Paranoidalna prawica polska.

Motto: Paranoja i cynizm to dżuma i cholera III RP.

Ktoś zadał mi łamigłówkę: -: ”Przypatrz się członkom Sejmowej Komisji ds. PKN Orlen, siedzących po prawej stronie przewodniczącego, wspomnij prawicowych członków Komisji d./s Rywina i powiedz, jakie wspólne cechy charakterologiczne posiadają wszyscy oni”. Zacząłem te cechy wyliczać. Są podejrzliwi, hołdują spiskowej teorii dziejów, traktują przesłuchiwanych świadków jak agentów UB, jak przestępców, mających niecne zamiary, zagrażających innym osobom, czy instytucjom, jako podejrzanych o przynależność do "grupy trzymającej władzę", zarzucają im także kłamstwa, klikowość, kradzież mienia publicznego, działania na szkodę narodu, nad to rutynowo określają ich jako postkomunistów i postdziałaczy obrzydliwej PRL. Nie wyliczyłem oczywiście jeszcze wielu innych wspólnych cech członków rzeczonych Komisji, ale starczy ich do rozwiązania łamigłówki, jaką mi znajomy „ktoś” zaserwował. W szczególności rozwiązanie jest nieskomplikowane, jednoznaczne i jednowyrazowe: PARANOJA, zaś oni wszyscy są ewidentnymi PARANOIKAMI.
Oczywiście poczuwam się do konieczności przedstawienia uzasadnienia do tej tezy. Mógłbym je sformułować własnym konceptem, ale w takich sytuacjach wydaje się, że bardziej zasadne będzie powołanie się na uznany autorytet, na specjalistę w przedmiocie sprawy. Przywołuję więc pisarza, autora kilkunastu książek z dziedziny psychologii i psychiatrii, o dwudziestoletniej praktyce zawodowej, psychologa Jacka Santorskiego. Ściślej odwołuję się do jego jednej, bardzo interesującej i mądrej, książki p.t. " Jak żyć żeby nie zwariować”. Polecam przy okazji gorąco jej przeczytanie wszystkim obserwatorom polskiej sceny politycznej, lamentującym: -„Można zwariować!”

Oto cytaty z tej książki:
.... Istotą paranoi jest wyładowanie stłumionej wściekłości i impulsów destrukcyjnych przez oskarżanie innych, którym przypisuje się własne uczucia, których się boimy. .... Paranoik doświadczył jako dziecko odrzucenia i wielu upokorzeń. Dlatego jest ciągle zirytowany i wściekły. Boi się swych negatywnych uczuć i dlatego jest zmuszony przypisywać je innym, równocześnie idealizując siebie i wybrane osoby..... Myślenie paranoidalne charakteryzuje się skłonnością do przypisywania innym własnej agresji, zawiści czy nienawiści, z których nie zdajemy sobie sprawy....
.... Łatwiej bowiem poradzić sobie z własną złością, zazdrością, chorobliwymi ambicjami, jeśli uzna się, że to inni żywią wobec nas nieprzyjazne zamiary, chcą nami manipulować, przejąć władzę. Osoba podlegająca tym schematom musi znaleźć usprawiedliwienie dla złości i wrogości wobec innych. Musi znaleźć (lub stworzyć) sytuacje, w których będzie mogła - zachowując obraz własnej osoby - wyładować swój gniew. Tak rodzą się nieprzejednani „obrońcy słusznej sprawy”, tropiciele cudzej lub osobistej krzywdy..... Charyzmatyczny paranoik, w warunkach zwiększonego zagrożenia jest w stanie pobudzić paranoidalne skłonności tłumu, który potem „samodzielnie” podsyca swe lęki i nienawiść.....

Wydaje się koniecznym, by w tym miejscu zaprezentować choćby jeden przypadek osobowy, adekwatny do przedstawionych tez, jako przykład i dowód na ich zasadność. Oczywiście z grona interesujących nas Komisji, jako bardzo wyrazistych przedstawicieli PPP, jak w tytule. To też przywołuję osobę, znanego szeroko polskiej opinii publicznej, polityka J.M.R. Przy tym, by nie uchybić ustawie o ochronie danych osobowych, posługuję się jedynie ogólnie dostępnymi internetowymi danymi, dotyczącymi wybranego przypadku..
Urodził się w 1959 r. w Krakowie. Wychowany został przez sześć kobiet - mamę i pięć ciotek, dla których, jak twierdziły, świat „skończył się” we wrześniu 1939 r. Ojca nie znał, bo odszedł on w nieznane, zanim J.M.R. się narodził. Ciotki wychowywały go bardzo liberalnie, może właśnie dlatego, że był jedynym mężczyzną w rodzinie. Nie zmuszano go do noszenia przepisanego przez lekarza aparatu na zęby, czego skutki może codziennie oglądać w lustrze. Później nie zabraniały mu palenia papierosów, bo zresztą same paliły namiętnie „Sporty” w lufkach. Uwielbiał, jak wszystkie normalne dzieci, chodzić z mamą na Kleparz na zakupy nabiału i pietruszki. A także dobrze zjeść, zwłaszcza gustował w smakowitych tortach, pieczonych przez mamę. Podpatrzył potem recepturę ich wypieku i do dziś pieczenie tortów jest jego koronną umiejętnością kulinarną.
W domu nie było telewizora, za to było wielozakresowe radio, które służyło do odbioru audycji „Wolnej Europy”. Odcięty od polskiego krajobrazu i realiów, J.M.R. od najmłodszych swych lat wydarzenia w kraju zapoznawał z radia monachijskiego, które, jak wyznaje, ukształtowały jego wiedzę o świecie i postawę życiową. Nie miał natomiast większych szans na przykład na zabawy podwórkowe, bo obrywał od rówieśników, za to że był grubaskiem i odróżniał się od nich noszonymi ciuchami z tandety. Ale po pewnym czasie zaprzyjaźnił się ze starszymi chuliganami zwierzynieckimi i oni zapewniali mu podwórkową ochronę.
Latem 1980 r. nadeszły właściwe czasy dla J.M.R. Studiował wtedy na Wydziale Prawa UJ i szybko wyrósł na aktywistę Studenckiego Komitetu Solidarności, a następnie został przewodniczącym nowopowstałego Niezależnego Zrzeszenia Studentów, jako nieprzejednany obrońca jego słusznych praw i żądań. Okazał się niezrównany w inspirowaniu i organizowaniu studenckich pochodów protestacyjnych z właściwymi transparentami i kamieniami w kieszeniach. Sam nie brał w zasadzie w nich udziału, jego kombatanckie wspomnienia obracają się raczej wokół osobistej martyrologii. Między innymi wspomina swą ucieczkę w damskiej peruce i sukience, z mamą pod rękę, między ubeckimi patrolami, rozstawionymi przed domem. I jak to esbek czekał na niego kilka godzin na śmietniku, aż przyjdzie wyrzucić śmieci. Oraz tym podobne fantasmagorie wymieszane z paranoją.
Do ołtarza ślubnego J.M.R. przystąpił dwukrotnie. O drugiej żonie Nelli wiadomo wiele. Z pochodzenia Niemka, przyjechała z Kirgizji w 1986 r. do Krakowa jako studentka slawistyki. W 1990 r. zdecydowała się na stały pobyt w Polsce i w tymże roku ożenił się z nią J.M.R. Przy okazji dorobił się od razu kilkuletniej córki Kasi, z pierwszego małżeństwa żony.
Kim była jego pierwsza żona J.M.R., Katarzyna Zimmerer, jak długo przebywali razem w stadle małżeńskim, kiedy i dlaczego odeszła - takich informacji nawet w przepastnym internecie nie można się doszukać. Można by je zapewne uzyskać jedynie od niej samej. Nawet zapowiedziała, że napisze książkę wspomnieniową, jeśli otrzyma za jej autorstwo 500 tys. złotych. Musi nie znać się zupełnie na komercji i interesach. Bo przecież powinna najpierw napisać książkę, choćby jej znaczącą część, a potem dopiero na autorski rękopis ogłosić przetarg nieograniczony. U nas nie brak bulwarowych gazet i wydawnictw, żyjących z sensacji, afer i innych patologii, więc powodzenie tegoż przetargu byłoby murowane.
Po 1989 r. J.M.R. w swej biograficznej wędrówce dotarł już w okolice szczytu swych przerośniętych ambicji. Nie wykluczone że PPP ostatecznie pomoże mu wdrapać się na nań.

Dalsze cytaty z poradnika „Jak żyć żeby nie zwariować”:
...... Prawdziwy paranoik ma potrzeby stałego lokowania negatywnych uczuć w innych ludziach, musi mieć wrogów. Doskonałą okazją do tego jest zajmowanie się polityką. Osoby zdrowe, angażując się w dyskusje polityczne, mogą się zatrzeciewić i rozłościć, ale po zakończeniu dyskusji wrogość znika. Prawdziwi ekstremiści nie są w stanie przyjąć, że ich polityczni przeciwnicy to nie wcielenie zła, a też ludzie, tyle, że o odmiennych interesach i przekonaniach..... Prawdziwi ekstremiści są absolutnie przekonani o czystości swych intencji. Tak samo inkwizytorzy, wysyłając ludzi na stos naprawdę wierzyli, że robią to dla dobra swych ofiar, że ratują świat od zła......

No właśnie, param się od lat historią powszechną i nie mogłem nijak do końca zrozumieć motywów działania średniowiecznej Świętej Inkwizycji, szczycącej się dokonaniem setek tysięcy zabójstw ludzi, oskarżonych o herezję religijną lub bezbożność, czary itp. Wytaczano im procesy, w czasie których torturami wymuszano przyznawanie się do winy i wyjawianie wspólników, a wyroki śmierci, najczęściej przez spalenie na stosie, dokonywane były publicznie. Przyjmowałem, że inkwizycja była na usługach królów katolickich, możnowładztwa, wyższego duchowieństwa, którzy wszyscy kierowali się nie tyle sprawami religii i wiary co dbałością o swe przywileje, bogactwo, majątki i władzę. Również sędziowie, księża i urzędnicy królewscy, bezpośrednio prowadzący procesy, motywowani byli silnie utwierdzaniem ich autorytetu i absolutnej władzy nad lokalnym buntowniczym motłochem. Lecz te wszystkie materialne motywacje inkwizytorów nie wydawały mi się wystarczającymi na uzasadnienie ich głębokiego przekonania, że czynią dobro, że wypędzając diabła z duszy, palonej na stosie czarownicy, dokonują zbawienia tejże czarownicy dla Boga. Motywacją mogła być tylko absolutna wiara. Lecz katolicyzm głosi w swym dekalogu wiary zdecydowanie „Nie zabijaj!”, więc nie mogła to być motywacja religijna. Dopiero Jacek Santorski wytłumaczył mi jasno, że była to motywacja paranoidalna

Dalsze cytaty z „Jak żyć żeby nie zwariować”:
....Większość Polaków jest podejrzliwa i nieufna......Osoby paranoidalne, pomimo chorobliwej podejrzliwości, są bardzo podatne na manipulacje, zwłaszcza, gdy czują się zagrożone, Na paranoidalnych skłonnościach ludzi można zbić kapitał polityczny. Osobom prostym, zmęczonym codziennym życiem wystarczy wskazać, że przyczyną ich problemów jest zewnętrzne zło, by porwać ich do strajku lub zebrać podpisy pod manifestem nowej partii.
.... Bardzo łatwo jest manipulować ludźmi paranoidalnymi. W chwili gdy są sfrustrowani, wystarczy wskazać na prześladowcę i obiecać rozprawienie się z nimi. I już ma się elektorat. Na tym mechanizmie opierają się sukcesy ekstremalnych LPR i PIS.....W dużym stopniu Polacy podlegają mechanizmom paranoidalnym. Każdy Polak ma swego wroga. Ludzie zachowywali czystość, pokój i solidarność w swoich środowiskach, dzięki temu, że byli ONI. Zależnie od stopnia złożoności poznawczej (to znaczy naukowej miary głupoty) jedni mieli „wroga klasowego”, drudzy „pachołków Moskwy”, żydokomunę i niekatolików. .... W 1989 r. poprzednie ekrany się rozmazały.

Aktualnie opozycyjna „elita” PPP, głównie dla celów wyborczych i zdobycia pełnej władzy, na gwałt ustawia nowe ekrany z filmami i spektaklami cyrkowych komisji, a na nich wypisuje staro-nowe hasła: agenci UB, klikowe SLD, zdrajcy okrągłostołowi, zagrożenie energetyczne ze strony Putina, żydokomuna, dewianci seksualni, parobcy unijni, aferzyści rozkradający majątek narodowy, zakłamany prezydent, rząd trzymający się stołków, skorumpowane sądy, policja, urzędy. Wszystkie te paranoidalne hasła i zawołania podbudowywane są zwykle wirtualnymi sensacjami, ujawnianymi na pierwszych stronach Rz, SE, GW lub Faktu, w mrożących krew w żyłach aferach, wg których lewicowy wróg polityczny chciał wziąć czy przekazać komuś wielkie łapówki, liczone zwykle w milionach, najczęściej dolarów USA.
Już w pierwszych dziesięciu latach III RP nasza PPP zafundowała społeczeństwu długi serial aferalny, z którego wszyscy doskonale pamiętamy odcinki: „Moskiewskie pieniądze”, „Agent Olin” i „Wakacje z agentem”. Można zauważyć, że wszystkie one wskazywały na agenturalność ludzi lewicy wobec Moskwy, Rosji, a dwie ostatnie miały nawet w tle tego samego „Czarnego Piotrusia” w osobie agenta rosyjskiego Władymira Ałganowa. Wszystkie zostały wyrokami sądów uznane za pomówienia, a ich autorzy z klanu PPP zobowiązani do przeproszenia pomówionych. Lecz oskarżenia wielokrotnie, przez całe lata, ponawiane i podlewane patriotyczno-narodowym sosem fobii antyrosyjskich, mające w intencjach ich autorów podgrzewać w społeczeństwie atmosferę pogardy i nienawiści do formacji lewicowych, zgodnie z goebbelsowską maksymą, rolę tę w znacznym stopniu spełniły. Paranoja polska odniosła swój kolejny sukces.
Wszak wymienione tematy były jedynie uwerturą do tsunami afer, jaka rozlewa się po Polsce od grudnia 2002 r. Ten prawdziwy potop zainaugurowała tzw. Afera Rywina, wymyślona dla gawiedzi III RP przez naczelnego redaktora GW, Adama Michnika. Do jej wyjaśnienia powołana została specjalna sejmowa Komisja Śledcza, działająca potem przez kilkanaście miesięcy. Wyjaśnianie niektórych zdarzeń, spotkań, trwających kilka minut, czy pojedynczych zdań, wypowiedzianych na przestrzeni kilku lat, zajmowały Komisji wiele godzin; na ich temat pisano sążniste artykuły w dziesiątkach gazet, roztrząsano w godzinnych komentarzach w radio i TV. Wyglądało to jakby na polską odmianę średniowiecznych dysput, ile diabłów może się zmieścić na końcu szpilki.
Osoby, wzywane przed Komisję przesłuchiwane były formalnie jako świadkowie, ale ludzi z TVP i rządu traktowano jak oskarżonych, a dwaj członkowie Komisji Rokita (PO) i Ziobro (PiS) występowali wobec nich z dowolnymi paranoicznymi oskarżeniami, sięgającymi nawet kilkanaście lat wstecz. Równocześnie niektórzy śledczy porażali swoją agresywnością, pomówieniami, natrętnością, zadawaniem po wiele razy tych samych pytań, w większości dotyczących spraw, które nie miały nic wspólnego z aferą Rywina, posługując się przy tym często cytatami wycinków prasy bulwarowej i wirtualnymi bilingami.
Ostatecznie Komisja Śledcza nie znalazła najmniejszego nawet śladu mocodawców Rywina, którzy mieli go rzekomo wysłać do Agory z propozycją łapówki 17,5 mln dolarów. To też znaczną część swej „pracy” poświęciła na wyszukiwanie nieprawidłowości, uchybień prawniczych i in. przy opracowywaniu nowelizacji ustawy, oczywiście przy zastosowaniu własnych paranoicznych teorii i założeniu niekompetencji autorów nowelizacji, ich złej woli, działania przeciwko interesom „Agory” itp. Było to takie szukanie „dziury w całym”, pod przyjętą z góry karkołomną tezę, że te nieprawidłowości natchnęły Rywina do złożenia propozycji korupcyjnej, choć jak sam mówił, nie mógł mieć wpływu na kształt ustawy o RiTV; nie znał, ani się interesował szczegółami nowelizacji i trybem jej opracowywania.
Z upływem miesięcy emisji serialu „Rywingate” stawało się co raz bardzie widoczne, że cała „afera” została wymyślona i opublikowana specjalnie po to, by nie dopuścić do nowelizacji ustawy o radiu i telewizji oraz żeby wywołać polityczną nagonkę i obalić rządy lewicowej koalicji oraz zmarginalizować SLD, w ogóle całą Lewicę. I cele te rzeczywiście prawie w pełni zostały osiągnięte. Mimo, że sąd nie dopatrzył się w korupcyjnej propozycji Rywina inspiracji osób trzecich i skazany on został w czerwcu 2004 r. wyrokiem sądowym jedynie indywidualnie na 2 lata więzienia. Wyrok sądu nie zmienił też absolutnej wiary PPP w przestępczość SLD oraz słuszność własnych oskarżeń, a jej elektorat urósł gwałtownie. Polska paranoja znów odniosła wielkie zwycięstwo, zgodnie z wierszykiem:

Polska paranoja
Nową jakość polskiej dewiacji
Stworzyła wolność! .... czas demokracji ......
Który znów służy do wetowania;
Sączenia jadu i podżegania!
Znów uruchamia gry i podziały,
Które się ledwie zatrzeć zdołały!
O co więc słusznym elitom chodzi?
(Tu socjologia wesprzeć się godzi!)
... Szukają kozła - (znów ?!) ofiarnego
Nie informując po co? - dlaczego? ...
Lub - eksponując konflikt ról (nowy?!)
Chcą nas przyprawić o zawrót głowy,
Gdyż w tych warunkach - o czym już było!! -
Łatwiej się będzie w "temacie" ryło!!!
Darujcie luźna uwagę moją ....
Ten styl nazywam wprost: PARANOJĄ!

Zauroczona świetnymi uzyskami z „Rywingate”, wojująca prawica zafundowała społeczeństwu polskiemu niekończący się serial spektakli antySLDowskich, i antyrządowych afer. Ich masowa produkcja zorganizowana została prawie profesjonalnie: Tabuny pismaków wygrzebują ze starych gazet, archiwalnych nagrań i podsłuchów magnetofonowych czy życiorysów dzisiejszych prominentnych osób, związanych z SLD, jakieś dowolne zdarzenia i ich wypowiedzi. Następnie dokładają do tego swoje gdybanie i fantasmagorie, poczym sprzedają te mieszanki swym redakcyjnym pracodawcom. Za dzień-dwa publikowane są one na pierwszych stronach ich gazet jako kolejne, związane z SLD afery. Tryumfalnie przepływają potem jeszcze, przez wszystkie krajowe media. W efekcie gawiedź ma igrzyska, gazety kasę, lewica karleje, a prawica zaciera ręce i rosną jej sondaże przedwyborcze.
Tym wirtualnym „aferom” towarzyszy zwykle potępieńczy wrzask, obrzucanie błotem, pomówienia i opluwanie, obłudne moralizatorstwo, odczłowieczanie upatrzonych ofiar. Nie mają przy tym najmniejszego znaczenia rzeczywiste fakty, obiektywna prawda i sprawiedliwość, choćby minimum tolerancji politycznej, uznawanie godności ludzkiej itp. Oszołomom z klanu PPP wystarczają: własna moralność Kalego, własne solidarnościowe interesy, przywoływanie własnych wirtualnych NIEPRAWDZIWYCH FAKTÓW (określenie Sądu Najwyższego), a przede wszystkim absolutna, ślepa PARANOIDALNA WIARA. Więc Oleksy to agent Olin, Kwaśniewski jadł kolację z Ałganowem, zaś Miller, Kwiatkowski i Jakubowska wysłali Rywina po łapówkę do Michnika, a Jaskiernia wziął 10 mln zł. za ustawę o atomatach do gier losowych itd. A faktycznie po żmudnych, często kilkunastomiesięcznych, śledztwach prokuratorskich i procesach sądowych wszystkie zgłoszone na przestrzeni lat 2003-2004 przez PPP oskarżenia są po kolei umarzane, w każdym bądź razie ani razu dotąd nie uznano zasadności oskarżeń.
W ogóle „prawdziwi” Polacy w dużej części są ludźmi wiary, ducha i mitów, za nic zaś mają realia i materię. Na przykład w 1980/81 r. wierzyli, że niekończącymi się strajkami można osiągnąć dobrobyt i raj społeczny. W efekcie strajkujący, patriotycznie zmanipulowani, robotnicy nie wywalczyli jakiegoś socjalizmu z ludzką twarzą, ale skutecznie go zlikwidowali i zafundowali sobie wielkie kapitalistyczne bezrobocie. Zaś solidarnościowa elita inteligencka, walcząc o „absolutną” wolność i niepodległość narodową spowodowała, po 15. latach rozwoju nowej rzeczywistości ustrojowej, że takie atrybuty wolności państwowo-narodowej, jak gospodarka, banki, prasa w większości są już niepolskie, a niedługo także konstytucja, ustawodawstwo, prawodawstwo, pieniądz, armia będą w Polsce unijno-europejskie. To ostatnie akurat, w istniejącej sytuacji geopolitycznej, jest dla nas wprost wybawieniem (głównie od tych oszołomów z PPP).

Kraków, 30.06.2005

Powrót do poprzedniej strony