kurtyna milczenia, bo wprawdzie nie ma oficjalnej cenzury, ale wiadomo co można, a co nie, pokazywać na ekranie. Za to od tego momentu nie było już o tym boisku w Sarajewie, jak również o jego satelitarnych zdjęciach, żadnych wzmianek w TV i prasie (przez około trzy lata).
Lecz decyzje o nalotach zostały wcześniej podjęte, więc oczekiwałem jakiegoś innego pretekstu. Rzeczywiście po kilku dniach, konkretnie 28 sierpnia 1995 r., świat został poinformowany o zabiciu przez serbski pocisk armatni 41 osób na targu w centrum Sarajewa. Informacja była o tyle sensowna, że faktycznie od tygodni miasto było sporadycznie ostrzeliwane przez artylerię serbską z olimpijskiej góry Igman, odległej o ok. 8 kilometrów od centrum Sarajewa. Na drugi dzień w TVP podano relację z tego targu. Oczom nie wierzyłem, wokół same wysokie domy, informatorzy najwidoczniej potraktowali widzów jak debili, wszak pociski armatnie z nieba nie spadają. I znów powtórka wielkiego oburzenia „społeczności światowej”, a amerykańskie samoloty zaczęły „grzać” silniki. Ale już następnego dnia jakby refleks, agencje zachodnie sprostowały, że tragiczny pocisk wystrzelony został nie z armaty, lecz z moździerza. Jednak moździerz mógł stać na sąsiedniej ulicy, a wokół tylko ulice bośniackie. Więc w dowództwie NATO powołano specjalną komisję, celem ustalenia skąd właściwie strzelał ten moździerz. Komisje to ja też nie raz powoływałem, jako tzw. „dupochrony", gdy trzeba był w zakładzie pracy obejść jakieś przepisy czy zarządzenia. To też wyglądałem już tylko w TV jaka pogoda nad Bośnią. Jutro wyż?
Faktycznie nazajutrz rano przewodniczący komisji, oczywiście generał amerykański, potwierdził zdecydowanie, że moździerz był serbski. Odtąd już nikt nic nie usłyszał o tym moździerzu, ani na jakiej bośniackiej ulicy go ustawiono, nikogo zresztą to nie interesowało. Ważne, że wreszcie NATO miało piękny pretekst do swej pokojowej interwencji, to znaczy do rozpoczęcia bombardowania pozycji wojskowych i całej infrastruktury gospodarczej Republiki Serbskiej w Bośni.
W pierwszych dniach akcji lotniczych usprawiedliwiano jeszcze naloty koniecznością obrony przed ostrzałem natowskich samolotów przez agresorów serbskich. Więc TVP pokazywała piękne samoloty jak pikowały i bombardowały górskie wąwozy, a spikerka informowała, że niszczą one stanowiska radarowe i przeciwlotnicze. Autor komentarza słusznie zakładał, że życzliwi „pokojowej akcji” nawet przez chwilę nie pomyślą, że to oczywiste brednie, gdyż broni przeciwlotniczej nie chowa się w wąwozach. Ja nie byłem życzliwy i dedukowałem, że Amerykanie bombardują zapory na drogach i stanowiska artyleryjskie w przygranicznych wąwozach górskich, przygotowując się najwyraźniej do lądowej inwazji. Myślałem, że zaatakują Muzułmanie bośniaccy ze wsparciem żołnierzy natowskich. Omyliłem się, załatwiono sprawę zgrabniej i perfidniej. Uderzyła 120-tys. zawodowa armia chorwacka, wyszkolona i uzbrojona w ciągu kilku lat przez Niemców i USA, którą przepuszczono przez tereny Bośni, kontrolowane przez ONZ, wbrew statusowi sił UNPROFOR.
Po dziesięciu dniach Chorwaci zajęli w zachodniej i środkowej Bośni znaczne obszary, przejmując w ten sposób pod swą kontrolę ponad 50 % terytorium republiki i ogłoszono zakończenie wojny. Potem powstały trzy, czyste etnicznie, Bośnie: muzułmańska, serbska i chorwacka, z trzema stolicami w Sarajewie, Banja Luce i Mostarze. Razem nazywa się to Bośnia i Hercegowina, czyli tak jak przed I wojną światową, za dobrych czasów panowania cesarza austriackiego Franciszka Józefa I Habsburga. By przeciwdziałać nowej wojnie domowej stacjonują w państwie wielotysięczne oddziały sił pokojowych ONZ. Wprawdzie zgodnie z porozumieniami w Dayton Bośnia i Hercegowina miała być jedna i wielonarodowościowa, lecz złe czasy Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Jugosławii, kiedy przez 40 lat powojennych w bośniackiej prowincji żyły zgodnie obok siebie wszystkie trzy narodowości, minęły bezpowrotnie. To też ta prawie totalna separacja trzech odrębnych państewek w Bośni trwa i trwa, a jej końca nie widać.
A ostatnie aresztowanie byłego prezydenta Serbskiej Republiki w Bośni Radovana Karadżicia nic nie zmieni. Ten 63-letni dziś polityk, psychiatra z zawodu, od 1989 r. stał na czele nowopowstałej Partii Demokratycznej Bośni, przyczynił się do utworzenia Republiki Serbskiej w Bośni i został jej prezydentem w 1992 r. w wyborach powszechnych. Prokuratorzy hascy twierdzą, że mają „twarde” dowody na jego zbrodniczą działalność z okresu wojny domowej w Bośni, tlącej się w latach 1992-95. Przykład procesu Slobodana Moloszevicia wskazuje, że mogą one okazać się niewystarczające. Przede wszystkim skład sędziowski wymagać będzie przedstawienia udokumentowanych faktów, a nie różnych krwawych bajeczek o złych Serbach, jakich w sensacyjnych mediach światowych prezentowano bezliku.
W procesie Miloszevicia miast spodziewanych 100 tys. zabitych Albańczyków specjalne komisje doszukały się i udokumentowały jedynie kilkanaście grobów z 340 ofiarami. Było tego za mało na udowodnienie tezy o ludobójstwie, więc prokurator Carla Del Ponte rozszerzyła oskarżenia właśnie o zbrodnie w Bośni. Chociaż było wiadomo, że Miloszević, okrzyknięty już wcześniej zbrodniarzem wojennym, po nałożenia embarga gospodarczego i innych gróźb wobec Nowej Jugosławii, robił wszystko co możliwe, by nie można go było podejrzewać o rokosz serbski w Bośni. Sam nałożył embargo na dostawy broni do Republiki Serbskiej. Taką postawę zachował konsekwentnie aż do końca, czyli do czasu likwidacji Republiki przez „społeczność międzynarodową”. Oskarżenia „bośniackie” też więc nie skutkowały dowodowo i nie rokowały doprowadzenia procesu sądowego do pożądanego wyroku skazującego. Jak było do przewidzenia problem rozwiązany został jednak pozytywnie przez zgon Miloszevicia, po 5 latach jego więzienia i sądzenia w Hadze.
Jak potoczy się proces Radovana Karadżicia, ostatecznie znacznie mniejszego „zbrodniarza” niż Slobodan Miloszević? Z całą pewnością przez pewien czas będzie jeszcze trwała nagonka na kolejnych „zbrodniarzy wojennych”, głównie gen. Ratko Mladicia. A równocześnie roztaczane będą w wolnych mediach miraże świetlanej przyszłości Bośni i Hercegowiny oraz Serbii w UE, w nagrodę za współpracę z Trybunałem Haskim d/s zbrodni w byłej Jugosławii. A proces sądowy potrwa kilka ładnych lat i nikogo już jego finał nie zainteresuje..

30.07.2008

Powrót do poprzedniej strony